SlideShare ist ein Scribd-Unternehmen logo
1 von 59
Downloaden Sie, um offline zu lesen
SUE TOWNSEND   Rodzin Windsorów znamy wszyscy,
               ale czy na pewno wszystko o niej wiemy?




               Sue Townsend (Susan Lilian Townsend)
               urodzi a si w 1946 roku w Glenn Hills,
               w Leicester. W wieku pi tnastu lat rzuci a
               szko ; trzy lata pó niej wysz a za m
               i urodzi a pierwsze z czworga dzieci.
               Zanim dwadzie cia lat pó niej wygra a
               konkurs na sztuk telewizyjn , pracowa a
               w wielu niskop atnych zawodach, staraj c
               si utrzyma rodzin . W pierwszej
               po owie lat osiemdziesi tych ksi k
               Adrian Mole, lat 13 i ¾. Sekretny dziennik
               rozpocz a zawrotn karier pisarsk .
               Obecnie czny nak ad kolejnych cz ci
               dziennika si ga dziesi ciu milionów
               egzemplarzy, a ksi ki Townsend ukazuj
               si w t umaczeniach na ponad trzydzie ci
               j zyków. Poza seri o Adrianie Mole’u
               autorka opublikowa a kilka innych
               powie ci, w tym: Królowa i ja (1991, wyd.
               pol. 1994) oraz Numer 10 (2002, W.A.B.
               2005). Królowa Camilla jest jej najnowsz
               ksi k .
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
SUE TOWNSEND




EGZEMPLARZ PRÓBNY NIEPRZEZNACZONY DO SPRZEDAŻY
         UWAGA! Tekst przed korektą – może ulec zmianie




                                            Wydawnictwo W.A.B
                                   02-502 Warszawa. Łowicka 31
                         tel./fax 646 01 74, 646 05 10, 646 05 11
                                               wab@wab.com.pl
                                                www.wab.com.pl
SUE TOWNSEND




  PRZEŁOŻYŁA EWA ŚWIERŻEWSKA
Tytuł oryginału: Queen Camilla
                 Copyright © Sue Townsend, 2006
 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W  .A.B., 2008
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W .A.B., 2008

                           Wydanie I
                         Warszawa 2008
Colinowi Broadwayowi, z miłością


A także
Brianowi Hallowi z Parliament Square
Nie istnieją naukowe dowody na to, że psy rozumieją
ludzką mowę, ani że potrafią komunikować się z innymi
psami.
    Właściciele psów, upierający się, że psy „rozumieją każ-
de moje słowo”, są w błędzie.
    Jednakże, jak powiedział mi ostatnio stary seter irlandz-
ki: „Psy doskonale rozumieją ludzką mowę i uważają, że
większość z tego, co mamy do powiedzenia, jest banalne,
nudne i protekcjonalne”.




   (Camilla do Karola)

   – Kochanie, czy sądzisz, że pies wie, iż jest psem? – spy-
tała Camilla.
   – To zależy, co rozumiesz przez wie – odparł Karol.
   – Oczywiście, że wiem, iż jestem cholernym psem. Jem
z miski na podłodze, sram na ulicy… – warknął Freddie.
Jeśli wrzucisz żywe żaby do garnka z wrzącą wodą, mą-
drze wyskoczą z niego, ratując życie. Jeśli włożysz je do garn-
ka z zimną wodą i zaczniesz powoli doprowadzać wodę do
wrzenia, będą leżały w naczyniu i ugotują się na śmierć.
   Shami Chakrabarti, Liberty
Przypis autorki


   Królowa Camilla jest utworem literackim. Imiona, po-
stacie, miejsca i wydarzenia albo są wytworem wyobraźni
autorki, albo zostały wykorzystane całkowicie fikcyjnie.
Podziękowania


    Bez serdecznego wsparcia i praktycznej pomocy Colina
Broadwaya ta książka nigdy by nie powstała.
    Dziękuję Louise Moore, mojemu wydawcy, która wierzy
we mnie bardziej niż ja sama.
    Składam także podziękowania działom wydawniczym
i produkcyjnym w wydawnictwie Penguin i Michael Joseph,
którym znów dałam się we znaki.
    Jestem wdzięczna za nieocenioną pomoc Shânowi
Morleyowi Jonesowi, który przeczytał gotowy maszynopis
i uchronił mnie przed wstydem.
1


    Camilla, Księżna Kornwalii, stojąc na schodach przy tyl-
nym wejściu domu numer szesnaście w Piekielnym Zaułku,
paliła taniego papierosa. Było chłodne popołudnie późnego
lata. Od czasu do czasu Camilla odwracała się, by spojrzeć na
swego męża Karola, Księcia Walii, który z wielkim hałasem
po lunchu zmywał naczynia w czerwonej misce, spontanicz-
nie kupionej tego poranka w sklepie „  Wszystko za funta”.
Przyniósł miskę do domu i zademonstrował, tak jakby to
był jakiś cenny przedmiot kultu, skradziony z plądrowanego
miasta.
    Obserwując męża szorującego sosjerkę Doulton, Camilla
pomyślała, jak niewiele potrzeba mu do szczęścia, i zapytała:
    – Szczęśliwy, kochanie? – Głos miała zachrypnięty po
latach palenia i nocach spędzanych z sąsiadami, Beverley
i Vince’em Threadgoldami, na żartach i pogaduszkach.
    Vince, pięćdziesięciopięciolatek o wyglądzie Elvisa,
zabawiał Camillę i Karola prześmiesznymi historyjkami
o Wormwood Scrubs*.
    – Więzienie – orzekł Karol – wydaje się całkiem przy-
jemnym miejscem w porównaniu z Gordonstoun School**,
gdzie często budziłem się w nocy na stalowym łóżku, pod
szorstkimi kocami, pokrytymi cieniutką warstwą śniegu,
który wpadł przez uchylone okno sypialni.
    – Byłeś cholernym szczęściarzem, że miałeś koc. Ja spa-
łam pod wojskowym płaszczem mego ojca – odezwała się
Beverley, grubokoścista kobieta o włosach kolorem i tekstu-
rą przypominających słomę.

** Nazwa więzienia (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
** Prywatna szkoła w Szkocji.


                               13
Karol wyglądał tak smętnie, że śmiech ucichł, a Camilla
powiedziała:
    – Rozchmurz się, kochanie, i nalej nam jeszcze po kie-
liszku tego przepysznego pasternakowego wina.
    Po kilku kolejkach Karol odzyskał humor i rozpoczął
swój popisowy numer z audycji „The Goon”, w której wcie-
lał się we Freda i zmuszał Camillę do bycia Gladys. Thread-
goldowie obserwowali improwizowany występ swoich
gości z kamiennymi twarzami i odetchnęli z ulgą, gdy ich
królewscy sąsiedzi odtoczyli się do swoich łóżek za płotem.

    – Jak się spisuje ta miska, kochanie? – spytała Camilla.
    – Miska spisuje się absolutnie wspaniale – odparł Karol.
    – Stary spryciarz z ciebie, że ją wypatrzyłeś.
    – Stała na chodniku, wraz ze stosem innych. Kolory aż
biły w oczy.
    – Dobrze zrobiłeś, mój drogi. Czerwony jest strasznie
wesoły.
    – Tak, właśnie to sobie pomyślałem. Zastanawiałem się
nad zieloną.
    – Hmm, zielony jest dobry, ale strasznie z a c n y i przypo-
mina mi nieco Jonathona Porritta. Wyobrażam sobie, że ma
zieloną miskę do zmywania, kupioną w jakimś potwornym
sklepie prowadzonym przez National Trust* w Cotswolds.
– Jej śmiech szybko zmienił się w kaszel.
    Gdyby była kimkolwiek innym, Karol wystąpiłby
w obronie swego starego przyjaciela Jonathona Porritta, Na-
tional Trust i Cotswolds, ale Camilla miała prawo mówić
dokładnie to, co myśli.
    Wciąż kaszlała; Karol spojrzał na nią z troską.
    – Wszystko dobrze, kochanie?
    Kiwnęła potakująco głową.

* Towarzystwo Ratowania Dziedzictwa Kultury Narodowej.


                              14
Fakt, że wybrał czerwoną miskę, wydawał mu się dziw-
nie znamienny. Może, do czego namawiał go Laurens Van
der Post, w końcu zaczyna nawiązywać kontakt z „we-
wnętrznym poganinem”. Wraz z dawno nieżyjącym guru
wędrowali przez Kalahari, siadywali przy obozowych ogni-
skach pod bezmiarem gwiaździstego nieba i rozmawiali
o tym, czego potrzeba człowiekowi, by czuł się kompletny.
Doszli do wniosku, że człowiek musi mieć pasję. Karol przy-
pomniał sobie karmazynową kulę słońca, znikającą za wy-
dmami. Może to metafizyczne doznanie wpłynęło na wybór
miski do zmywania.
    – Ile kosztowała twoja urocza miska, kochanie? – spyta-
ła Camilla.
    Karol odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem:
    – Mówiłem, że kupiłem ją w sklepie „  Wszystko za fun-
ta”, kochanie. – Zaczerwienił się, przypominając sobie, co
zaszło, gdy zadał to pytanie chorobliwie opasłemu właści-
cielowi sklepu, panu Anwarowi.
    Pan Anwar, drażliwy po kłótni z żoną o papierki po kit
katach, znalezione pod jego łóżkiem, odpowiedział z akcen-
tem wyniesionym z prywatnej szkoły:
    – Proszę mi powiedzieć, sir, jak nazywa się mój sklep?
    Karol cofnął się o krok na chodniku i przeczytał na głos
napis, składający się z trzydziestocentymetrowych liter:
    – Wszystko za funta.
    Pan Anwar wycedził:
    – Nie jest potrzebny dyplom z semiotyki, by zinterpreto-
wać tę nazwę, panie Saxe-Coburg-Gotha. Wszystko w moim
sklepie kosztuje dokładnie, precyzyjnie, bezspornie funta.
Powtarzam, funta, to znaczy jednego funta.
    Karol, urażony sarkazmem Anwara i użyciem przez nie-
go niemieckiego nazwiska jego rodziny, wręczył mu monetę
jednofuntową i w pośpiechu opuścił sklep.
    Pies Karola, Leo, przypominający twór Frankensteina
wielorasowiec, wyskoczył spod kuchennego stołu i stanął

                            15
obok zlewu, skowycząc i wyciągając potężny, wilczy łeb
w stronę swego pana. Wygląda na to, że pies jest z każdym
dniem większy – pomyślał Karol. Mając zaledwie czterna-
ście tygodni, sięgał mu już do kolan. Spiggy, mąż Księż-
niczki Anny, „hodowca”, zapewniał Karola, że Leo będzie
„jednym z tych sięgających kostek kurdupelków, dobrych
do łapania szczurów”.
    – Jestem głodny – zaskowyczał Leo.
    – Wiem, że jesteś gotów do jedzenia – odparł Karol – ale
czy nie widzisz, że ja jestem zajęty?
    Odezwał się dzwonek u drzwi. Karol, z dłońmi wciąż
zanurzonymi w wodzie, zawołał:
    – Otworzysz, kochanie?
    – Palę, kochanie! – odkrzyknęła Camilla.
    – Doskonale wiem, że palisz, kochanie – odparł Karol
z wymuszonym uśmiechem – gdyż dym wlatuje do kuchni
i wdziera mi się do płuc.
    Kaszlnął delikatnie i pacnął ociekającą mydlinami dło-
nią w tytoniową chmurę, wiszącą nad jego głową.
    Camilla, przekrzykując uporczywie dźwięczący dzwo-
nek, rzuciła:
    – Prawo ziemskie zabrania przechodzić z zapalonym pa-
pierosem przez budynek, nawet we własnym domu, więc
może ty otworzysz. – Odwróciła się i dodała: – Kochanie.
    Karol wrzucił mały dzbanek na mleko firmy Spode
w mydliny i powiedział przez zaciśnięte zęby:
    – Mam system zmywania i muszę się skoncentrować.
Może byś tak zgasiła to cholerne obrzydlistwo, do którego
się przysysasz, i otworzyła drzwi? Kochanie.
    Dzwonek znów zadźwięczał.
    Camilla odezwała się nieco płaczliwie:
    – Karolu, czas na szluga jest dla mnie strasznie ważny.
Zgodziłeś się przed ślubem, że będę mogła wypalić pięć fajek
dziennie i nikt nie będzie mi w tym czasie przeszkadzał.

                            16
Karol z furią szorował doskonale czysty dzbanek szczot-
ką do naczyń.
    – Uzgodniliśmy też, że będziemy się dzielić pracami
domowymi, a ty kompletnie lekceważysz tę umowę. – Do-
strzegłszy ból na jej twarzy, dodał pojednawczo: – Jesteś
okropnym leniem, kochanie.
    Camilla poszła nierówno brukowaną ścieżką do kojca
dla drobiu na końcu wąskiego, gęsto zarośniętego ogrodu.
Przez siatkę przyglądała się kurom, Eccles i Moriarty, dzio-
biącym się nawzajem bezlitośnie, jak rodzeństwo upchane
na tylnym siedzeniu rodzinnego samochodu.
    Nie pałała sympatią do kur. Nie lubiła ich grubych szyj
i imion z „The Goon”, zimnych oczu, ostrych dziobów
i chwytnych pazurów. Żal jej było pieniędzy, które Karol wy-
dawał na ich utrzymanie. Jej zdaniem były to niewdzięczne,
pierzaste dranie. Miała już dość wyciągania Karola z zupeł-
nie niewspółmiernego poczucia porażki, jakiego doznawał
codziennie rano, wracając z kojca z pustym koszem na jaj-
ka, który uparcie ze sobą nosił.
    Jej własne psy, Freddie i Tosca, które wspólnie wypro-
dukowały już dwa mioty, wybiegły z domu na krótkich,
jackrussellowskich nóżkach. Przyłączyły się do swojej pani
przy kurzym wybiegu.
    Camilla powiedziała do kur:
    – Jesteście cholernymi niewdzięcznikami. Poświęca
wam całą uwagę, a wy nie dajecie mu nawet jednego nędz-
nego jajka. To strasznie niesprawiedliwe, jesteśmy bardzo
biedni.
    Camilla ostatni raz zaciągnęła się papierosem i w roz-
targnieniu rzuciła tlący się wciąż niedopałek przez siatkę.
Eccles podbiegła, chwyciła palącego się peta w dziób i ma-
chając skrzydłami, wskoczyła na dach kurnika. Camilla za-
śmiała się, gdyż Eccles ze zwisającym z dzioba papierosem
wyglądała jak ptasia Lauren Bacall.

                            17
Śmiech dobiegł do stojącego w kuchni Karola, który
odetchnął z ulgą. Camilla nie żywiła urazy – w przeciwień-
stwie do jego pierwszej żony, która dąsała się całymi… c ó ż,
l at a m i. Ruszył ścieżką w jej stronę, wycierając dłonie
w ściereczkę do naczyń. Był wobec niej zbyt surowy; jeszcze
tak niedawno miała służbę, podczas gdy on od trzynastu lat
na wygnaniu wszystko robił sam.
    Na kilka sekund przed tym, nim Karol zauważył swoje-
go cennego ptaka, wyraźnie rozkoszującego się poobiednią
importowaną, chińską podróbką silk cut ultra low, Camilla
pomyślała, że pewnego dnia stanie się to strasznie śmieszną
anegdotą, ale bezpośrednie reperkusje będą dla niej biednej
koszmarne. Karol już wyciągał ręce, by wziąć Camillę w ra-
miona, gdy nagle spostrzegł zdumiony, że Eccles wygląda,
jakby paliła papierosa. Za rządkiem zimowej kapusty sie-
dział lis, gapiąc się na niego zuchwale.
    Freddie i Tosca przeczołgały się za nogi swojej pani; Ca-
milla nigdy nie widziała lisa z tak bliska, w każdym razie
żywego. Widziała wiele kawałków martwych lisów. Pomy-
ślała, że jest niezwykle piękny. Lis podniósł się, uśmiech-
nął krzywo, potem odwrócił tyłem, poszedł w kąt ogrodu
i zniknął.
    Na schodkach przed drzwiami, u kresu cierpliwości,
wciąż stała Królowa. Dokuczał jej ból zęba i zastanawiała
się, czy Karol ma w swojej homeopatycznej apteczce olejek
goździkowy. Towarzyszyły jej dwa psy, oba jargi (krzyżówka
jamnika i corgi) – odziedziczona po matce Susan oraz Har-
ris, jej własny pies, syn Harrisa I, który przed trzynastu laty
przybył wraz z nią do Piekielnego Zaułka.
    – To jest wkurzające – powiedziała Królowa do Harrisa.
– Dlaczego nie otwierają? Przecież wiemy, że tam są, praw-
da, staruszku? Słyszymy, jak wrzeszczą, prawda?
    Harris warknął:
    – Wiedziałem, że to nie przetrwa.

                              18
– Wszystkie małżeństwa się kłócą – zaskowyczała Susan.
– My też!
    – Kłócimy się, bo mam cię dość – odparł Harris.
    – Ty okrutniku! – zaskomlała Susan i podbiegła po po-
cieszenie do Królowej.
    Królowa schyliła się i poklepała Susan po grzbiecie:
    – O co chodzi, staruszko? O co chodzi?
    Beverley Threadgold, wciąż w szlafroku, mimo iż była
już druga po południu, wychyliła się z okna sypialni i krzyk-
nęła w dół:
    – Są w ogrodzie, Liz. Kłócą się strasznie o palenie Ca-
milli. Chcesz, żebym im powiedziała, że to ty czekasz pod
drzwiami?
    Beverley uwielbiała dramaty, bez względu na to, jak małe.
Notorycznie zmieniała dramat w kryzys, a kryzys w zajście
wymagające interwencji policji, raz nawet policyjnego he-
likoptera.
    – Nie, nie zawracaj sobie głowy – odparła Królowa i za-
częła się pospiesznie oddalać.
    Beverley krzyknęła za nią:
    – Schlaliśmy się wczoraj pasternakowym winem Karo-
la. Karol opowiadał o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie.
O tym, jak miał śnieg na łóżku w szkole.
    – Naprawdę bym chciała – powiedziała Królowa do Har-
risa i Susan – żeby Karol przestał się wszystkim wyżalać
na swoje dzieciństwo. Już niedługo stuknie mu sześćdzie-
siątka.
    Gdy Królowa mijała dom Beverley, King, mieszaniec wil-
czura, rzucił się do furtki, z furią szczekając na psy Królo-
wej. Był awanturnikiem, tak jak jego pani.
    Dzięki wcześniejszej praktyce Królowa nauczyła się nie
widzieć przykrych spraw, więc idąc Piekielnym Zaułkiem,
nie zwracała uwagi na plugastwa nagryzmolone na murach,
nie czuła fetoru wydobywającego się z niezabranych wor-
ków ze śmieciami, stojących na chodniku. Wrzaski i odgło-

                             19
sy domowych kłótni nie docierały do jej uszu. Nie mogła
sobie pozwolić na przyznanie, iż mieszka w tak potwornych
warunkach.
    Gdy była małą księżniczką, jej niania, ukochana Craw-
fie, nauczyła ją, by w trudnych sytuacjach gwizdała sobie
w myślach wesołe melodie.
    Dotarłszy do domu numer dwanaście, Królowa usłyszała
czyjś ryk; piosenkarza, jak się domyśliła, wykrzykującego
nie tekst piosenki, ale groźby i apele do stosowania przemo-
cy. Nie rozumiała uwielbienia Księcia Harry’ego dla czegoś,
co, jak jej powiedział, nazywa się „gangsta rap”. To prawda,
jego królewscy przodkowie byli gangsterami swoich czasów.
Czy to tkwi w genach? Stojąc i patrząc na dom, Królowa
czuła pod nogami wibrowanie muzyki. Zasłony były za-
ciągnięte, a okna nosiły ślady niedawnego ataku jajkami.
Zwróciła się do Harrisa:
    – Mówiłam Karolowi, że niewskazane jest pozwalanie
chłopcom na życie bez nadzoru. Tylko popatrz na to miej-
sce, wygląda jak nowojorska czynszówka.
    Z gwałtownie otwartych drzwi wejściowych buchnęła
muzyka i wybiegła z nich z płaczem młoda dziewczyna,
Chanel Toby, cycata piętnastolatka o tubalnym głosie, ze
sztucznie rozprostowanymi i ufarbowanymi na biało wło-
sami. Z nią podążał pies Księcia Harry’ego Carling, rudy
kundel na patykowatych nogach, z małym łebkiem. Chanel
minęła w biegu Królową i ruszyła do swojej babci, miesz-
kającej pod numerem dziesięć. Carling wspiął się na nogi
Królowej. Był nieszkodliwym durniem, więc Susan i Harris
pozwoliły mu na to.
    Harris warknął:
    – Gdyby to była wieś, Carling byłby wiejskim głup-
kiem.
    Królowa złapała kundla za kark, zawlokła do domu i we-
pchnęła przez otwarte drzwi do środka. Było tam ciemno,
Królowa dostrzegła jedynie kilka zakapturzonych postaci

                            20
i poczuła ciężki dym intensywnie pachnącego tytoniu. Za-
trzasnęła drzwi; jak na razie, było to bardzo niezadowalają-
ce popołudnie.
     Kiedy wchodziła do domu numer dziewięć, białą furgo-
netką, ozdobioną z boku napisem: „Arthur Grice. Ruszto-
wania”, zajechał William. Słyszała Cwał Walkirii Wagnera,
sączący się przez otwarte okna. William zatrąbił i zatrzymał
się.
     – Jak poszło? – spytała Królowa.
     William otrzymał zgodę na opuszczenie strefy i pracę
na kontrakcie przy wznoszeniu rusztowania, mającego po-
służyć przekształceniu normańskiego kościoła w Swindon
w kasyno.
     – W porządku – powiedział William. – Mieszkaliśmy
w Tracelodge, inni kolesie byli dla mnie bardzo mili. Na po-
czątku miałem problemy, bo mam delikatne dłonie.
     – Czy strasznie ciężka praca? – spytała Królowa.
     – Tak, strasznie – odparł William. Pokazał jej dłonie.
Były poharatane i zrogowaciałe, ale Królowa dostrzegła, że
chłopak jest dumny z tygodnia spędzonego na pracy fizycz-
nej.
     Nic nie powiedziała, ale też była z niego dumna. Więk-
szość życia spędził na osiedlu, w otoczeniu okropnych ludzi,
a jednak w jakiś sposób udało mu się pozostać praworząd-
nym i uroczym młodzieńcem.
2


    Anglia była nieszczęśliwą krainą. Wystraszeni ludzie
wierzyli, że życie składa się z samych niebezpieczeństw
i czyhających na nich nieznanych, nierozpoznawalnych za-
grożeń. Starsi obywatele nie opuszczali domów po zmro-
ku, dzieciom nie wolno się było bawić na dworze nawet
w ciągu dnia i zawsze towarzyszyli im pełni obaw dorośli.
Chcąc poprawić sobie nastrój, ludzie wydawali pieniądze
na rzeczy, które odrywały ich od codzienności i bawiły. Za-
wsze było coś, czego brakowało im do pełni szczęścia. Jed-
nak gdy kupili już wymarzoną rzecz, odkrywali, ku swemu
głębokiemu rozczarowaniu, że nie jest ona już atrakcyjna,
i zamiast odczuwać szczęście, mieli wyrzuty sumienia i po-
czucie straty.
    W celu złagodzenia kryzysu związanego z emeryturami
zliberalizowano przepisy dotyczące eutanazji, a emeryci roz-
ważający samobójstwo byli zachęcani przez rządową ulotkę
informacyjną, zatytułowaną „Zrób miejsce dla młodych”.
    W rozpaczliwej próbie pokazania, że „coś robi” z prze-
stępczością i zamieszkami, Rządowy Departament ds. Wa-
runków Życia wdrożył śmiały program przekształcenia
peryferyjnych osiedli w Strefy Zamknięte, gdzie tuż obok
siebie żyli kryminaliści, ludzie nieprzystosowani, nieudolni,
nieodpowiedzialni, agitatorzy, bankruci, głupcy, narkomani
i chorobliwie otyli.
    Rodzina Królewska, ci jej członkowie, którzy nie zbiegli
za granicę, mieszkała w Kwiatowej Strefie Zamkniętej (zna-
nej w okolicy jako KSZ), trzysta pięć kilometrów od pałacu
Buckingham, w regionie East Midlands. Właścicielem i za-
rządcą osiedla był Arthur Grice, potentat rusztowań i multi-
milioner, traktujący je jak swoje lenno. Królewscy zamiesz-

                             22
kiwali w Piekielnym Zaułku, ślepej uliczce z szesnastoma
małymi bliźniakami, będącymi kiedyś domami komunal-
nymi. Przed każdym budynkiem znajdował się malutki
ogródek, ogrodzony sięgającym do pasa płotkiem. Kilka
ogródków było bardzo zadbanych. Książę Karol regularnie
zdobywał Nagrodę Grice’a za Najlepiej Utrzymany Ogród,
podczas gdy teren Threadgoldów straszył starymi materaca-
mi, najeżonymi krzakami i workami gnijących odpadków.
    Kiedy Karol zaproponował, że oczyści i będzie dbał
o kompromitujący ogród Threadgoldów, Vince Threadgold
powiedział:
    – Nie skonfiskujesz mi mojej ziemi. To nie średniowie-
cze, a ty nie masz już królewskich przywilejów.
    Beverley Threadgold wrzeszczała:
    – Ani się waż, w tych starych materacach mają gniazdo
polne myszy. Myślałam, że jesteś miłośnikiem fauny i flory!
    Sześciometrowy, zakończony drutem kolczastym płot
i kamery telewizji przemysłowej stanowiły granicę pomię-
dzy ogródkami Piekielnego Zaułka a światem zewnętrznym.
Przy jedynym wejściu do KSZ, na trójkątnym fragmencie
błotnistej ziemi, stało kilka połączonych barakowozów,
mieszczących Policję Bezpieczeństwa Grice’a. Mieszkańcy
strefy mieli obowiązek noszenia przez cały czas identyfi-
katora na kostce i dokumentu tożsamości. Ich ruchy były
śledzone przez policję na długim rzędzie ekranów telewizji
przemysłowej, zainstalowanych w jednym z barakowozów.
    Kiedy dopasowywano identyfikator dla Camilli, tuż po
ślubie na osiedlu, powiedziała z charakterystycznym dla sie-
bie pogodnym pragmatyzmem:
    – Uważam, że dodaje uroku mojej kostce.
    W przeciwieństwie do Księżniczki Anny, która przygnio-
tła do podłogi dwóch strażników, nim trzeci zdołał w koń-
cu przymocować jej przywieszkę.
    Na mieszkańców KSZ nałożono wiele zakazów i restryk-
cji. Należało ściśle przestrzegać godziny policyjnej – w week-

                             23
endy między 22.00 a 7.00 rano obywatele musieli przeby-
wać w domach. W ciągu tygodnia musieli być u siebie od
21.30. Mieszkańcom nie wolno było opuszczać osiedla.
Cała korespondencja, zarówno przychodząca, jak i wycho-
dząca z Zamkniętej Strefy, była czytana i cenzurowana pod
kątem poprawności. Łącza telefoniczne nie wychodziły na
świat zewnętrzny. Były tylko dwa dozwolone kanały tele-
wizyjne – Kanał Reklamowy, który od czasu do czasu po-
kazywał jakieś programy, i Rządowy Kanał Informacyjny,
reprezentujący naturalnie przychylne nastawienie do rządu.
    W KSZ roiło się od psów. Były wszędzie – biegały po
ulicach, gromadziły się na chodnikach, walczyły na kilku
plackach marnej trawy i strzegły swego szpetnego teryto-
rium. Nie było nawet jednej minuty, czy to w dzień, czy
w nocy, by jakiś pies nie szczekał. Po pewnym czasie miesz-
kający tam ludzie przestali słyszeć hałasy: stały się tak samo
ich częścią, jak odgłosy związane z oddychaniem. Niepojęte,
w jaki sposób niektórym osobom udało się zdobyć psy raso-
we, kosztujące zazwyczaj setki funtów, choć wszyscy miesz-
kańcy otrzymywali jednakową tygodniówkę w wysokości
71,32 funtów.

    Jack Barker, lider Partii Cromwellowskiej, premier
i architekt Stref Zamkniętych, nie mógł wstać z łóżka. Była
dziesiąta trzydzieści rano i opuścił już trzy spotkania. Leżał
w swojej sypialni pod kołdrą, na Downing Street Numer
Dziesięć, słuchając, jak Big Ben odmierza minuty i godziny
jego życia.
    Był zmęczony, żył w stanie ciągłego déjà vu: czuł, że
wszystko, co mówi, już kiedyś powiedział. Wszystko, co
robi, zostało już zrobione. Większość jego zaufanych współ-
pracowników, tych, którzy wraz z nim zostali wybrani przed
trzynastoma laty na fali porywającej mieszanki idealizmu
i zasad, zmarła lub zrezygnowała z funkcji. Żona Jacka od
dwudziestu czterech lat, Pat, jego ukochana z dzieciństwa

                             24
i polityczny sprzymierzeniec, przeciwstawiła się mu pewnej
nocy i oskarżyła o bratanie się z Diabłem, po tym, jak spę-
dził wesoły wieczór, jedząc kolację z Sir Nicholasem Soame-
sem w klubie dla mężczyzn w St James’s.
    – Jesteś przywódcą Partii Republikańskiej, na litość bo-
ską! – wrzeszczała. – Nawet cholernego kota nazwałeś Tom
Paine!*
    Wkrótce po drugim zwycięstwie Jacka w wyborach Par-
tia Republikańska zmieniła nazwę. Zespół konsultantów do
spraw zarządzania marką miesiącami deliberował, w przy-
bliżeniu za trzy miliony funtów, nad słusznością lub wprost
przeciwnie nadania partii nowej nazwy. Wyprodukowano
czterysta dwie strony raportu, którego prawie nikt nie prze-
czytał w całości, przekształcone następnie w streszczenie
dla kierownictwa. Wynikało z niego, iż tak, nowa nazwa
jest niezbędna ze względu na to, że ciągle się myli z rzą-
dzącą w Ameryce Partią Republikańską, czego najlepszym
przykładem jest fakt, że Jonathan Ross w swoim piątkowym
talk show nazwał premiera „Panem Płezydentem”. Firma
zatrudniająca fantastycznie mądrych konsultantów została
zaangażowana do wymyślenia nowej nazwy i logo. Zespół
zaszył się w wiejskim hotelu, gdzie podczas pięciodniowej
burzy mózgów zrodziła się Partia Cromwellowska.
    Teraz żoną Jacka była drobnokoścista Caroline, najstar-
sza córka baroneta, która uważała, że polityka to „nudy”,
a ostatnio zaczęła krytykować sposób, w jaki mąż trzyma
widelec. Jack nieco się bał Caroline. Przerażała go jej wy-
mowa samogłosek, a rozmowy w łóżku były potwornie in-
telektualne. Poprzedniego wieczoru cisnęła przez sypialnię
Dictionnaire philosophique Woltera, krzycząc:
    – Intelektualne zero!

* Thomas Paine (1737–1809) – angielski pisarz i myśliciel okresu
oświecenia. Uczestnik rewolucji amerykańskiej, jeden z ojców założy-
cieli USA. Prekursor liberalizmu.


                                25
Jack podniósł wzrok znad raportu na temat podsłuchów
telefonicznych (161 członków Parlamentu miało obecnie
romanse pozamałżeńskie) i zapytał:
    – Kto jest zerem? Ja?
    – Nie, ten pieprzony Wolter – odparła. – Oświecenie,
gówno prawda!
    Jack spojrzał na jej cudny profil, gniewnie falujący biust
i poczuł nagły przypływ pożądania, ale przypomniał sobie,
że kiedy kochali się ostatnio, po wszystkim Caroline powie-
działa:
    – Jack, kochasz się jak szczur laboratoryjny – twoje ciało
jest tu, ale umysł gdzieś indziej!
    Jeśli Caroline miała jakąś słabość, była to z pewnością
niemożność ominięcia sklepu z torebkami. Aktualnie jej
nazwisko widniało na liście oczekujących na czarną włoską
torebkę, kosztującą dwa tysiące funtów. Kiedy Jack burknął,
że ma już jedenaście czarnych torebek, wrzasnęła:
    – Nie mogę się pokazywać z torebką z zeszłego sezonu.
Jestem żoną premiera.
    Matka Jacka używała tej samej granatowej torebki przez
czterdzieści lat. Kiedy rączki zaczęły się przecierać, zaniosła
ją do kaletnika, który za naprawę wziął funta i sześć pen-
sów. Gdy Jack opowiedział o tym Caroline, odparła:
    – Widziałam zdjęcia twojej matki. Przy niej Worzel
Gummidge* wygląda naprawdę elegancko!
    Caroline miała subtelną urodę, hipnotyzującą fotoedy-
torów angielskich gazet. Pojawiała się na okładkach niemal
codziennie, często pod byle pretekstem: CAZ ZŁAMAŁA PAZNO-
KIEĆ! – głosił ostatnio jeden z tytułów.
    Big Ben wybił godzinę jedenastą. Wydano oświadczenie
dla prasy, że premier jest „niedysponowany”. Funt osłabł
w stosunku do dolara.

* Strach na wróble, bohater książek dla dzieci.


                                 26
Rząd Jacka oskarżano niekiedy o totalitaryzm, co go
bardzo rozśmieszyło. Daleko mu było do Stalina czy Mao;
to przecież nie jego wina, że nie istnieją prawdziwe partie
opozycyjne. Został zmuszony do aresztowania kilku poten-
cjalnych przeciwników, ale tylko dlatego, że sprawiali kło-
poty. Nie mógł przecież ryzykować bezpieczeństwa kraju,
prawda? Nie był też odpowiedzialny za polityczną apatię,
unoszącą się nad Anglią jak mgła, czyż nie?
    Niewielki tłum agitatorów, republikańskich purystów,
zorganizował nielegalny protest przed Pałacem Westmin-
sterskim, oskarżając rząd o rewizjonizm. Poradzono sobie
z nimi, Jack jednak nie mógł się pozbyć uczucia, że odpływ
zawróci i oderwie go od brzegu. Może nie powinien był na-
kładać na Stephena Frya* aresztu domowego? I tak na nic
się to nie zdało – Fry nadal kpił sobie z rządu w Internecie,
siedząc w swoim domu w Norfolk. Byłoby lepiej, gdyby wy-
słał Frya do Turcji, by wyśmienity manikiurzysta służb bez-
pieczeństwa zajął się jego skórkami. To starłoby ironiczny
uśmiech z twarzy Frya. Jack zaśmiał się krótko pod kołdrą,
zaraz jednak wrócił do swych ponurych myśli.
    Presja była nieustająca i niemiłosierna. Ostatnio Jack za-
czął sobie nawet wyobrażać, że odchodzi od biurka i nigdy
do niego nie wraca. Niech jakiś inny nieszczęsny drań podej-
muje decyzje, przewodniczy spotkaniom, obcuje z dupkami
i głupcami, których pełno dokoła. Czy nikt nie zauważył, że
on wariuje? Czy nikt nie widzi, że nabawił się tiku prawej
powieki? Że zapomina najprostszych słów? Czy napięcie
nie objawiało się faktem, że od czasu do czasu łapał się na
publicznym ocieraniu prawdziwych łez? Wydawało im się,
że co robi, gdy widzieli, jak ociera oczy?
    Ale on łatwo się nie poddawał. Nie mógł zrezygnować
z posady z własnej woli. Ostatnie słowa jego matki brzmia-
* Stephen Fry (ur. 1957) – brytyjski aktor i komik, jedna z najbardziej
rozpoznawalnych postaci brytyjskiej telewizji. Przez wiele lat wspierał
Partię Pracy.


                                  27
ły: „Jack, pozbądź się monarchii”. Choć obecni przy łożu
śmierci utrzymywali, że powiedziała: „Jack, podejdź do
głównych drzwi”. Trudno to jednoznacznie stwierdzić, gdyż
miała na twarzy maskę tlenową.
    Wiedział, że minister finansów ma chrapkę na jego po-
sadę. Miał tylko nadzieję, że Fletcher wykona ruch i wbije
mu metaforyczny sztylet w plecy. Sam nie mógł tego zrobić.
Nie mógł zawieść matki. Naciągnął kołdrę na głowę i doko-
nał przeglądu ostatnich trzynastu lat. Nie zdołał wywalczyć
niepodległości Anglii od Ameryki; wydawał miliardy na
nierówną, nierozwiązywalną wojnę na Bliskim Wschodzie.
Drogi i autostrady były niemal zablokowane. Wciąż doto-
wał rolników za nicnierobienie. Bogaci byli jeszcze bogatsi,
a biedni zaczynali się przekształcać w odmienną subkulturę.
Jack pomyślał, że jedyną rzeczą, z której jednak mógłby być
dumny, było usunięcie z języka angielskiego tytułów dzie-
dzicznych. Udało mu się jednym pociągnięciem pióra znisz-
czyć monarchię na zawsze.
3


    Inspektor Clive Lancer, starszy oficer w prywatnej poli-
cji Arthura Grice’a, wprowadzał nowego rekruta Dwayne’a
Lockharta w sprawy Kwiatowej Strefy Zamkniętej. Dwayne
czuł się nieswojo, i to nie tylko z powodu kusego munduru,
niezbyt pasującego na jego patykowate ciało, ale również
dlatego, że znał większość mieszkańców KSZ, a od tej chwili
miał nimi dyrygować i donosić na nich za różnorakie wy-
stępki. Podczas gdy dwaj mężczyźni przemierzali wyludnio-
ne niemal ulice, nad strefą krążył malutki samolot.
    – Samolot obserwacyjny – powiedział inspektor Lancer,
odchylając do tyłu wielką głowę. – Wykonuje zdjęcia lotni-
cze, szukając nielegalnych szop.
    – To posiadanie szopy jest obecnie niezgodne z prawem?
– spytał Dwayne.
    – Jest, jeśli nie ma się pozwolenia na budowę i uchyla od
płacenia podatków komunalnych. Szopę traktuje się jako
udoskonalenie domu – odparł inspektor. Wyczuwając dez-
aprobatę Dwayne’a, dodał: – Musimy panować nad tą hoło-
tą, chłopcze. Daj im palec, a wezmą całą pieprzoną rękę.
    Dwayne pomyślał: Wczoraj byłem jednym z tej „hołoty”
i jedyną różnicą między wczoraj a dziś jest to, że wziąłem
tę pracę i oficjalnie odczepili mi identyfikator. Teraz mogę
chodzić, gdzie chcę.
    Nie mógł się już doczekać wizyty w wypożyczalni ksią-
żek w mieście. Słyszał, że na półkach stoją tysiące tomów.
    Szli Bluebell Lane, znaną w okolicy jako aleja Puszczal-
skich ze względu na dużą liczbę mieszkających tam nasto-
letnich matek.
    – Jesteśmy teraz na terytorium puszczalskich, chłopcze
– powiedział inspektor Lancer. – Niektóre z tych zdzir mogą

                             29
opętać mężczyznę i sprawić, że straci głowę. Zastępujesz
Taffy’ego Jonesa, który został sprowadzony na przysłowio-
we manowce przez puszczalską nazwiskiem Shyanne Grub-
bett. Taffy powiedział na rozprawie dyscyplinarnej, że wy-
starczyło, by raz spojrzał na jej biały dres, szpilki i okrągłe
kolczyki, a już był na dobrej drodze do utraty pracy. Kie-
dy rozpięła bluzę i zobaczył balony wylewające się z kusej
koszulki Nike, był zgubiony. – Więc miej się na baczności,
chłopcze. Bezwstydnice bezustannie czekają na świeże mięso.
    Dwayne był niezwykle oczytany, ale, jak często w takich
przypadkach, seksualnie stosunkowo niedoświadczony.
Podjął kilka nieudanych prób ze starszą dziewczyną w szko-
le, ale formalnie rzecz biorąc, wciąż był prawiczkiem.
    Inspektor Lancer powiedział:
    – Zatrzymamy się tu i poczekamy, aż pojawi się jakaś
puszczalska. Chcę ci zademonstrować procedurę zatrzyma-
nia i przeszukania.
    Oparli się o ścianę pokrytą sprośnym i prawdopodobnie
oszczerczym graffiti o kobiecie imieniem Jodie i jej związ-
kach z własnym psem. Wkrótce zbliżyła się do nich dziew-
czyna o miłej twarzy, pchająca w spacerówce grubiutkie
dziecko.
    Lancer stanął na baczność i oznajmił:
    – Teraz zademonstruję ci zatrzymanie i przeszukanie
kobiety. – Wyciągnął dłoń, dziewczyna westchnęła i zatrzy-
mała się. Lancer powiedział: – Po pierwsze należy ustalić
nazwisko i numer identyfikatora podejrzanej.
    Dziewczyna wyrecytowała automatycznie:
    – Paris Butterworth, B9176593. – I okazała dowód toż-
samości. Wskazała na dziecko, żujące róg zamkniętej pacz-
ki chrupków Monster Munch. – To jest Półdolarek Butter-
worth. Jeszcze nie ma identyfikatora, jest za mały.
    Lancer powiedział:
    – Poproś o okazanie dokumentu tożsamości dziecka,
Dwayne. Nie można wierzyć na słowo tym zdzirom.

                              30
– Czy mógłbym zobaczyć dokument tożsamości Półdo-
larka, panno Butterworth? – przemówił Dwayne.
    Dziewczyna rozpięła malutki skafander dzidziusia, sięg-
nęła pod koszulkę i wyciągnęła dokument tożsamości, za-
wieszony na niebieskiej tasiemce. Dwa rogi karty były w wi-
doczny sposób przeżute.
    Lancer przyjrzał się z bliska dokumentowi.
    – Odnotuj uszkodzenie karty, Dwayne – powiedział
i zwrócił się do Paris: – To jest zniszczenie mienia państwo-
wego. Mógłbym za to od ręki wlepić pani mandat.
    Paris odparła z oburzeniem:
    – Ząbkuje, żuje wszystko, co wpadnie mu w ręce.
    – Tym razem przymkniemy na to oko, panno Butter-
worth – rzekł szybko Lancer. – Dobra, po ustaleniu tożsamo-
ści podejrzanej, przechodzimy do przeszukania. W związku
z nieobecnością oficera płci żeńskiej musimy postępować
ostrożnie, Dwayne. Więc, omijając oczywiste strefy erogen-
ne, szybko przetrzep Butterworth.
    Dwayne i Paris wymienili spojrzenia. Dwayne pomyślał,
że dziewczyna ma śliczne oczy.
    – Szukasz narkotyków, skradzionych towarów, ukrytej
broni i materiałów do budowy bomb – powiedział Lancer.
    Paris warknęła:
    – Akurat! Nie rozpoznałabym materiałów wybucho-
wych, nawet gdyby walnęły mnie w twarz.
    – Wiadomo, że w przeszłości al Kaida penetrowała śro-
dowiska puszczalskich, Dwayne – powiedział Lancer. – Nie
możemy więc ryzykować. – Wyciągnął pałkę i wskazując
różne części szczupłego ciała Paris, polecił: – Teraz ją obma-
caj, Dwayne.
    Dwayne niepewnie przesuwał dłonie wokół talii i ra-
mion dziewczyny, po plecach i nogach. Poczuł, jak drży,
i szepnął:
    – Przepraszam.

                             31
Lancer kontynuował:
    – Później, gdy jesteś już pewien, że podejrzana nic na
sobie nie ukrywa, przeszukujesz dziecko.
    Dwayne schylił się i powiedział:
    – Cześć, Półdolarku. Mogę cię połaskotać po brzuszku?
    Półdolarek spojrzał na niego nieufnie. Nie lubił męż-
czyzn. Mężczyźni krzyczeli i doprowadzali jego mamę do
łez. Dwayne szybko obmacał delikatne ciałko dziecka o su-
rowej buzi i nie znalazł nic nadzwyczajnego poza przeżutą
plastikową żyrafą, która wpadła za koszulkę. Dwayne podał
plastikową figurkę Paris. Wzięła od niego zwierzątko i bąk-
nęła:
    – Ma fioła na punkcie żyraf.
    Inspektor Lancer przeszukał torbę wiszącą na rączkach
spacerówki i wyciągnął list zaadresowany do Mohammeda
Yousafa w więzieniu Wakefield. Wręczył list Dwayne’owi
i powiedział:
    – Dlaczego konfiskuję ten list, Dwayne?
    Dwayne starał się przypomnieć sobie pół godziny po-
święcone korespondencji podczas tygodniowego szkolenia.
    – Mieszkańcy Zamkniętych Stref mają zakaz korespon-
dowania z odsiadującymi wyrok więźniami – odparł.
    – Niegrzeczna dziewczynka – powiedział Lancer.
    Paris skrzywiła się i zaczęła płakać. Żaden z etapów szko-
lenia Dwayne’a nie przygotował go na taką sytuację. Stał
zakłopotany, nie wiedząc, co robić.
    Paris łkała:
    – W przyszłym tygodniu są urodziny Mohammeda.
    – Cóż, jestem pewien, że życzycie mu wyjścia – powie-
dział Lancer. – W drogę.
    Dwayne chciał przeprosić Paris. Miał nadzieję, że dziew-
czyna odczyta z jego twarzy, iż gdyby to zależało od niego,
nie zabrałby listu. Nie wiedział, jak długo wytrzyma w tej
pracy, jeśli w ogóle przetrwa dzisiejszy dzień. Paris zapięła

                             32
dziecku kurtkę, podała żyrafę i oddaliła się w kierunku skle-
pów.
    Gdy Dwayne i Lancer przechodzili przez trawnik przed
Centrum Wielobranżowym, podeszła do nich Camilla, za
którą podążały Freddie, Tosca i Leo.
    – Mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina, inspek-
torze? Zegarek mi wysiadł.
    – Nim powiem, która jest godzina, proszę pani, muszę
uprzedzić, że ta usługa objęta jest obecnie opłatą – odparł
Lancer.
    – Coś podobnego – zdumiała się Camilla. – Proszę tylko,
żeby spojrzał pan na zegarek i powiedział mi, która godzi-
na.
    Dwayne ukradkiem spojrzał na swój zegarek. Była jede-
nasta czternaście.
    Lancer wyjaśnił:
    – Jesteśmy spółką publiczno-prywatną i jeśli chcemy
utrzymać się na rynku, musimy pobierać opłaty za usługi.
    – Więc jaka jest opłata za pytanie o godzinę? – spytała
Camilla.
    – Jest standardowa stawka, jeden funt za pytanie.
    – Funt! – oburzyła się Camilla. – To skandaliczne.
    Lancer zapytał:
    – Więc już nie chce pani wiedzieć, która godzina?
    – Nie – burknęła Camilla. – Z położenia słońca wnoszę,
że już prawie południe.
    Dwayne odsunął mankiet z prawego nadgarstka, odsła-
niając zegarek. Potem udał, że zasłania oczy przed lodowa-
tym wiatrem.
    Camilla powiedziała:
    – Ach, widzę, że jest piętnaście po jedenastej. Dziękuję,
panie posterunkowy.
    Leo podbiegł niezgrabnie do Dwayne’a i upuścił mu na
stopy niesiony w pysku patyk. Dwayne podniósł zaśliniony

                             33
kijek i cisnął nim jak najdalej potrafił. Trzy psy ruszyły pę-
dem za patykiem, który wylądował w błocie.
    Camilla zwróciła się do Dwayne’a:
    – Mam nadzieję, że nie nałoży pan na mnie opłaty za
rzucenie tym badylem.
    – Nie – odparł Dwayne. – Żadnej opłaty.
    Kiedy Leo przyniósł patyk i ponownie położył go na sto-
pach Dwayne’a, Lancer powiedział:
    – Zostaw ten kij w spokoju, chłopcze. Mamy zadania do
wypełnienia.
    Idąc dalej, dotarli do obszaru oddzielonego od reszty
Kwiatowej Strefy Zamkniętej wysokim murem.
    – To – powiedział Lancer, przekręcając klucz w furtce
– sposób na odizolowanie i unieszkodliwienie pedofilów.
    Otworzył furtkę i weszli. Dwayne spodziewał się ujrzeć
snujących się po ulicach ponurych mężczyzn w brudnych
płaszczach, ale ku jego zaskoczeniu, mężczyźni tu wyglądali
tak samo zwyczajnie, jak w całej strefie.
    Wspomniał o tym Lancerowi i zdziwił się jeszcze bar-
dziej, gdy ten odpowiedział:
    – Ci biedni dranie w większości są niewinni jak owieczki
na wiosnę, chłopcze.
    – Więc co oni tu robią?
    – Złośliwe dzieciaki złożyły fałszywe zeznania przeciw-
ko tym gościom, chłopcze. Podpuściły ich, a gdy już zjadły
całe słodycze, poskarżyły się w Dziecięcej Linii*.
    Dwayne nic nie odrzekł, choć miał ochotę stanąć
w obronie wykorzystywanych dzieci. Trener pływania czę-
sto gmerał w jego kąpielówkach, utrzymując, że sprawdza
prawidłową budowę genitaliów. Po krótkiej przechadzce po
terytorium zajmowanym przez zdegradowanych urzędni-
ków (gdzie Lancer i Dwayne zostali zelżeni przez specjalistę
od praw człowieka, który wrzeszczał: „Jesteście marionet-
* ChildLine – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży w Wielkiej Bry-
tanii.


                                 34
kami państwa policyjnego!”) wrócili do Centrum Kontroli.
Inspektor Lancer zeskanował list Paris do komputera, poka-
zując Dwayne’owi, jak to się robi. W liście było:
    Cześć, Mohammed,
    Napisałam Ci wiersz na twoje urodziny, nie śmiej się. Pi-
sałam go wczoraj w nocy, gdy Półdolarek spał. Strasznie długo
to trwało, bo musiałam sprawdzać pisownię w słowniku, który
zwinęłam ze szkoły.
    Jak ciebie kocham? Pozwól, niech wyliczę.
    Kocham głęboko…*
   Już po drugiej linijce Dwayne zorientował się, że przy-
pisała sobie autorstwo słynnego wiersza Elizabeth Barrett
Browning. Był gorzko rozczarowany Paris.
   – Niezły wiersz – powiedział Lancer. – Ciekawe, gdzie
chodziła do szkoły?
   Wystukał na klawiaturze imię i numer identyfikacyjny
Paris, a na ekranie pojawiła się cała historia jej życia:

  Imię i nazwisko: Paris Butterworth (19).
  Ojciec: Lee Butterworth (47), recydywista, zapisany metadon,
obecnie bezrobotny.
  Matka: Lorna Butterworth (51), obecnie zatrudniona w Go-Go
Grice’a jako babcia klozetowa, wiele wyroków za drobne kra-
dzieże.
  Siostra: Chelsey Butterworth (19), tańczy na rurze.
  Siostra: Tropez Butterworth (12), Akademia Arthura Grice’a.
  Brat: Dallas Butterworth (4), przedszkole dla dzieci specjalnej
troski.
  Paris Butterworth: 155 cm, 52 kg.
  Akta medyczne: Zapalenie oskrzeli każdej zimy, poza tym zdrowa.
  Cykl miesiączkowy: Pierwszy tydzień miesiąca, skarży się na
ostry ból.
* Elizabeth Barrett Browning, How do I love thee? Let me count the
ways…, przekład Ludmiły Marjańskiej.


                               35
Historia: Niespokojna w przedszkolu, bez przerwy płakała
za mamą. W wieku czterech lat nie potrafiła trzymać sztućców.
Słownictwo b. ubogie, gdy pokazano jej fotografię krowy, nie
potrafiła jej nazwać. Niski poziom higieny, często nosiła brudne
ubrania i nieodpowiednie buty przy złej pogodzie. Umieszczona
w rejestrze zagrożonych po tym, jak matka nie potrafiła
w zadowalający sposób wyjaśnić pochodzenia dużych zasinień
na pośladkach i w dolnej części pleców.
  Jedenaście lat: Oblała państwowe testy z czytania i pisania.
  Umiejętności: Wykazywała pewne uzdolnienia w kierunku ma-
tematyki i sztuki.
  Akademia Arthura Grice’a: Dzięki korepetycjom nauczycielki
angielskiego Paris dogoniła swoich rówieśników. Za projekt
poświęcony psu Elizabeth Barrett Browning, Flushowi, otrzy-
mała zaliczenie z literatury angielskiej. Oblała jednak pozostałe
cztery przedmioty i została ostatecznie wykluczona z akademii
w siódmym miesiącu ciąży.
  Obecna sytuacja: Mieszka sama z dziesięciomiesięcznym
dzieckiem płci męskiej, Półdolarkiem Lee Butterworthem.
  Ojciec dziecka: Nieznany.
  Obecny chłopak: Mohammed Yousaf, obecnie w bloku
o zaostrzonych środkach bezpieczeństwa więzienia Wakefield;
odsiaduje wyrok za potencjalną działalność terrorystyczną – nie-
zwykle duża ilość nawozu znaleziona w przybudówce w domu
rodziców. Ojciec twierdził, że nawóz był do pomidorów. Poste-
runkowy meldował o niezwykle dużej ilości pomidorów rosną-
cych w szklarni. Mohammed Yousaf został aresztowany, gdyż
miał wesołe iskierki w oczach, brodę i był agresywny werbalnie.
Przy aresztowaniu stawiał opór, wezwano więc jednostkę anty-
terrorystyczną.
  Dochód Butterworth: Standardowy zasiłek dla samotnej
matki – 84,50 funta tygodniowo. Teraz Butterworth spędza
czas, opiekując się dzieckiem i oglądając w telewizji ogólno-
dostępne programy. Nie pali.

                               36
Status seksualny: Heteroseksualna. Od narodzin syna nie po-
dejmowała aktywności seksualnej.

    Dwayne’a ucieszyła wiadomość o czystości Paris przez
tak długi czas. Przewinął stronę i ze zdumieniem odkrył li-
stę wszystkich jej zakupów. Wyglądało na to, że kupowała
nadmierne ilości chrupków Monster Munch.
    Gdy wyraził zdziwienie rozmiarami przechowywanych
informacji, Lancer oznajmił:
    – Wulkan wie o nas wszystko, chłopcze. Jest jak cieplut-
ka pierzynka w zimną noc.
    – Wulkan jest bogiem ognia i kowalstwa – odrzekł
Dwayne, który jeszcze się nie zorientował, że takie wypo-
wiedzi nie zjednają mu sympatii przełożonych.
    – Wulkan jest najlepszym przyjacielem policjanta – od-
parł Lancer.
    – Czy to nie jest trochę… hm… nietaktowne? – zapytał
Dwayne.
    – Powiem ci, co jest nietaktowne, Lockhart: cholerna
bomba terrorystów! – odparł Lancer. – Musisz, chłopcze,
wziąć sobie do serca fakt, że żyjemy dziś w świecie jutra. Je-
steśmy fantastyką naukową. Amerykańce mają satelity, któ-
re mogą przeprowadzić nitkę przez pieprzone igielne ucho!
    Dwayne spojrzał przez okno na szare, wiszące nad KSZ
chmury.
    Kolejny młody rekrut, Peter Penny, spytał z niepokojem:
    – Czy satelita szpiegowski widzi przez zasłony, proszę
pana? – Przypomniał sobie upokorzenie z poprzedniego
wieczoru, gdy przekonywał swoją żonę, trzy lata po ślubie,
do wypróbowania nowej, śmiałej pozycji seksualnej.
    – Zasłony? – spytał z pogardą inspektor Lancer.
    – Tak – potwierdził Peter Penny. – Grube, aksamitne za-
słony z podszewką.
    Lancer potrząsnął głową. Czy ten nowicjusz jest idiotą?

                              37
– Nowe satelity mogą, cholera, zajrzeć nawet do wnętrza
góry! Wyłapują szepty. Teraz też nas słuchają.
    – Kto? – spytał Dwayne.
    Lancer uaktywnił kamerę w kącie ogrodu Księcia Karola
i chwilę obserwował, jak ten błaga swoje kury, by czasem
zniosły jajko.
    – Amerykańce – powiedział. – Chińczycy. Francuzi. Ara-
bowie. Świat.
    – A my słuchamy ich?
    – Oczywiście – odparł Lancer.
    Dwayne nie mógł tego przemilczeć.
    – Więc wszyscy wiedzą wszystko? – spytał.
    Lancer przyjrzał się, jak niezadowolony Karol idzie ogro-
dową ścieżką i wchodzi do kuchni, po czym powiedział:
    – Musimy pracować nad tą przesłanką, chłopcze, tak.
    – Ale o co chodzi?
    – Ach, teraz nie mogę ci powiedzieć, Dwayne. Jako pra-
cownik spółki publiczno-prywatnej jestem zobowiązany do
zachowania tajemnicy.

   Dwayne Lockhart był tubylcem, który wyszedł na ludzi.
Nie umiejąc czytać w wieku jedenastu lat, zaczął uczęszczać
do Akademii Arthura Grice’a, gdzie został nauczony pod-
staw czytania i pisania przez pana Nuttinga, chaotycznego,
ekscentrycznego nauczyciela angielskiego, który rozśmieszał
dzieci i utrzymywał porządek w klasie jednym uniesieniem
brwi. Ku zmartwieniu Dwayne’a, pana Nuttinga wyrzuco-
no za „nietrzymanie się narodowego programu nauczania”.
Nim odszedł, powiedział swoim klasom, że muszą czytać
przynajmniej jedną książkę tygodniowo.
   – Książki powinny być dla was tak samo ważne jak je-
dzenie, picie i powietrze – mówił.
   Dał każdemu kartkę z listą książek wartych przeczytania.
   Dwayne wciąż nosił ten kawałek papieru w portfelu.
Przeczytał wszystkie książki z listy, ale zachował kartkę, bo

                             38
pod listą pan Nutting nagryzmolił: „Dwayne, nikt nie może
wybrać rodziny, w której się rodzi. Oboje moi rodzice byli
alkoholikami. Jesteś inteligentnym chłopcem. Nie zmarnuj
sobie życia. Twój Simon Nutting”.
   Dwayne nie powiedział nikomu z klasy, że rodzice pana
Nuttinga byli pijakami ani że pan Nutting napisał, że on,
Dwayne Lockhart, jest inteligentny, za to czytał sobie te sło-
wa, gdy jego rodzice byli pijani i kłócili się na ulicy czy też
nazywali go pieprzonym gejem, bo nigdy nie rozstawał się
z książkami.

    Kiedy Dwayne i Peter Penny zostali sami przed rzędem
monitorów w pokoju obserwacyjnym, Peter spytał:
    – Czego szukamy?
    Przypomniawszy sobie miniwykład inspektora Lancera
na temat obserwacji, Dwayne odparł:
    – Niecodziennych i podejrzanych zachowań.
    Peter powiedział:
    – Ale na ekranie każdy wygląda podejrzanie.
    Dwayne zgodził się, obserwując na monitorze obraz z sa-
lonu Karola i Camilli. Karol pisał coś, siedząc przy małym
sekretarzyku. Camilla rozmawiała z jednym dużym i dwo-
ma małymi psami, jakby nie tylko były istotami ludzkimi,
ale też znały się na rzeczy:
    – Więc sądzisz, że powinnam zrobić sobie pasemka,
Leo?
    Dwayne nie mógł się powstrzymać przed zbliżeniem na
pamiętnik pisany przez Karola.
      25 września
      Wciąż brak jajek. Jestem w kropce. Co jeszcze mogę zro-
   bić? Daję kurom dobrą dietę i wspaniały kojec. Poświęcam im
   dużo uwagi, ale nie dostaję nic w zamian – ledwo dostrzegają
   moją obecność. Jestem kompletnie zdruzgotany ich niewdzięcz-
   nością.
                              39
Wcześniej strasznie pokłóciliśmy się z Camillą. Po wszyst-
   kim byłem roztrzęsiony i bliski łez. Bóg wie, że jestem najbar-
   dziej tolerancyjnym z mężczyzn, ale jej niemożność rzucenia
   palenia coraz bardziej mnie irytuje. Widok Eccles, jednego
   z niewinnych stworzeń boskich, z papierosem zwisającym
   z dzioba sprawił mi nieznośny ból.
     Już się pogodziliśmy z Camillą, ale zauważyłem, że to nie
   mnie radziła się w kwestii pasemek, tylko Lea – który nie
   posiada kwalifikacji, by doradzać w sprawie włosów. Futro ma
   stale potargane, bez względu na to, jak często je czeszę.
   Dwayne zastanawiał się, czy ktoś kiedyś obserwował
go, gdy usiłował tworzyć poezję w swojej sypialni lub grał
na powietrznej gitarze przed lustrzanymi drzwiami szafy.
Zaczerwienił się na samą myśl o tym, co jeszcze mogli wi-
dzieć.
4


    Violet Toby, najbliższa sąsiadka, przyjaciółka i powier-
niczka, wpadła, by pożalić się Królowej, że Książę Harry
nazwał jej wnuczkę Chanel „mielonką” i oświadczył, że je-
śli kiedyś zostanie królem, zamknie ją w Tower i każe „ściąć
jej mielonkowatą głowę”.
    Królowa powiedziała:
    – To nieprawdopodobne, Violet, gdyż mamy republikę.
A poza tym Harry zostanie królem tylko po moim trupie.
    Violet, pedantka, położyła opuchnięte stopy na obitym
materiałem podnóżku i poprawiła granatowo-białą sukien-
kę w grochy. Królowa zauważyła, że rude włosy przyjaciółki
mają siwe odrosty.
    – Karol będzie królem po twoim trupie – powiedziała
Violet. – A jeśli wpadnie pod autobus?
    Królowa odparła:
    – Wtedy oczywiście William zostanie królem.
    – A jeśli William spadnie z jakiegoś rusztowania... – za-
częła Violet – …skręci sobie kark i umrze?
    Królowa odrzekła ponuro:
    – W tak mało prawdopodobnych okolicznościach Harry
byłby królem. Chyba że, oczywiście, w tym czasie William
byłby już żonaty i miał dzieci.
    – Cóż, to chyba mało prawdopodobne, nie? – mruknęła
Violet. – On nawet z nikim nie chodzi.
    Królowa westchnęła ciężko, wyobrażając sobie Harry’ego
i jego zakapturzonych kolegów na balkonie pałacu Bucking-
ham, jak żłopią piwo z puszek, pokazując zgromadzonym
na dole tłumom znak V    .
    – Musimy znaleźć Williamowi żonę – powiedziała.

                             41
Rozmowa przeniosła się na temat bólu zęba Królowej,
a później na zęby w ogóle.
    – Dostałam sztuczną szczękę na dwudzieste pierwsze
urodziny – powiedziała Violet. – Mama i tata kupili górną
część, a reszta rodziny zrzuciła się na dolną – zazgrzytała
porcelanowym uzębieniem. – Dentysta nie chciał mi wy-
rwać zębów. Stwierdził, że są doskonałe, ale mój tata po-
wiedział: „Nie. Chcę, żeby miała wszystkie zęby wyrwane
i używała sztucznej szczęki. To zaoszczędzi jej problemów
w przyszłości”.
    – Co za okropność! – Królowa była przerażona.
    Violet obruszyła się:
    – Nie, tata miał rację. Miałam w życiu wiele kłopotów,
z pieniędzmi, mężczyznami i naszym Barrym, ale nigdy nie
straciłam dnia w pracy ani nie miałam nieprzespanej nocy
z powodu bólu zęba.
    Królowa przez moment poczuła się zazdrosna o zęby
Violet. Spędziła bardzo niemiłą noc, nie mogąc odżałować,
że pan Barwell, nadworny chirurg szczękowy, nie jest już do
jej dyspozycji. Kiedyś przy najlżejszym nawet bólu Barwell
przyleciałby królewskim odrzutowcem, gdziekolwiek by
przebywała. Teraz – pomyślała gorzko Królowa – nie mam
żadnego dentysty. Pan Patel, dentysta z państwowej służby
zdrowia, uciekł niedawno z KSZ i nikt go nie zastąpił.
    Violet powiedziała:
    – Znam kobietę, która sama wyrywa sobie zęby obcęga-
mi. Chcesz, żebym zamieniła z nią słówko?
    – O Boże, nie, to brzmi strasznie groźnie.
    – Nie, to całkiem bezpieczne. Najpierw sterylizuje obcęgi
w garnku z wrzątkiem.
    Siedziały w należącym do Królowej malutkim pokoju
od ulicy, na wygodnych fotelach Ludwik XVI, przy piecyku
gazowym. Czekały, aż w telewizji puszczą Emmerdale. Miał
być podwójny odcinek. Ten epizod wlókł się cały tydzień.
Wszyscy mieszkańcy Emmerdale Village wybierali się auto-

                             42
karem na wystawę rolniczą w fikcyjnym kraju. Scena przed-
stawiała wesoło śpiewających wieśniaków, potem było cię-
cie i widok rozbijającego się autobusu, który usiłował omi-
nąć bezpańskiego owczarka. Następowały zbliżenia różnych
aktorów wieśniaków i scena, gdy pojazd zsuwa się z nasypu
na biegnące poniżej tory kolejowe. Królowa i Violet chciały
się dowiedzieć, który z ich ulubionych bohaterów przeżył
wypadek.
    Harris i Susan też czekały; były ciekawe, co stanie się
z psem. Pies Violet, Micky, rudy mieszaniec z szorstkim
pyszczkiem i ogonem zawijającym się na grzbiet, miał zakaz
wstępu do domu Królowej. Micky był niezrównoważony
emocjonalnie i miewał nagłe, irracjonalne wybuchy agresji.
Siedział na schodach pod drzwiami i cierpliwie czekał, aż
pojawi się w nich Violet.
    Chcąc zakończyć temat zębów, Królowa spytała, jak się
miewa Barry, czterdziestopięcioletni syn Violet, przestępca.
    Violet westchnęła:
    – Teraz ma z opieki społecznej psychiatrę, kobietę. We-
dług tego, co mówi Barry, ta kobieta twierdzi, iż problemy
Barry’ego to moja wina. Ona mówi, że zamykanie go w sza-
fie pod schodami, gdy był małym dzieckiem, wyzwoliło
w nim chęć niszczenia autorytetów i stąd ten syndrom.
    – Karol obwinia mnie i swojego ojca o większość proble-
mów, które ma w życiu – powiedziała Królowa. – Twierdzi,
że był zaniedbywany, co jest strasznie niesprawiedliwe. Gdy
byliśmy w kraju, widywaliśmy się z nim przynajmniej raz
dziennie, a niania go uwielbiała.
    – Myślę, że Barry powinien przebywać w zamknięciu
– ciągnęła Violet. – Znów muszę chować wszystkie zapal-
niczki i zapałki.
    Królowa przytaknęła ze współczuciem. Karol był nie-
zrównoważony, ale przynajmniej, o ile wiedziała, nie był
podpalaczem. Kwitowała wiele obserwacji dotyczących lu-

                            43
dzi formułką: „O ile ktoś wie”. Nawet członkowie jej własnej
rodziny zdawali się mieć wiele tajemnic. Sama miała kilka.
    Nagle natarczywa, dramatyczna muzyka przyciągnęła
uwagę obu pań. Pasek z wiadomościami u dołu ekranu gło-
sił grubymi, czerwonymi literami: „   Wiadomość z ostatniej
chwili”.
    – Co znowu? – zniecierpliwiła się Violet. Miała powyżej
uszu przerywania programów przez rzeczywistość. Nigdy
nie oglądała wiadomości z własnej woli. Kto chciałby się
dowiadywać o wojnach i katastrofach? Przecież nie mogła
nic zrobić, by je powstrzymać, prawda? Więc po co się za-
martwiać, już i tak brała codziennie trzy tabletki na nadci-
śnienie.
    Przewodniczący Partii Konserwatywnej, siwy mężczyzna
w szarym garniturze, złożył oficjalną rezygnację, by spędzać
więcej czasu ze swoją najnowszą rodziną, a jego miejsce za-
jął nowy lider, dość młody człowiek z ogorzałą twarzą i bu-
rzą bujnych, czarnych włosów. Był to „Boy” English.
    – Dobry Boże – powiedziała Królowa. – To Boy. Jego oj-
ciec uczył w Newmarket, a jego babcia była jedną z moich
dam dworu.
    Boy udzielał wywiadu korespondentowi politycznemu
BBC, niemłodemu mężczyźnie w okularach.
    – A jakie są pana priorytety polityczne, panie English?
– zapytał dziennikarz.
    – Chcę przywrócić monarchię – odparł Boy. – Chcę uj-
rzeć Jej Królewską Mość, Królową Elżbietę, z powrotem na
tronie, a Jacka Barkera i cromwellistów wyrzuconych na
śmietnik historii.
    Ponieważ Królowa milczała, Violet odezwała się:
    – Cóż, ja na niego głosować nie będę. Prędzej przypiekę
sobie rękę, niż zagłosuję na torysa, a poza tym, nie chcę cię
stracić, Elu.
    Pół godziny później wieśniacy z Emmerdale leżeli uwię-
zieni wewnątrz wraku autokaru, po tym, jak wpadł na nich

                             44
rozpędzony pociąg ekspresowy. Królowa wciąż rozmyślała
nad prawomyślną deklaracją Boya. Nawet melodramatycz-
na śmierć wioskowego idioty, granego przez aktora, które-
go nigdy nie lubiła, nie była w stanie zaprzątnąć całej jej
uwagi.

    Camilla stała w kącie ogrodu, w ciemnościach, grzebiąc
długim patykiem w tlącym się ognisku z mokrych liści. Za-
wsze uwielbiała jesień. Z radością odkładała letnie ciuchy
i ubierała się w luźne swetry, dżinsy i kalosze. W dawnych
czasach, gdy jej romans z Karolem wciąż był tajemnicą, wy-
czekiwała dni polowania na lisa. Wstawała wcześnie i roz-
poczynała rytuał ubierania się: w obcisłe bryczesy, białą ko-
szulę ze stójką, dopasowaną czerwoną marynarkę z mosięż-
nymi guzikami. I wreszcie, najlepsze ze wszystkiego, obcisłe,
czarne, sięgające kolan oficerki.
    Wiedziała, że wygląda dobrze w siodle, a przez towa-
rzyszy polowań była uważana za nieustraszoną amazonkę.
Gdy kroczyła z domu w stronę stajni, z palcatem w dło-
ni, parą oddechu widoczną w mroźnym powietrzu, czuła
się zadowolona i silna. A jeśli miała być ze sobą szczera,
była w tym odrobina seksualnego podniecenia. Z koniem
między nogami i otwierającym się przed nią krajobrazem,
w otoczeniu przyjaciół, którym mogła ufać bezgranicznie,
doświadczała swego rodzaju ekstazy. A jak cudownie było
wracać do ciepłego domu spowitego zmrokiem, leżeć w go-
rącej kąpieli z drinkiem, papierosem i, czasami, Karolem.
    Usłyszała hałas i podnosząc wzrok znad ogniska, ujrzała
wpatrującą się w nią parę czarnozłotych oczu. Lis powrócił.
Machnęła czarnym końcem kija w jego stronę i wrzasnęła:
    – Spieprzaj! – Zauważyła, że nie jest sam.
    Beverley Threadgold krzyknęła przez tylne drzwi swoje-
go domu:
    – Camilla, do cholery, zaraz wyplujemy własne płuca.

                             45
Lisy odwróciły się ogonami i zniknęły w ciemnościach
nocy.
    Kiedy Camilla, zgasiwszy ognisko, weszła do domu, Ka-
rol siedział w pokoju od ulicy i pisał list przy małym se-
kretarzyku. Zajrzawszy do stojącego obok kosza na śmieci,
stwierdziła, że za nim było już kilka wersji na brudno.
    Postanowiła nie wspominać o lisach; najwyraźniej był
w nie najlepszej formie. Zamiast tego spytała:
    – Do kogo piszesz, kochanie?
    – Do mleczarza – odparł Karol. – Zrobiłem parę wstęp-
nych szkiców, pisałem i przepisywałem tę cholerną rzecz już
tyle razy i nie wiem, jak skończyć.
    Camilla podniosła ostatni brudnopis i przeczytała:

      Drogi Panie Mleczarzu,
      Strasznie przepraszam za kłopot, ale czy istniałaby możliwość
   zmiany naszego zamówienia na dzisiaj (czwartek) i dostarczenia
   nam dwóch butelek półtłustego mleka zamiast jednej tak jak
   zwykle?
      Gdyby ten dodatek do naszego zwykłego zamówienia sprawił
   jakikolwiek uszczerbek w stanie magazynowym, proszę zigno-
   rować tę prośbę. Byłbym wprost zdruzgotany, gdyby mój list
   choćby na moment Pana zirytował lub sprawił Panu jakiś kłopot.
      Chciałbym tylko dodać, że Pana poranny wesoły gwizdek,
   niezależnie od pogody, stanowi swego rodzaju przykład niezwy-
   ciężonego brytyjskiego charakteru.
    Gdy skończyła czytać, Karol zapytał:
    – Czy mam podpisać: „Z poważaniem, Karol” czy „Łą-
czę pozdrowienia”, a może „Z wyrazami szacunku”, bo
przecież go szanuję, nie?
    Camilla oddarła pasek papieru z dołu listu i szybko na-
bazgrała: „Proszę o dodatkową butelkę”. Zwinęła świstek,
wepchnęła w szyjkę pustej butelki mleka Grice’a, wyniosła
ją na zewnątrz i wystawiła na schody.

                               46
Odezwał się telefon. Dzwonił William, by powiedzieć
ojcu, że wrócił ze Swindon.
    – Kochany chłopcze, czy składanie tych rzeczy na ruszto-
waniach było straszne? – zapytał Karol.
    – Nie, było na swój sposób satysfakcjonujące. Jak tam
Leo? – odparł William.
    – Jest wprost olbrzymi – poinformował Karol. Spojrzał
na psa u swych stóp, nieco zawiedziony, że William spytał
o psa, a nie wspomniał o Camilli. Zmarszczył brwi: czyż to
nie znamienne?
    William mówił dalej:
    – Tato, co sądzisz o obietnicy torysów, że przywrócą nas
na tron, jeśli zostaną wybrani?
    To było dla Karola zaskoczenie. Kiedy gruchnęła ta
wieść, był w ogrodzie i wzmacniał płot, a poza tym nie miał
tego, co nazywał „pudełkiem idioty”, uważając, że za upa-
dek moralny narodu niemal w stu procentach jest odpowie-
dzialna telewizja.
    William wyjaśnił, że Boy English, nowy przewodniczący
Partii Konserwatywnej, jest gorliwym monarchistą i w razie
wygranej obiecał przywrócić Rodzinę Królewską. – Tylko
pomyśl, tatku – powiedział. – Moglibyśmy spędzać Boże
Narodzenie w Sandringham.
    Słysząc to, Freddie szczeknął do Toski:
    – Słyszałaś, Liebling? Boże Narodzenie w Sandringham!
    Tosca przekręciła się na grzbiet i pokazała Leowi zadek.
    – Spodobają ci się bory sosnowe i ogniska – odwark-
nęła.
    Freddie zaczął ujadać:
    – Twój przerośnięty mieszany przyjaciel nie pojedzie
z nami, Tosca, zostanie tu, razem z innymi proletariu-
szami.
    – Cisza, małe bydlaki – wrzasnął Karol – próbuję rozma-
wiać przez telefon! – Do słuchawki powiedział: – Obawiam
się, że Freddie nie dogaduje się zbyt dobrze z Leem, Wills.

                            47
– Absolutna racja! – szczeknął Freddie. – To tępak
z Kału.
   – Skąd jestem tępakiem? – zaskowyczał Leo do Toski.
   – Dosłowne tłumaczenie – ekskrementy – szczeknęła To-
sca.
   Leo nie zamierzał pytać, co to są ekskrementy, wiedział
tylko, że nie brzmi to dobrze.
5


    Premier i wicepremier Bill Brazier odbywali w salonie
Jacka na Downing Street Dziesięć naradę poprzedzającą
posiedzenie rządu. Brazier poprosił o to spotkanie, mówiąc
prywatnej sekretarce Jacka, że musi pilnie zobaczyć się z pre-
mierem.
    Brazier był korpulentnym mężczyzną, któremu krawiec
powiedział ostatnio, że cena jego garniturów szytych na za-
mówienie musi „uwzględniać dodatkowe ilości potrzebnej
tkaniny”. Siedział na sofie, dysząc jeszcze po pokonaniu
schodów, a w tym czasie premier kręcił się po pokoju, doty-
kając różnych przedmiotów.
    – Więc co jest tak pilne? – spytał, muskając złoconą
ramę wiszącego nad kominkiem obrazu, przedstawiającego
Olivera Cromwella.
    – Boy English – powiedział Brazier.
    – Wiem o nim tyle co nic – mruknął Jack.
    – To dlatego, że ostatnio masz wszystko w nosie.
    – Jestem zmęczony – powiedział Jack. – Trzynaście lat to
długi czas.
    Brazier zmarszczył brwi i powiedział:
    – Cóż, jeśli nie kiwniesz swoim cholernym palcem, Boy
English posadzi swój delikatny tyłek na tej kanapie jeszcze
przed Bożym Narodzeniem.
    – Co o nim wiemy? – spytał Jack.
    – Chłopak z wyższych sfer o lekkich obyczajach – odparł
Bill Brazier. – Eton, Oxford, jego ojciec jest właścicielem po-
łowy hrabstwa Devon, a jego żona zna się na karczochach.
    – Wyższe sfery, a gdzie lekkie obyczaje? – zapytał Jack.
    – On i jego żona mają kolczyki w pępkach i należą do
drużyny gry w rzutki w swoim lokalnym pubie.

                              49
– Co sądzi o polowaniu na lisa?
    – Wstrzymuje się od głosu.
    – Państwowa służba zdrowia?
    – Wtajemniczony, przez trzy miesiące pracował jako
portier, przekazał wynagrodzenie cholernej Amnesty Inter-
national!
    Jack zaśmiał się:
    – I wciąż jest torysem?
    – Od wczoraj jest liderem Nowych Konserwatystów, do-
maga się zmniejszenia kompetencji rządu, uważa, że powin-
no się pozwolić ludziom, by, jeśli chcą, wpędzali się wcześ-
nie do grobu, paląc papierosy. Twierdzi, że na dłuższą metę
pozwoli to zaoszczędzić pieniądze państwowej służby zdro-
wia. Chce znieść Ustawę o prawach człowieka.
    – A jaki jest jego stosunek do monarchii?
    – Chce ją przywrócić.
    – Wszystkich? Królową i pozostałych?
    – Najbliższą rodzinę. Królową, Księcia, dzieci, Karola,
Camillę, Williama i Harry’ego.
    – Jest na przegranej pozycji, Bill. Ludzie nigdy na to nie
pójdą. To byłoby jak głosowanie za przywróceniem komi-
niarzy i podatku wyborczego; oni należą do innej epoki.
    – Moja własna żona byłaby zadowolona, gdyby Rodzina
Królewska wróciła – odparł Bill. – Ma słabość do pompy
i ceremonii.
    – Powinieneś z nią częściej wychodzić – orzekł Jack. –
A jak tam sobie radzisz ze sprawą składanych drabinek?
    Bill Brazier powiedział z satysfakcją:
    – Kiepsko, Jack, wątpię, czy projekt przejdzie przez pierw-
sze czytanie. Ludzie lubią swoje drabiny i nie chcą dzwonić
po wykwalifikowanego operatora za każdym razem, gdy
malują sufit lub zmieniają głupią żarówkę.
    – Nie – odparł z goryczą Jack. – Chcą spadać ze swoich
cholernych drabin i łamać sobie cholerne kręgosłupy, ręce,
nogi i obojczyki, mieć wstrząs mózgu, a potem domagać się

                              50
karetki i cholernego łóżka szpitalnego, zasiłku chorobowego
i fizykoterapii.
    – Nie da się uchwalać ustaw na każdą ewentualność,
Jack. Trzeba ludziom pozwolić spadać z drabin. Gdybyś
mógł, wprowadziłbyś prawo zabraniające śmierci…
    – Owszem – odparł Jack, który od dziecka bał się nicości,
czarnej otchłani symbolizującej śmierć. – Więc sądzisz, że
Boy English jest poważnym rywalem, Bill?
    – Uważam, że tak – odpowiedział Bill. – Właśnie zgodził
się wydać piętnaście tysięcy funciaków na przegląd uzębie-
nia, a według mojej żony – będącej znawczynią tych spraw
– ma wspaniałe włosy, życzliwe spojrzenie i odpoczywa,
oglądając p o d c z a s p r a s o w a n i a opery mydlane.
    – Prasowanie? – Jack na początku nie zrozumiał. – Czy
to jakiś średniowieczny sport?
    – Prasowanie! – powiedział Bill. – Na przykład prasowa-
nie ubrań.
    – Ach, p r a s o w a n i e – połapał się Jack. – Ponury drań.
– Jemu samemu włosy wypadały w zastraszającym tempie,
a oczy miał zaczerwienione z braku snu. – Zobaczymy, jaki
będzie śliczny, gdy posiedzi na tym stołku kilka lat – powie-
dział.
    – Mówisz, jakby już nas pokonał – zauważył Bill.
    Jack zapytał:
    – Mamy coś na niego?
    – Niewiele – odparł Bill. – Dostał upomnienie za zawa-
dzenie o słupek na drodze, kiedy studiował w Oxfordzie,
a w 1987 mandat za przekroczenie prędkości na M1.
    – Jak szybko jechał? – spytał Jack.
    – Siedemdziesiąt pięć mil na godzinę.
    Jack powiedział z rozmarzeniem:
    – Siedemdziesiąt pięć… to były czasy! Dzisiaj masz
szczęście, jeśli uda ci się rozpędzić do pięćdziesiątki, wkrót-
ce, cholera, na North Street szybciej będzie pójść pieszo.

                               51
– Tak. Okropność, prawda? – przytaknął Bill. – To wina
rządu.
    Wyglądało, jakby Jack przyłączył się do śmiechu Billa, to
znaczy rozchylił usta w czymś na kształt uśmiechu i wydał
z siebie odpowiedni dźwięk, ale równie dobrze mógł to być
płacz.
    – Poproszę, żeby pokopali nieco głębiej, co? – zapropo-
nował Bill.
    Wlókł się już w stronę drzwi, gdy Jack zatrzymał go, py-
tając:
    – Chcesz, żebyśmy wygrali następne wybory, Bill? Nie
byłoby miło przejść do opozycji? Posiedzieć kilka lat na
ławce rezerwowych?
    – I pozwolić Nowym Konserwatystom zepsuć wszystko,
co udało się nam osiągnąć? – odparł Bill.
    – Tak tylko pytam – bąknął Jack.
    Przez następną godzinę powinien był czytać papiery i od-
być konsultację telefoniczną z przewodniczącym Izby Gmin
w sprawie ustalenia daty rozmowy o Pokoju, ale odsunął
papiery, wyłączył telefon i włączył telewizor. Oglądał Annę
i króla Syjamu, tańczących polkę w syjamskiej sali balowej.
I mimo usilnych próśb osobistej sekretarki i świadomości,
że na dole zbiera się gabinet, nie odrywał wzroku od telewi-
zora, póki Anna nie wyśpiewała Yulowi smutnego pożegna-
nia, a na ekranie nie pojawiły się napisy końcowe.
6


    Gdy pan Anwar obejrzał w wiadomościach, że oryginal-
ne kapcie wkrótce przestaną być legalne, poczekał na spadek
cen, a następnie zamówił ich pełną ciężarówkę z przyczepą.
Stosy kapci wypełniały sklep. Były tam lwy, tygrysy, żyrafy,
koty, psy, słonie i inne, trudne do określenia zwierzęta. Były
kapcie przedstawiające ludzkie twarze – karykatury poli-
tyków i gwiazd filmowych. Były również środki transpor-
tu: samochody, samoloty, ciężarówki, łódki, lokomotywa
z Tomka i przyjaciół i prom kosmiczny Apollo.
    Przed sklepem ustawiały się pękate kolejki chętnych
nabywców, czekających na otwarcie drzwi o dziesiątej.
Wewnątrz widać było państwa Anwar, gorączkowo rozci-
nających kartony, wyciągających krzykliwe kapcie z plasti-
kowych torebek i wręczających je swoim tłustym córkom,
które układały towar na stojakach według rozmiarów:
małe, średnie, duże, a nie rodzajów czy przeznaczenia dla
konkretnej płci.
    – Są tu wszystkie stworzenia Allaha – powiedział pan
Anwar do żony.
    – I Szatana – odpowiedziała, biorąc do ręki kapcie z Geor-
ge’em Bushem.
    Gdy pierwsi klienci opuścili sklep z kapciami w rozmia-
rach większych niż przeciętne, mówiąc, że pan Anwar sprze-
daje pojedyncze sztuki za funta, a parę za dwa, podniósł się
szmer oburzenia. Jedyną osobą uważającą, że to sprawiedli-
we, był sąsiad Księcia Andrzeja, Feroza Amiz, który w nie-
wyjaśnionych okolicznościach stracił nogę w Kurdystanie.
Karol i Camilla ustawili się w kolejce zbyt późno i nie zdo-
łali kupić najbardziej popularnych modeli. Simpsonowie,
teletubisie i psy z piszczącymi nosami już się rozeszły, tak

                             53
samo jak koty ze sztywnymi wąsami. Karol nie mógł się
zdecydować na kapcie ze słoniem, z uniesioną w górę pian-
kową trąbą i gumowymi kłami. Włożył je i przeszedł się po
sklepie w stronę Camilli, która wybierała między Stalinem
a King Kongiem, jedynymi modelami pozostałymi w jej
rozmiarze.
    – Co o nich sądzisz, kochanie? – spytał Karol. – Czy są
z b y t niepoważne?
    Camilla powiedziała, ściszając głos:
    – Czy te trąby nie są troszkę, hm..., falliczne, kochanie?
    Karol zaczerwienił się i szybko ściągnął gąbczaste kap-
cie.
    Pani Anwar powiedziała:
    – Mam coś w sam raz dla pana, panie Saxa-Cobury-Ga-
tha, i dla pana żony także – wtrąciła się pani Anwar. Po-
grzebała w kartonie i dodała: – Sprzedam je państwu po
kosztach, pięćdziesiąt pensów za parę, żeby zrobić miejsce
dla bardziej popularnych modeli.
    Trudne do sprzedania kapcie przedstawiały grubiańskie
karykatury Karola i Camilli. Wydatne uszy Karola pomalo-
wano na czerwono, brwi miał mocno zmarszczone. Karyka-
tura Camilli była równie niepochlebna.
    – Są bardzo zabawne, może zatrzymam parę dla siebie
– powiedział pan Anwar.
    Karol odezwał się gniewnie:
    – Chcę wykupić cały zapas kapci z Karolem i Camillą.
Nie pozwolę, żeby jakiś zwykły cham deptał twarz mojej
żony.
    Kilku ze zwykłych chamów w sklepie na dźwięk podnie-
sionych głosów uniosło wzrok, a Maddo Clarke w pianko-
wych kapciach Fred Flintstone przepchnął się naprzód, by
wdać się w kłótnię.
    Pan Anwar krzyczał:
    – Nie sprzeciwiał się pan pojawieniu się łagodnej twarzy
Lady Di na ściereczkach do naczyń.

                             54
– Nie miałem kontroli nad handlem, w tym nad ście-
reczkami – odparł Karol.
    Pan Anwar rzekł z uczuciem:
    – Codziennie myślę o niej, pięknej Królowej Ludzkich
Serc. Gdyby była wciąż wśród nas, na świecie panowałby
pokój.
    – Żadne dziecko nie musiałoby iść spać głodne – dodał
Maddo Clarke. – Gdyby tylko Di żyła. – Mieszkaniec Pie-
kielnego Zaułka, Maddo, mimo że był już po czterdziestce,
wciąż nosił strój swego idola, Sida Viciousa.
    Pan Anwar zwrócił się do gęstniejącego tłumu w skle-
pie:
    – Przypomnijcie sobie, z kim zginęła. Był chrześcijani-
nem? Katolikiem? Żydem? Nie, był muzułmaninem! I dla-
tego została zabita.
    – Raczej zamordowana! – krzyknął ktoś z tłumu.
    Camilla przemówiła z największą godnością, na jaką
mogła się zdobyć, mając na nogach kapcie z King Kon-
giem:
    – Zostawmy tych ludzi z ich zakupami, Karolu.
    Gdy Camilla i Karol opuszczali sklep, pan Anwar krzyk-
nął:
    – Nigdy nie będzie pani Królową Camillą. Ludzie pani
nie chcą.
    Camilla odwiązała psy od płotu, mówiąc:
    – Wy nas kochacie, prawda, moje kochane?
    W drodze do domu psy były niezwykle posłuszne, świa-
dome, iż ich państwo zostali poniżeni i głęboko zranieni.
    – W chwilach takich jak te żałuję, że nie mogę im czegoś
p o w i e d z i e ć – zaskomlała Tosca.
    Freddie warknął:
    – Nie współczuj im tak bardzo, Tosca. Pamiętaj, że my,
psy, żyjemy w stanie ciągłego podporządkowania. Bez prze-
rwy nam rozkazują.

                            55
Leo wysunął język i polizał dłoń Karola. Miał to być gest
pocieszenia i wsparcia, ale Karol burknął:
   – Na litość boską, Leo! Zatrzymaj tę cholerną ślinę dla
siebie.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .

Weitere ähnliche Inhalte

Was ist angesagt?

Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Wroclaw
 
Krasnalove Wieści - marzec 2021
Krasnalove Wieści - marzec 2021Krasnalove Wieści - marzec 2021
Krasnalove Wieści - marzec 2021Wroclaw
 
Krasnalove Wieści - lipiec 2021
Krasnalove Wieści - lipiec 2021Krasnalove Wieści - lipiec 2021
Krasnalove Wieści - lipiec 2021Wroclaw
 
Nowości czytelnicze cz.2
Nowości czytelnicze cz.2Nowości czytelnicze cz.2
Nowości czytelnicze cz.2biblioteka1lo
 
Krasnalowe Wieści - listopad 2021
Krasnalowe Wieści - listopad 2021Krasnalowe Wieści - listopad 2021
Krasnalowe Wieści - listopad 2021Wroclaw
 
Przewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciuPrzewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciuEwa Gajek
 
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”Wroclaw
 
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021Krasnalove Wieści - wrzesień 2021
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021Wroclaw
 
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebookNocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebooke-booksweb.pl
 
Krasnalove Wieści - Wydanie Świąteczne
Krasnalove Wieści - Wydanie ŚwiąteczneKrasnalove Wieści - Wydanie Świąteczne
Krasnalove Wieści - Wydanie ŚwiąteczneWroclaw
 
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021Krasnalowe Wieści - grudzień 2021
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021Wroclaw
 
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebookMagia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebooke-booksweb.pl
 
Grimm Opis
Grimm OpisGrimm Opis
Grimm OpisTeresa
 
Krasnalowe Wieści - marzec 2022
Krasnalowe Wieści - marzec 2022Krasnalowe Wieści - marzec 2022
Krasnalowe Wieści - marzec 2022Wroclaw
 

Was ist angesagt? (16)

Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021Krasnalove Wieści - sierpień 2021
Krasnalove Wieści - sierpień 2021
 
Maud
MaudMaud
Maud
 
Krasnalove Wieści - marzec 2021
Krasnalove Wieści - marzec 2021Krasnalove Wieści - marzec 2021
Krasnalove Wieści - marzec 2021
 
Krasnalove Wieści - lipiec 2021
Krasnalove Wieści - lipiec 2021Krasnalove Wieści - lipiec 2021
Krasnalove Wieści - lipiec 2021
 
Nowości czytelnicze cz.2
Nowości czytelnicze cz.2Nowości czytelnicze cz.2
Nowości czytelnicze cz.2
 
Krasnalowe Wieści - listopad 2021
Krasnalowe Wieści - listopad 2021Krasnalowe Wieści - listopad 2021
Krasnalowe Wieści - listopad 2021
 
Przewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciuPrzewodnik po zyciu
Przewodnik po zyciu
 
Mgła - ebook
Mgła - ebookMgła - ebook
Mgła - ebook
 
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”
Drugie wydanie gazetki „Krasnalove wieści”
 
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021Krasnalove Wieści - wrzesień 2021
Krasnalove Wieści - wrzesień 2021
 
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebookNocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
Nocni wędrowcy - Wojciech Jagielski - ebook
 
Krasnalove Wieści - Wydanie Świąteczne
Krasnalove Wieści - Wydanie ŚwiąteczneKrasnalove Wieści - Wydanie Świąteczne
Krasnalove Wieści - Wydanie Świąteczne
 
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021Krasnalowe Wieści - grudzień 2021
Krasnalowe Wieści - grudzień 2021
 
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebookMagia kości - Fiona E. Higgins - ebook
Magia kości - Fiona E. Higgins - ebook
 
Grimm Opis
Grimm OpisGrimm Opis
Grimm Opis
 
Krasnalowe Wieści - marzec 2022
Krasnalowe Wieści - marzec 2022Krasnalowe Wieści - marzec 2022
Krasnalowe Wieści - marzec 2022
 

Andere mochten auch

Kursus dan pelatihan
Kursus dan pelatihanKursus dan pelatihan
Kursus dan pelatihanpkbmberlian
 
Automobily Vajdulak
Automobily VajdulakAutomobily Vajdulak
Automobily Vajdulakseparacik
 
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012City of Gdansk
 
Eucup2011 de sk
Eucup2011 de skEucup2011 de sk
Eucup2011 de sksteven100
 
Amatérská videa na internetu
Amatérská videa na internetuAmatérská videa na internetu
Amatérská videa na internetuAdam Javurek
 

Andere mochten auch (7)

GIT
GITGIT
GIT
 
Kursus dan pelatihan
Kursus dan pelatihanKursus dan pelatihan
Kursus dan pelatihan
 
Automobily Vajdulak
Automobily VajdulakAutomobily Vajdulak
Automobily Vajdulak
 
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012
Wykonanie budżetu Miasta Gdańska za rok 2012
 
Eucup2011 de sk
Eucup2011 de skEucup2011 de sk
Eucup2011 de sk
 
Amatérská videa na internetu
Amatérská videa na internetuAmatérská videa na internetu
Amatérská videa na internetu
 
MS
MSMS
MS
 

Ähnlich wie Królowa Camilla - Sue Townsend - ebook

basnie
basniebasnie
basnieTeresa
 
Zbrodnia i inne opowiadania Antoni Lange ebook
Zbrodnia i inne opowiadania   Antoni Lange ebookZbrodnia i inne opowiadania   Antoni Lange ebook
Zbrodnia i inne opowiadania Antoni Lange ebooke-booksweb.pl
 
Adrian mole i broń masowego rażenia Sue Townsend ebook
Adrian mole i broń masowego rażenia  Sue Townsend ebookAdrian mole i broń masowego rażenia  Sue Townsend ebook
Adrian mole i broń masowego rażenia Sue Townsend ebooke-booksweb.pl
 
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebook
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebookMroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebook
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebooke-booksweb.pl
 
Adrian Mole. Na manowcach Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Na manowcach  Sue Townsend ebookAdrian Mole. Na manowcach  Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Na manowcach Sue Townsend ebooke-booksweb.pl
 
Manuel lisa słodkie niebo
Manuel lisa   słodkie nieboManuel lisa   słodkie niebo
Manuel lisa słodkie niebomythmickey
 
(Midsomer 06) bezpieczne miejsce - caroline graham
(Midsomer 06)   bezpieczne miejsce - caroline graham(Midsomer 06)   bezpieczne miejsce - caroline graham
(Midsomer 06) bezpieczne miejsce - caroline grahamonerytk
 
Krasnalowe Wieści - maj 2022
Krasnalowe Wieści - maj 2022Krasnalowe Wieści - maj 2022
Krasnalowe Wieści - maj 2022Wroclaw
 
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado ebook
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado   ebookListy miłosne Marianny d'Alcoforado   ebook
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado ebooke-booksweb.pl
 
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdfKRASNALOWE WIESCI 04_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdfWroclaw
 
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebook
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebookCzerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebook
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebooke-booksweb.pl
 
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebook
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebookMabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebook
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebooke-booksweb.pl
 
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2kreidaros1
 
Lala - Jacek Dehnel - ebook
Lala - Jacek Dehnel - ebookLala - Jacek Dehnel - ebook
Lala - Jacek Dehnel - ebooke-booksweb.pl
 
Pingpong polish
Pingpong polishPingpong polish
Pingpong polishMar Jurado
 
Krasnalowe wiesci 04
Krasnalowe wiesci 04Krasnalowe wiesci 04
Krasnalowe wiesci 04Wroclaw
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebooke-booksweb.pl
 
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022Krasnalowe Wieści - lipiec 2022
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022Wroclaw
 
Rownolegle historie
Rownolegle historie Rownolegle historie
Rownolegle historie Yukkino
 

Ähnlich wie Królowa Camilla - Sue Townsend - ebook (20)

basnie
basniebasnie
basnie
 
Zbrodnia i inne opowiadania Antoni Lange ebook
Zbrodnia i inne opowiadania   Antoni Lange ebookZbrodnia i inne opowiadania   Antoni Lange ebook
Zbrodnia i inne opowiadania Antoni Lange ebook
 
Adrian mole i broń masowego rażenia Sue Townsend ebook
Adrian mole i broń masowego rażenia  Sue Townsend ebookAdrian mole i broń masowego rażenia  Sue Townsend ebook
Adrian mole i broń masowego rażenia Sue Townsend ebook
 
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebook
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebookMroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebook
Mroczne opowieści - Anna Olimpia Mostowska - ebook
 
Adrian Mole. Na manowcach Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Na manowcach  Sue Townsend ebookAdrian Mole. Na manowcach  Sue Townsend ebook
Adrian Mole. Na manowcach Sue Townsend ebook
 
Manuel lisa słodkie niebo
Manuel lisa   słodkie nieboManuel lisa   słodkie niebo
Manuel lisa słodkie niebo
 
Nalkowska i-jej-mezczyzni
Nalkowska i-jej-mezczyzniNalkowska i-jej-mezczyzni
Nalkowska i-jej-mezczyzni
 
(Midsomer 06) bezpieczne miejsce - caroline graham
(Midsomer 06)   bezpieczne miejsce - caroline graham(Midsomer 06)   bezpieczne miejsce - caroline graham
(Midsomer 06) bezpieczne miejsce - caroline graham
 
Krasnalowe Wieści - maj 2022
Krasnalowe Wieści - maj 2022Krasnalowe Wieści - maj 2022
Krasnalowe Wieści - maj 2022
 
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado ebook
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado   ebookListy miłosne Marianny d'Alcoforado   ebook
Listy miłosne Marianny d'Alcoforado ebook
 
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdfKRASNALOWE WIESCI 04_23.pdf
KRASNALOWE WIESCI 04_23.pdf
 
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebook
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebookCzerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebook
Czerwony byk - Mirosław M. Bujko - ebook
 
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebook
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebookMabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebook
Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” - ebook
 
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2
Polska mova-ta-chytannia-4-klas-lebed-2021-2
 
Lala - Jacek Dehnel - ebook
Lala - Jacek Dehnel - ebookLala - Jacek Dehnel - ebook
Lala - Jacek Dehnel - ebook
 
Pingpong polish
Pingpong polishPingpong polish
Pingpong polish
 
Krasnalowe wiesci 04
Krasnalowe wiesci 04Krasnalowe wiesci 04
Krasnalowe wiesci 04
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
 
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022Krasnalowe Wieści - lipiec 2022
Krasnalowe Wieści - lipiec 2022
 
Rownolegle historie
Rownolegle historie Rownolegle historie
Rownolegle historie
 

Mehr von e-booksweb.pl

Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebookJak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebooke-booksweb.pl
 
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebooke-booksweb.pl
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebooke-booksweb.pl
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebooke-booksweb.pl
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebooke-booksweb.pl
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebooke-booksweb.pl
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebooke-booksweb.pl
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebooke-booksweb.pl
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebooke-booksweb.pl
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebooke-booksweb.pl
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebooke-booksweb.pl
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebooke-booksweb.pl
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebooke-booksweb.pl
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebooke-booksweb.pl
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...e-booksweb.pl
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebooke-booksweb.pl
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebooke-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebooke-booksweb.pl
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebooke-booksweb.pl
 

Mehr von e-booksweb.pl (20)

Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebookJak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
Jak zdobyć zielona kartę i wizy czasowe - ebook
 
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebookJak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
Jak zachęcać do czytania. Minilekcje dla uczniów gimnazjum i liceum - ebook
 
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebookABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
ABC emigranta - Honorata Chorąży-Przybysz - ebook
 
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebookŻycie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
Życie, sprawy i wędrówka do piekła doktora jana fausta - ebook
 
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebookżYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
żYcie przed życiem, życie po życiu. Zaświaty w tradycjach niebiblijnych - ebook
 
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebookZwielokrotnianie umysłu - ebook
Zwielokrotnianie umysłu - ebook
 
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebookZrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
Zrobię to dzisiaj! - Bartłomiej Popiel - ebook
 
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
 

Królowa Camilla - Sue Townsend - ebook

  • 1. SUE TOWNSEND Rodzin Windsorów znamy wszyscy, ale czy na pewno wszystko o niej wiemy? Sue Townsend (Susan Lilian Townsend) urodzi a si w 1946 roku w Glenn Hills, w Leicester. W wieku pi tnastu lat rzuci a szko ; trzy lata pó niej wysz a za m i urodzi a pierwsze z czworga dzieci. Zanim dwadzie cia lat pó niej wygra a konkurs na sztuk telewizyjn , pracowa a w wielu niskop atnych zawodach, staraj c si utrzyma rodzin . W pierwszej po owie lat osiemdziesi tych ksi k Adrian Mole, lat 13 i ¾. Sekretny dziennik rozpocz a zawrotn karier pisarsk . Obecnie czny nak ad kolejnych cz ci dziennika si ga dziesi ciu milionów egzemplarzy, a ksi ki Townsend ukazuj si w t umaczeniach na ponad trzydzie ci j zyków. Poza seri o Adrianie Mole’u autorka opublikowa a kilka innych powie ci, w tym: Królowa i ja (1991, wyd. pol. 1994) oraz Numer 10 (2002, W.A.B. 2005). Królowa Camilla jest jej najnowsz ksi k .
  • 2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .
  • 3.
  • 4. SUE TOWNSEND EGZEMPLARZ PRÓBNY NIEPRZEZNACZONY DO SPRZEDAŻY UWAGA! Tekst przed korektą – może ulec zmianie Wydawnictwo W.A.B 02-502 Warszawa. Łowicka 31 tel./fax 646 01 74, 646 05 10, 646 05 11 wab@wab.com.pl www.wab.com.pl
  • 5. SUE TOWNSEND PRZEŁOŻYŁA EWA ŚWIERŻEWSKA
  • 6. Tytuł oryginału: Queen Camilla Copyright © Sue Townsend, 2006 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W .A.B., 2008 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W .A.B., 2008 Wydanie I Warszawa 2008
  • 7. Colinowi Broadwayowi, z miłością A także Brianowi Hallowi z Parliament Square
  • 8.
  • 9. Nie istnieją naukowe dowody na to, że psy rozumieją ludzką mowę, ani że potrafią komunikować się z innymi psami. Właściciele psów, upierający się, że psy „rozumieją każ- de moje słowo”, są w błędzie. Jednakże, jak powiedział mi ostatnio stary seter irlandz- ki: „Psy doskonale rozumieją ludzką mowę i uważają, że większość z tego, co mamy do powiedzenia, jest banalne, nudne i protekcjonalne”. (Camilla do Karola) – Kochanie, czy sądzisz, że pies wie, iż jest psem? – spy- tała Camilla. – To zależy, co rozumiesz przez wie – odparł Karol. – Oczywiście, że wiem, iż jestem cholernym psem. Jem z miski na podłodze, sram na ulicy… – warknął Freddie.
  • 10.
  • 11. Jeśli wrzucisz żywe żaby do garnka z wrzącą wodą, mą- drze wyskoczą z niego, ratując życie. Jeśli włożysz je do garn- ka z zimną wodą i zaczniesz powoli doprowadzać wodę do wrzenia, będą leżały w naczyniu i ugotują się na śmierć. Shami Chakrabarti, Liberty
  • 12. Przypis autorki Królowa Camilla jest utworem literackim. Imiona, po- stacie, miejsca i wydarzenia albo są wytworem wyobraźni autorki, albo zostały wykorzystane całkowicie fikcyjnie.
  • 13. Podziękowania Bez serdecznego wsparcia i praktycznej pomocy Colina Broadwaya ta książka nigdy by nie powstała. Dziękuję Louise Moore, mojemu wydawcy, która wierzy we mnie bardziej niż ja sama. Składam także podziękowania działom wydawniczym i produkcyjnym w wydawnictwie Penguin i Michael Joseph, którym znów dałam się we znaki. Jestem wdzięczna za nieocenioną pomoc Shânowi Morleyowi Jonesowi, który przeczytał gotowy maszynopis i uchronił mnie przed wstydem.
  • 14.
  • 15. 1 Camilla, Księżna Kornwalii, stojąc na schodach przy tyl- nym wejściu domu numer szesnaście w Piekielnym Zaułku, paliła taniego papierosa. Było chłodne popołudnie późnego lata. Od czasu do czasu Camilla odwracała się, by spojrzeć na swego męża Karola, Księcia Walii, który z wielkim hałasem po lunchu zmywał naczynia w czerwonej misce, spontanicz- nie kupionej tego poranka w sklepie „ Wszystko za funta”. Przyniósł miskę do domu i zademonstrował, tak jakby to był jakiś cenny przedmiot kultu, skradziony z plądrowanego miasta. Obserwując męża szorującego sosjerkę Doulton, Camilla pomyślała, jak niewiele potrzeba mu do szczęścia, i zapytała: – Szczęśliwy, kochanie? – Głos miała zachrypnięty po latach palenia i nocach spędzanych z sąsiadami, Beverley i Vince’em Threadgoldami, na żartach i pogaduszkach. Vince, pięćdziesięciopięciolatek o wyglądzie Elvisa, zabawiał Camillę i Karola prześmiesznymi historyjkami o Wormwood Scrubs*. – Więzienie – orzekł Karol – wydaje się całkiem przy- jemnym miejscem w porównaniu z Gordonstoun School**, gdzie często budziłem się w nocy na stalowym łóżku, pod szorstkimi kocami, pokrytymi cieniutką warstwą śniegu, który wpadł przez uchylone okno sypialni. – Byłeś cholernym szczęściarzem, że miałeś koc. Ja spa- łam pod wojskowym płaszczem mego ojca – odezwała się Beverley, grubokoścista kobieta o włosach kolorem i tekstu- rą przypominających słomę. ** Nazwa więzienia (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). ** Prywatna szkoła w Szkocji. 13
  • 16. Karol wyglądał tak smętnie, że śmiech ucichł, a Camilla powiedziała: – Rozchmurz się, kochanie, i nalej nam jeszcze po kie- liszku tego przepysznego pasternakowego wina. Po kilku kolejkach Karol odzyskał humor i rozpoczął swój popisowy numer z audycji „The Goon”, w której wcie- lał się we Freda i zmuszał Camillę do bycia Gladys. Thread- goldowie obserwowali improwizowany występ swoich gości z kamiennymi twarzami i odetchnęli z ulgą, gdy ich królewscy sąsiedzi odtoczyli się do swoich łóżek za płotem. – Jak się spisuje ta miska, kochanie? – spytała Camilla. – Miska spisuje się absolutnie wspaniale – odparł Karol. – Stary spryciarz z ciebie, że ją wypatrzyłeś. – Stała na chodniku, wraz ze stosem innych. Kolory aż biły w oczy. – Dobrze zrobiłeś, mój drogi. Czerwony jest strasznie wesoły. – Tak, właśnie to sobie pomyślałem. Zastanawiałem się nad zieloną. – Hmm, zielony jest dobry, ale strasznie z a c n y i przypo- mina mi nieco Jonathona Porritta. Wyobrażam sobie, że ma zieloną miskę do zmywania, kupioną w jakimś potwornym sklepie prowadzonym przez National Trust* w Cotswolds. – Jej śmiech szybko zmienił się w kaszel. Gdyby była kimkolwiek innym, Karol wystąpiłby w obronie swego starego przyjaciela Jonathona Porritta, Na- tional Trust i Cotswolds, ale Camilla miała prawo mówić dokładnie to, co myśli. Wciąż kaszlała; Karol spojrzał na nią z troską. – Wszystko dobrze, kochanie? Kiwnęła potakująco głową. * Towarzystwo Ratowania Dziedzictwa Kultury Narodowej. 14
  • 17. Fakt, że wybrał czerwoną miskę, wydawał mu się dziw- nie znamienny. Może, do czego namawiał go Laurens Van der Post, w końcu zaczyna nawiązywać kontakt z „we- wnętrznym poganinem”. Wraz z dawno nieżyjącym guru wędrowali przez Kalahari, siadywali przy obozowych ogni- skach pod bezmiarem gwiaździstego nieba i rozmawiali o tym, czego potrzeba człowiekowi, by czuł się kompletny. Doszli do wniosku, że człowiek musi mieć pasję. Karol przy- pomniał sobie karmazynową kulę słońca, znikającą za wy- dmami. Może to metafizyczne doznanie wpłynęło na wybór miski do zmywania. – Ile kosztowała twoja urocza miska, kochanie? – spyta- ła Camilla. Karol odpowiedział z lekkim zniecierpliwieniem: – Mówiłem, że kupiłem ją w sklepie „ Wszystko za fun- ta”, kochanie. – Zaczerwienił się, przypominając sobie, co zaszło, gdy zadał to pytanie chorobliwie opasłemu właści- cielowi sklepu, panu Anwarowi. Pan Anwar, drażliwy po kłótni z żoną o papierki po kit katach, znalezione pod jego łóżkiem, odpowiedział z akcen- tem wyniesionym z prywatnej szkoły: – Proszę mi powiedzieć, sir, jak nazywa się mój sklep? Karol cofnął się o krok na chodniku i przeczytał na głos napis, składający się z trzydziestocentymetrowych liter: – Wszystko za funta. Pan Anwar wycedził: – Nie jest potrzebny dyplom z semiotyki, by zinterpreto- wać tę nazwę, panie Saxe-Coburg-Gotha. Wszystko w moim sklepie kosztuje dokładnie, precyzyjnie, bezspornie funta. Powtarzam, funta, to znaczy jednego funta. Karol, urażony sarkazmem Anwara i użyciem przez nie- go niemieckiego nazwiska jego rodziny, wręczył mu monetę jednofuntową i w pośpiechu opuścił sklep. Pies Karola, Leo, przypominający twór Frankensteina wielorasowiec, wyskoczył spod kuchennego stołu i stanął 15
  • 18. obok zlewu, skowycząc i wyciągając potężny, wilczy łeb w stronę swego pana. Wygląda na to, że pies jest z każdym dniem większy – pomyślał Karol. Mając zaledwie czterna- ście tygodni, sięgał mu już do kolan. Spiggy, mąż Księż- niczki Anny, „hodowca”, zapewniał Karola, że Leo będzie „jednym z tych sięgających kostek kurdupelków, dobrych do łapania szczurów”. – Jestem głodny – zaskowyczał Leo. – Wiem, że jesteś gotów do jedzenia – odparł Karol – ale czy nie widzisz, że ja jestem zajęty? Odezwał się dzwonek u drzwi. Karol, z dłońmi wciąż zanurzonymi w wodzie, zawołał: – Otworzysz, kochanie? – Palę, kochanie! – odkrzyknęła Camilla. – Doskonale wiem, że palisz, kochanie – odparł Karol z wymuszonym uśmiechem – gdyż dym wlatuje do kuchni i wdziera mi się do płuc. Kaszlnął delikatnie i pacnął ociekającą mydlinami dło- nią w tytoniową chmurę, wiszącą nad jego głową. Camilla, przekrzykując uporczywie dźwięczący dzwo- nek, rzuciła: – Prawo ziemskie zabrania przechodzić z zapalonym pa- pierosem przez budynek, nawet we własnym domu, więc może ty otworzysz. – Odwróciła się i dodała: – Kochanie. Karol wrzucił mały dzbanek na mleko firmy Spode w mydliny i powiedział przez zaciśnięte zęby: – Mam system zmywania i muszę się skoncentrować. Może byś tak zgasiła to cholerne obrzydlistwo, do którego się przysysasz, i otworzyła drzwi? Kochanie. Dzwonek znów zadźwięczał. Camilla odezwała się nieco płaczliwie: – Karolu, czas na szluga jest dla mnie strasznie ważny. Zgodziłeś się przed ślubem, że będę mogła wypalić pięć fajek dziennie i nikt nie będzie mi w tym czasie przeszkadzał. 16
  • 19. Karol z furią szorował doskonale czysty dzbanek szczot- ką do naczyń. – Uzgodniliśmy też, że będziemy się dzielić pracami domowymi, a ty kompletnie lekceważysz tę umowę. – Do- strzegłszy ból na jej twarzy, dodał pojednawczo: – Jesteś okropnym leniem, kochanie. Camilla poszła nierówno brukowaną ścieżką do kojca dla drobiu na końcu wąskiego, gęsto zarośniętego ogrodu. Przez siatkę przyglądała się kurom, Eccles i Moriarty, dzio- biącym się nawzajem bezlitośnie, jak rodzeństwo upchane na tylnym siedzeniu rodzinnego samochodu. Nie pałała sympatią do kur. Nie lubiła ich grubych szyj i imion z „The Goon”, zimnych oczu, ostrych dziobów i chwytnych pazurów. Żal jej było pieniędzy, które Karol wy- dawał na ich utrzymanie. Jej zdaniem były to niewdzięczne, pierzaste dranie. Miała już dość wyciągania Karola z zupeł- nie niewspółmiernego poczucia porażki, jakiego doznawał codziennie rano, wracając z kojca z pustym koszem na jaj- ka, który uparcie ze sobą nosił. Jej własne psy, Freddie i Tosca, które wspólnie wypro- dukowały już dwa mioty, wybiegły z domu na krótkich, jackrussellowskich nóżkach. Przyłączyły się do swojej pani przy kurzym wybiegu. Camilla powiedziała do kur: – Jesteście cholernymi niewdzięcznikami. Poświęca wam całą uwagę, a wy nie dajecie mu nawet jednego nędz- nego jajka. To strasznie niesprawiedliwe, jesteśmy bardzo biedni. Camilla ostatni raz zaciągnęła się papierosem i w roz- targnieniu rzuciła tlący się wciąż niedopałek przez siatkę. Eccles podbiegła, chwyciła palącego się peta w dziób i ma- chając skrzydłami, wskoczyła na dach kurnika. Camilla za- śmiała się, gdyż Eccles ze zwisającym z dzioba papierosem wyglądała jak ptasia Lauren Bacall. 17
  • 20. Śmiech dobiegł do stojącego w kuchni Karola, który odetchnął z ulgą. Camilla nie żywiła urazy – w przeciwień- stwie do jego pierwszej żony, która dąsała się całymi… c ó ż, l at a m i. Ruszył ścieżką w jej stronę, wycierając dłonie w ściereczkę do naczyń. Był wobec niej zbyt surowy; jeszcze tak niedawno miała służbę, podczas gdy on od trzynastu lat na wygnaniu wszystko robił sam. Na kilka sekund przed tym, nim Karol zauważył swoje- go cennego ptaka, wyraźnie rozkoszującego się poobiednią importowaną, chińską podróbką silk cut ultra low, Camilla pomyślała, że pewnego dnia stanie się to strasznie śmieszną anegdotą, ale bezpośrednie reperkusje będą dla niej biednej koszmarne. Karol już wyciągał ręce, by wziąć Camillę w ra- miona, gdy nagle spostrzegł zdumiony, że Eccles wygląda, jakby paliła papierosa. Za rządkiem zimowej kapusty sie- dział lis, gapiąc się na niego zuchwale. Freddie i Tosca przeczołgały się za nogi swojej pani; Ca- milla nigdy nie widziała lisa z tak bliska, w każdym razie żywego. Widziała wiele kawałków martwych lisów. Pomy- ślała, że jest niezwykle piękny. Lis podniósł się, uśmiech- nął krzywo, potem odwrócił tyłem, poszedł w kąt ogrodu i zniknął. Na schodkach przed drzwiami, u kresu cierpliwości, wciąż stała Królowa. Dokuczał jej ból zęba i zastanawiała się, czy Karol ma w swojej homeopatycznej apteczce olejek goździkowy. Towarzyszyły jej dwa psy, oba jargi (krzyżówka jamnika i corgi) – odziedziczona po matce Susan oraz Har- ris, jej własny pies, syn Harrisa I, który przed trzynastu laty przybył wraz z nią do Piekielnego Zaułka. – To jest wkurzające – powiedziała Królowa do Harrisa. – Dlaczego nie otwierają? Przecież wiemy, że tam są, praw- da, staruszku? Słyszymy, jak wrzeszczą, prawda? Harris warknął: – Wiedziałem, że to nie przetrwa. 18
  • 21. – Wszystkie małżeństwa się kłócą – zaskowyczała Susan. – My też! – Kłócimy się, bo mam cię dość – odparł Harris. – Ty okrutniku! – zaskomlała Susan i podbiegła po po- cieszenie do Królowej. Królowa schyliła się i poklepała Susan po grzbiecie: – O co chodzi, staruszko? O co chodzi? Beverley Threadgold, wciąż w szlafroku, mimo iż była już druga po południu, wychyliła się z okna sypialni i krzyk- nęła w dół: – Są w ogrodzie, Liz. Kłócą się strasznie o palenie Ca- milli. Chcesz, żebym im powiedziała, że to ty czekasz pod drzwiami? Beverley uwielbiała dramaty, bez względu na to, jak małe. Notorycznie zmieniała dramat w kryzys, a kryzys w zajście wymagające interwencji policji, raz nawet policyjnego he- likoptera. – Nie, nie zawracaj sobie głowy – odparła Królowa i za- częła się pospiesznie oddalać. Beverley krzyknęła za nią: – Schlaliśmy się wczoraj pasternakowym winem Karo- la. Karol opowiadał o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie. O tym, jak miał śnieg na łóżku w szkole. – Naprawdę bym chciała – powiedziała Królowa do Har- risa i Susan – żeby Karol przestał się wszystkim wyżalać na swoje dzieciństwo. Już niedługo stuknie mu sześćdzie- siątka. Gdy Królowa mijała dom Beverley, King, mieszaniec wil- czura, rzucił się do furtki, z furią szczekając na psy Królo- wej. Był awanturnikiem, tak jak jego pani. Dzięki wcześniejszej praktyce Królowa nauczyła się nie widzieć przykrych spraw, więc idąc Piekielnym Zaułkiem, nie zwracała uwagi na plugastwa nagryzmolone na murach, nie czuła fetoru wydobywającego się z niezabranych wor- ków ze śmieciami, stojących na chodniku. Wrzaski i odgło- 19
  • 22. sy domowych kłótni nie docierały do jej uszu. Nie mogła sobie pozwolić na przyznanie, iż mieszka w tak potwornych warunkach. Gdy była małą księżniczką, jej niania, ukochana Craw- fie, nauczyła ją, by w trudnych sytuacjach gwizdała sobie w myślach wesołe melodie. Dotarłszy do domu numer dwanaście, Królowa usłyszała czyjś ryk; piosenkarza, jak się domyśliła, wykrzykującego nie tekst piosenki, ale groźby i apele do stosowania przemo- cy. Nie rozumiała uwielbienia Księcia Harry’ego dla czegoś, co, jak jej powiedział, nazywa się „gangsta rap”. To prawda, jego królewscy przodkowie byli gangsterami swoich czasów. Czy to tkwi w genach? Stojąc i patrząc na dom, Królowa czuła pod nogami wibrowanie muzyki. Zasłony były za- ciągnięte, a okna nosiły ślady niedawnego ataku jajkami. Zwróciła się do Harrisa: – Mówiłam Karolowi, że niewskazane jest pozwalanie chłopcom na życie bez nadzoru. Tylko popatrz na to miej- sce, wygląda jak nowojorska czynszówka. Z gwałtownie otwartych drzwi wejściowych buchnęła muzyka i wybiegła z nich z płaczem młoda dziewczyna, Chanel Toby, cycata piętnastolatka o tubalnym głosie, ze sztucznie rozprostowanymi i ufarbowanymi na biało wło- sami. Z nią podążał pies Księcia Harry’ego Carling, rudy kundel na patykowatych nogach, z małym łebkiem. Chanel minęła w biegu Królową i ruszyła do swojej babci, miesz- kającej pod numerem dziesięć. Carling wspiął się na nogi Królowej. Był nieszkodliwym durniem, więc Susan i Harris pozwoliły mu na to. Harris warknął: – Gdyby to była wieś, Carling byłby wiejskim głup- kiem. Królowa złapała kundla za kark, zawlokła do domu i we- pchnęła przez otwarte drzwi do środka. Było tam ciemno, Królowa dostrzegła jedynie kilka zakapturzonych postaci 20
  • 23. i poczuła ciężki dym intensywnie pachnącego tytoniu. Za- trzasnęła drzwi; jak na razie, było to bardzo niezadowalają- ce popołudnie. Kiedy wchodziła do domu numer dziewięć, białą furgo- netką, ozdobioną z boku napisem: „Arthur Grice. Ruszto- wania”, zajechał William. Słyszała Cwał Walkirii Wagnera, sączący się przez otwarte okna. William zatrąbił i zatrzymał się. – Jak poszło? – spytała Królowa. William otrzymał zgodę na opuszczenie strefy i pracę na kontrakcie przy wznoszeniu rusztowania, mającego po- służyć przekształceniu normańskiego kościoła w Swindon w kasyno. – W porządku – powiedział William. – Mieszkaliśmy w Tracelodge, inni kolesie byli dla mnie bardzo mili. Na po- czątku miałem problemy, bo mam delikatne dłonie. – Czy strasznie ciężka praca? – spytała Królowa. – Tak, strasznie – odparł William. Pokazał jej dłonie. Były poharatane i zrogowaciałe, ale Królowa dostrzegła, że chłopak jest dumny z tygodnia spędzonego na pracy fizycz- nej. Nic nie powiedziała, ale też była z niego dumna. Więk- szość życia spędził na osiedlu, w otoczeniu okropnych ludzi, a jednak w jakiś sposób udało mu się pozostać praworząd- nym i uroczym młodzieńcem.
  • 24. 2 Anglia była nieszczęśliwą krainą. Wystraszeni ludzie wierzyli, że życie składa się z samych niebezpieczeństw i czyhających na nich nieznanych, nierozpoznawalnych za- grożeń. Starsi obywatele nie opuszczali domów po zmro- ku, dzieciom nie wolno się było bawić na dworze nawet w ciągu dnia i zawsze towarzyszyli im pełni obaw dorośli. Chcąc poprawić sobie nastrój, ludzie wydawali pieniądze na rzeczy, które odrywały ich od codzienności i bawiły. Za- wsze było coś, czego brakowało im do pełni szczęścia. Jed- nak gdy kupili już wymarzoną rzecz, odkrywali, ku swemu głębokiemu rozczarowaniu, że nie jest ona już atrakcyjna, i zamiast odczuwać szczęście, mieli wyrzuty sumienia i po- czucie straty. W celu złagodzenia kryzysu związanego z emeryturami zliberalizowano przepisy dotyczące eutanazji, a emeryci roz- ważający samobójstwo byli zachęcani przez rządową ulotkę informacyjną, zatytułowaną „Zrób miejsce dla młodych”. W rozpaczliwej próbie pokazania, że „coś robi” z prze- stępczością i zamieszkami, Rządowy Departament ds. Wa- runków Życia wdrożył śmiały program przekształcenia peryferyjnych osiedli w Strefy Zamknięte, gdzie tuż obok siebie żyli kryminaliści, ludzie nieprzystosowani, nieudolni, nieodpowiedzialni, agitatorzy, bankruci, głupcy, narkomani i chorobliwie otyli. Rodzina Królewska, ci jej członkowie, którzy nie zbiegli za granicę, mieszkała w Kwiatowej Strefie Zamkniętej (zna- nej w okolicy jako KSZ), trzysta pięć kilometrów od pałacu Buckingham, w regionie East Midlands. Właścicielem i za- rządcą osiedla był Arthur Grice, potentat rusztowań i multi- milioner, traktujący je jak swoje lenno. Królewscy zamiesz- 22
  • 25. kiwali w Piekielnym Zaułku, ślepej uliczce z szesnastoma małymi bliźniakami, będącymi kiedyś domami komunal- nymi. Przed każdym budynkiem znajdował się malutki ogródek, ogrodzony sięgającym do pasa płotkiem. Kilka ogródków było bardzo zadbanych. Książę Karol regularnie zdobywał Nagrodę Grice’a za Najlepiej Utrzymany Ogród, podczas gdy teren Threadgoldów straszył starymi materaca- mi, najeżonymi krzakami i workami gnijących odpadków. Kiedy Karol zaproponował, że oczyści i będzie dbał o kompromitujący ogród Threadgoldów, Vince Threadgold powiedział: – Nie skonfiskujesz mi mojej ziemi. To nie średniowie- cze, a ty nie masz już królewskich przywilejów. Beverley Threadgold wrzeszczała: – Ani się waż, w tych starych materacach mają gniazdo polne myszy. Myślałam, że jesteś miłośnikiem fauny i flory! Sześciometrowy, zakończony drutem kolczastym płot i kamery telewizji przemysłowej stanowiły granicę pomię- dzy ogródkami Piekielnego Zaułka a światem zewnętrznym. Przy jedynym wejściu do KSZ, na trójkątnym fragmencie błotnistej ziemi, stało kilka połączonych barakowozów, mieszczących Policję Bezpieczeństwa Grice’a. Mieszkańcy strefy mieli obowiązek noszenia przez cały czas identyfi- katora na kostce i dokumentu tożsamości. Ich ruchy były śledzone przez policję na długim rzędzie ekranów telewizji przemysłowej, zainstalowanych w jednym z barakowozów. Kiedy dopasowywano identyfikator dla Camilli, tuż po ślubie na osiedlu, powiedziała z charakterystycznym dla sie- bie pogodnym pragmatyzmem: – Uważam, że dodaje uroku mojej kostce. W przeciwieństwie do Księżniczki Anny, która przygnio- tła do podłogi dwóch strażników, nim trzeci zdołał w koń- cu przymocować jej przywieszkę. Na mieszkańców KSZ nałożono wiele zakazów i restryk- cji. Należało ściśle przestrzegać godziny policyjnej – w week- 23
  • 26. endy między 22.00 a 7.00 rano obywatele musieli przeby- wać w domach. W ciągu tygodnia musieli być u siebie od 21.30. Mieszkańcom nie wolno było opuszczać osiedla. Cała korespondencja, zarówno przychodząca, jak i wycho- dząca z Zamkniętej Strefy, była czytana i cenzurowana pod kątem poprawności. Łącza telefoniczne nie wychodziły na świat zewnętrzny. Były tylko dwa dozwolone kanały tele- wizyjne – Kanał Reklamowy, który od czasu do czasu po- kazywał jakieś programy, i Rządowy Kanał Informacyjny, reprezentujący naturalnie przychylne nastawienie do rządu. W KSZ roiło się od psów. Były wszędzie – biegały po ulicach, gromadziły się na chodnikach, walczyły na kilku plackach marnej trawy i strzegły swego szpetnego teryto- rium. Nie było nawet jednej minuty, czy to w dzień, czy w nocy, by jakiś pies nie szczekał. Po pewnym czasie miesz- kający tam ludzie przestali słyszeć hałasy: stały się tak samo ich częścią, jak odgłosy związane z oddychaniem. Niepojęte, w jaki sposób niektórym osobom udało się zdobyć psy raso- we, kosztujące zazwyczaj setki funtów, choć wszyscy miesz- kańcy otrzymywali jednakową tygodniówkę w wysokości 71,32 funtów. Jack Barker, lider Partii Cromwellowskiej, premier i architekt Stref Zamkniętych, nie mógł wstać z łóżka. Była dziesiąta trzydzieści rano i opuścił już trzy spotkania. Leżał w swojej sypialni pod kołdrą, na Downing Street Numer Dziesięć, słuchając, jak Big Ben odmierza minuty i godziny jego życia. Był zmęczony, żył w stanie ciągłego déjà vu: czuł, że wszystko, co mówi, już kiedyś powiedział. Wszystko, co robi, zostało już zrobione. Większość jego zaufanych współ- pracowników, tych, którzy wraz z nim zostali wybrani przed trzynastoma laty na fali porywającej mieszanki idealizmu i zasad, zmarła lub zrezygnowała z funkcji. Żona Jacka od dwudziestu czterech lat, Pat, jego ukochana z dzieciństwa 24
  • 27. i polityczny sprzymierzeniec, przeciwstawiła się mu pewnej nocy i oskarżyła o bratanie się z Diabłem, po tym, jak spę- dził wesoły wieczór, jedząc kolację z Sir Nicholasem Soame- sem w klubie dla mężczyzn w St James’s. – Jesteś przywódcą Partii Republikańskiej, na litość bo- ską! – wrzeszczała. – Nawet cholernego kota nazwałeś Tom Paine!* Wkrótce po drugim zwycięstwie Jacka w wyborach Par- tia Republikańska zmieniła nazwę. Zespół konsultantów do spraw zarządzania marką miesiącami deliberował, w przy- bliżeniu za trzy miliony funtów, nad słusznością lub wprost przeciwnie nadania partii nowej nazwy. Wyprodukowano czterysta dwie strony raportu, którego prawie nikt nie prze- czytał w całości, przekształcone następnie w streszczenie dla kierownictwa. Wynikało z niego, iż tak, nowa nazwa jest niezbędna ze względu na to, że ciągle się myli z rzą- dzącą w Ameryce Partią Republikańską, czego najlepszym przykładem jest fakt, że Jonathan Ross w swoim piątkowym talk show nazwał premiera „Panem Płezydentem”. Firma zatrudniająca fantastycznie mądrych konsultantów została zaangażowana do wymyślenia nowej nazwy i logo. Zespół zaszył się w wiejskim hotelu, gdzie podczas pięciodniowej burzy mózgów zrodziła się Partia Cromwellowska. Teraz żoną Jacka była drobnokoścista Caroline, najstar- sza córka baroneta, która uważała, że polityka to „nudy”, a ostatnio zaczęła krytykować sposób, w jaki mąż trzyma widelec. Jack nieco się bał Caroline. Przerażała go jej wy- mowa samogłosek, a rozmowy w łóżku były potwornie in- telektualne. Poprzedniego wieczoru cisnęła przez sypialnię Dictionnaire philosophique Woltera, krzycząc: – Intelektualne zero! * Thomas Paine (1737–1809) – angielski pisarz i myśliciel okresu oświecenia. Uczestnik rewolucji amerykańskiej, jeden z ojców założy- cieli USA. Prekursor liberalizmu. 25
  • 28. Jack podniósł wzrok znad raportu na temat podsłuchów telefonicznych (161 członków Parlamentu miało obecnie romanse pozamałżeńskie) i zapytał: – Kto jest zerem? Ja? – Nie, ten pieprzony Wolter – odparła. – Oświecenie, gówno prawda! Jack spojrzał na jej cudny profil, gniewnie falujący biust i poczuł nagły przypływ pożądania, ale przypomniał sobie, że kiedy kochali się ostatnio, po wszystkim Caroline powie- działa: – Jack, kochasz się jak szczur laboratoryjny – twoje ciało jest tu, ale umysł gdzieś indziej! Jeśli Caroline miała jakąś słabość, była to z pewnością niemożność ominięcia sklepu z torebkami. Aktualnie jej nazwisko widniało na liście oczekujących na czarną włoską torebkę, kosztującą dwa tysiące funtów. Kiedy Jack burknął, że ma już jedenaście czarnych torebek, wrzasnęła: – Nie mogę się pokazywać z torebką z zeszłego sezonu. Jestem żoną premiera. Matka Jacka używała tej samej granatowej torebki przez czterdzieści lat. Kiedy rączki zaczęły się przecierać, zaniosła ją do kaletnika, który za naprawę wziął funta i sześć pen- sów. Gdy Jack opowiedział o tym Caroline, odparła: – Widziałam zdjęcia twojej matki. Przy niej Worzel Gummidge* wygląda naprawdę elegancko! Caroline miała subtelną urodę, hipnotyzującą fotoedy- torów angielskich gazet. Pojawiała się na okładkach niemal codziennie, często pod byle pretekstem: CAZ ZŁAMAŁA PAZNO- KIEĆ! – głosił ostatnio jeden z tytułów. Big Ben wybił godzinę jedenastą. Wydano oświadczenie dla prasy, że premier jest „niedysponowany”. Funt osłabł w stosunku do dolara. * Strach na wróble, bohater książek dla dzieci. 26
  • 29. Rząd Jacka oskarżano niekiedy o totalitaryzm, co go bardzo rozśmieszyło. Daleko mu było do Stalina czy Mao; to przecież nie jego wina, że nie istnieją prawdziwe partie opozycyjne. Został zmuszony do aresztowania kilku poten- cjalnych przeciwników, ale tylko dlatego, że sprawiali kło- poty. Nie mógł przecież ryzykować bezpieczeństwa kraju, prawda? Nie był też odpowiedzialny za polityczną apatię, unoszącą się nad Anglią jak mgła, czyż nie? Niewielki tłum agitatorów, republikańskich purystów, zorganizował nielegalny protest przed Pałacem Westmin- sterskim, oskarżając rząd o rewizjonizm. Poradzono sobie z nimi, Jack jednak nie mógł się pozbyć uczucia, że odpływ zawróci i oderwie go od brzegu. Może nie powinien był na- kładać na Stephena Frya* aresztu domowego? I tak na nic się to nie zdało – Fry nadal kpił sobie z rządu w Internecie, siedząc w swoim domu w Norfolk. Byłoby lepiej, gdyby wy- słał Frya do Turcji, by wyśmienity manikiurzysta służb bez- pieczeństwa zajął się jego skórkami. To starłoby ironiczny uśmiech z twarzy Frya. Jack zaśmiał się krótko pod kołdrą, zaraz jednak wrócił do swych ponurych myśli. Presja była nieustająca i niemiłosierna. Ostatnio Jack za- czął sobie nawet wyobrażać, że odchodzi od biurka i nigdy do niego nie wraca. Niech jakiś inny nieszczęsny drań podej- muje decyzje, przewodniczy spotkaniom, obcuje z dupkami i głupcami, których pełno dokoła. Czy nikt nie zauważył, że on wariuje? Czy nikt nie widzi, że nabawił się tiku prawej powieki? Że zapomina najprostszych słów? Czy napięcie nie objawiało się faktem, że od czasu do czasu łapał się na publicznym ocieraniu prawdziwych łez? Wydawało im się, że co robi, gdy widzieli, jak ociera oczy? Ale on łatwo się nie poddawał. Nie mógł zrezygnować z posady z własnej woli. Ostatnie słowa jego matki brzmia- * Stephen Fry (ur. 1957) – brytyjski aktor i komik, jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci brytyjskiej telewizji. Przez wiele lat wspierał Partię Pracy. 27
  • 30. ły: „Jack, pozbądź się monarchii”. Choć obecni przy łożu śmierci utrzymywali, że powiedziała: „Jack, podejdź do głównych drzwi”. Trudno to jednoznacznie stwierdzić, gdyż miała na twarzy maskę tlenową. Wiedział, że minister finansów ma chrapkę na jego po- sadę. Miał tylko nadzieję, że Fletcher wykona ruch i wbije mu metaforyczny sztylet w plecy. Sam nie mógł tego zrobić. Nie mógł zawieść matki. Naciągnął kołdrę na głowę i doko- nał przeglądu ostatnich trzynastu lat. Nie zdołał wywalczyć niepodległości Anglii od Ameryki; wydawał miliardy na nierówną, nierozwiązywalną wojnę na Bliskim Wschodzie. Drogi i autostrady były niemal zablokowane. Wciąż doto- wał rolników za nicnierobienie. Bogaci byli jeszcze bogatsi, a biedni zaczynali się przekształcać w odmienną subkulturę. Jack pomyślał, że jedyną rzeczą, z której jednak mógłby być dumny, było usunięcie z języka angielskiego tytułów dzie- dzicznych. Udało mu się jednym pociągnięciem pióra znisz- czyć monarchię na zawsze.
  • 31. 3 Inspektor Clive Lancer, starszy oficer w prywatnej poli- cji Arthura Grice’a, wprowadzał nowego rekruta Dwayne’a Lockharta w sprawy Kwiatowej Strefy Zamkniętej. Dwayne czuł się nieswojo, i to nie tylko z powodu kusego munduru, niezbyt pasującego na jego patykowate ciało, ale również dlatego, że znał większość mieszkańców KSZ, a od tej chwili miał nimi dyrygować i donosić na nich za różnorakie wy- stępki. Podczas gdy dwaj mężczyźni przemierzali wyludnio- ne niemal ulice, nad strefą krążył malutki samolot. – Samolot obserwacyjny – powiedział inspektor Lancer, odchylając do tyłu wielką głowę. – Wykonuje zdjęcia lotni- cze, szukając nielegalnych szop. – To posiadanie szopy jest obecnie niezgodne z prawem? – spytał Dwayne. – Jest, jeśli nie ma się pozwolenia na budowę i uchyla od płacenia podatków komunalnych. Szopę traktuje się jako udoskonalenie domu – odparł inspektor. Wyczuwając dez- aprobatę Dwayne’a, dodał: – Musimy panować nad tą hoło- tą, chłopcze. Daj im palec, a wezmą całą pieprzoną rękę. Dwayne pomyślał: Wczoraj byłem jednym z tej „hołoty” i jedyną różnicą między wczoraj a dziś jest to, że wziąłem tę pracę i oficjalnie odczepili mi identyfikator. Teraz mogę chodzić, gdzie chcę. Nie mógł się już doczekać wizyty w wypożyczalni ksią- żek w mieście. Słyszał, że na półkach stoją tysiące tomów. Szli Bluebell Lane, znaną w okolicy jako aleja Puszczal- skich ze względu na dużą liczbę mieszkających tam nasto- letnich matek. – Jesteśmy teraz na terytorium puszczalskich, chłopcze – powiedział inspektor Lancer. – Niektóre z tych zdzir mogą 29
  • 32. opętać mężczyznę i sprawić, że straci głowę. Zastępujesz Taffy’ego Jonesa, który został sprowadzony na przysłowio- we manowce przez puszczalską nazwiskiem Shyanne Grub- bett. Taffy powiedział na rozprawie dyscyplinarnej, że wy- starczyło, by raz spojrzał na jej biały dres, szpilki i okrągłe kolczyki, a już był na dobrej drodze do utraty pracy. Kie- dy rozpięła bluzę i zobaczył balony wylewające się z kusej koszulki Nike, był zgubiony. – Więc miej się na baczności, chłopcze. Bezwstydnice bezustannie czekają na świeże mięso. Dwayne był niezwykle oczytany, ale, jak często w takich przypadkach, seksualnie stosunkowo niedoświadczony. Podjął kilka nieudanych prób ze starszą dziewczyną w szko- le, ale formalnie rzecz biorąc, wciąż był prawiczkiem. Inspektor Lancer powiedział: – Zatrzymamy się tu i poczekamy, aż pojawi się jakaś puszczalska. Chcę ci zademonstrować procedurę zatrzyma- nia i przeszukania. Oparli się o ścianę pokrytą sprośnym i prawdopodobnie oszczerczym graffiti o kobiecie imieniem Jodie i jej związ- kach z własnym psem. Wkrótce zbliżyła się do nich dziew- czyna o miłej twarzy, pchająca w spacerówce grubiutkie dziecko. Lancer stanął na baczność i oznajmił: – Teraz zademonstruję ci zatrzymanie i przeszukanie kobiety. – Wyciągnął dłoń, dziewczyna westchnęła i zatrzy- mała się. Lancer powiedział: – Po pierwsze należy ustalić nazwisko i numer identyfikatora podejrzanej. Dziewczyna wyrecytowała automatycznie: – Paris Butterworth, B9176593. – I okazała dowód toż- samości. Wskazała na dziecko, żujące róg zamkniętej pacz- ki chrupków Monster Munch. – To jest Półdolarek Butter- worth. Jeszcze nie ma identyfikatora, jest za mały. Lancer powiedział: – Poproś o okazanie dokumentu tożsamości dziecka, Dwayne. Nie można wierzyć na słowo tym zdzirom. 30
  • 33. – Czy mógłbym zobaczyć dokument tożsamości Półdo- larka, panno Butterworth? – przemówił Dwayne. Dziewczyna rozpięła malutki skafander dzidziusia, sięg- nęła pod koszulkę i wyciągnęła dokument tożsamości, za- wieszony na niebieskiej tasiemce. Dwa rogi karty były w wi- doczny sposób przeżute. Lancer przyjrzał się z bliska dokumentowi. – Odnotuj uszkodzenie karty, Dwayne – powiedział i zwrócił się do Paris: – To jest zniszczenie mienia państwo- wego. Mógłbym za to od ręki wlepić pani mandat. Paris odparła z oburzeniem: – Ząbkuje, żuje wszystko, co wpadnie mu w ręce. – Tym razem przymkniemy na to oko, panno Butter- worth – rzekł szybko Lancer. – Dobra, po ustaleniu tożsamo- ści podejrzanej, przechodzimy do przeszukania. W związku z nieobecnością oficera płci żeńskiej musimy postępować ostrożnie, Dwayne. Więc, omijając oczywiste strefy erogen- ne, szybko przetrzep Butterworth. Dwayne i Paris wymienili spojrzenia. Dwayne pomyślał, że dziewczyna ma śliczne oczy. – Szukasz narkotyków, skradzionych towarów, ukrytej broni i materiałów do budowy bomb – powiedział Lancer. Paris warknęła: – Akurat! Nie rozpoznałabym materiałów wybucho- wych, nawet gdyby walnęły mnie w twarz. – Wiadomo, że w przeszłości al Kaida penetrowała śro- dowiska puszczalskich, Dwayne – powiedział Lancer. – Nie możemy więc ryzykować. – Wyciągnął pałkę i wskazując różne części szczupłego ciała Paris, polecił: – Teraz ją obma- caj, Dwayne. Dwayne niepewnie przesuwał dłonie wokół talii i ra- mion dziewczyny, po plecach i nogach. Poczuł, jak drży, i szepnął: – Przepraszam. 31
  • 34. Lancer kontynuował: – Później, gdy jesteś już pewien, że podejrzana nic na sobie nie ukrywa, przeszukujesz dziecko. Dwayne schylił się i powiedział: – Cześć, Półdolarku. Mogę cię połaskotać po brzuszku? Półdolarek spojrzał na niego nieufnie. Nie lubił męż- czyzn. Mężczyźni krzyczeli i doprowadzali jego mamę do łez. Dwayne szybko obmacał delikatne ciałko dziecka o su- rowej buzi i nie znalazł nic nadzwyczajnego poza przeżutą plastikową żyrafą, która wpadła za koszulkę. Dwayne podał plastikową figurkę Paris. Wzięła od niego zwierzątko i bąk- nęła: – Ma fioła na punkcie żyraf. Inspektor Lancer przeszukał torbę wiszącą na rączkach spacerówki i wyciągnął list zaadresowany do Mohammeda Yousafa w więzieniu Wakefield. Wręczył list Dwayne’owi i powiedział: – Dlaczego konfiskuję ten list, Dwayne? Dwayne starał się przypomnieć sobie pół godziny po- święcone korespondencji podczas tygodniowego szkolenia. – Mieszkańcy Zamkniętych Stref mają zakaz korespon- dowania z odsiadującymi wyrok więźniami – odparł. – Niegrzeczna dziewczynka – powiedział Lancer. Paris skrzywiła się i zaczęła płakać. Żaden z etapów szko- lenia Dwayne’a nie przygotował go na taką sytuację. Stał zakłopotany, nie wiedząc, co robić. Paris łkała: – W przyszłym tygodniu są urodziny Mohammeda. – Cóż, jestem pewien, że życzycie mu wyjścia – powie- dział Lancer. – W drogę. Dwayne chciał przeprosić Paris. Miał nadzieję, że dziew- czyna odczyta z jego twarzy, iż gdyby to zależało od niego, nie zabrałby listu. Nie wiedział, jak długo wytrzyma w tej pracy, jeśli w ogóle przetrwa dzisiejszy dzień. Paris zapięła 32
  • 35. dziecku kurtkę, podała żyrafę i oddaliła się w kierunku skle- pów. Gdy Dwayne i Lancer przechodzili przez trawnik przed Centrum Wielobranżowym, podeszła do nich Camilla, za którą podążały Freddie, Tosca i Leo. – Mógłby mi pan powiedzieć, która jest godzina, inspek- torze? Zegarek mi wysiadł. – Nim powiem, która jest godzina, proszę pani, muszę uprzedzić, że ta usługa objęta jest obecnie opłatą – odparł Lancer. – Coś podobnego – zdumiała się Camilla. – Proszę tylko, żeby spojrzał pan na zegarek i powiedział mi, która godzi- na. Dwayne ukradkiem spojrzał na swój zegarek. Była jede- nasta czternaście. Lancer wyjaśnił: – Jesteśmy spółką publiczno-prywatną i jeśli chcemy utrzymać się na rynku, musimy pobierać opłaty za usługi. – Więc jaka jest opłata za pytanie o godzinę? – spytała Camilla. – Jest standardowa stawka, jeden funt za pytanie. – Funt! – oburzyła się Camilla. – To skandaliczne. Lancer zapytał: – Więc już nie chce pani wiedzieć, która godzina? – Nie – burknęła Camilla. – Z położenia słońca wnoszę, że już prawie południe. Dwayne odsunął mankiet z prawego nadgarstka, odsła- niając zegarek. Potem udał, że zasłania oczy przed lodowa- tym wiatrem. Camilla powiedziała: – Ach, widzę, że jest piętnaście po jedenastej. Dziękuję, panie posterunkowy. Leo podbiegł niezgrabnie do Dwayne’a i upuścił mu na stopy niesiony w pysku patyk. Dwayne podniósł zaśliniony 33
  • 36. kijek i cisnął nim jak najdalej potrafił. Trzy psy ruszyły pę- dem za patykiem, który wylądował w błocie. Camilla zwróciła się do Dwayne’a: – Mam nadzieję, że nie nałoży pan na mnie opłaty za rzucenie tym badylem. – Nie – odparł Dwayne. – Żadnej opłaty. Kiedy Leo przyniósł patyk i ponownie położył go na sto- pach Dwayne’a, Lancer powiedział: – Zostaw ten kij w spokoju, chłopcze. Mamy zadania do wypełnienia. Idąc dalej, dotarli do obszaru oddzielonego od reszty Kwiatowej Strefy Zamkniętej wysokim murem. – To – powiedział Lancer, przekręcając klucz w furtce – sposób na odizolowanie i unieszkodliwienie pedofilów. Otworzył furtkę i weszli. Dwayne spodziewał się ujrzeć snujących się po ulicach ponurych mężczyzn w brudnych płaszczach, ale ku jego zaskoczeniu, mężczyźni tu wyglądali tak samo zwyczajnie, jak w całej strefie. Wspomniał o tym Lancerowi i zdziwił się jeszcze bar- dziej, gdy ten odpowiedział: – Ci biedni dranie w większości są niewinni jak owieczki na wiosnę, chłopcze. – Więc co oni tu robią? – Złośliwe dzieciaki złożyły fałszywe zeznania przeciw- ko tym gościom, chłopcze. Podpuściły ich, a gdy już zjadły całe słodycze, poskarżyły się w Dziecięcej Linii*. Dwayne nic nie odrzekł, choć miał ochotę stanąć w obronie wykorzystywanych dzieci. Trener pływania czę- sto gmerał w jego kąpielówkach, utrzymując, że sprawdza prawidłową budowę genitaliów. Po krótkiej przechadzce po terytorium zajmowanym przez zdegradowanych urzędni- ków (gdzie Lancer i Dwayne zostali zelżeni przez specjalistę od praw człowieka, który wrzeszczał: „Jesteście marionet- * ChildLine – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży w Wielkiej Bry- tanii. 34
  • 37. kami państwa policyjnego!”) wrócili do Centrum Kontroli. Inspektor Lancer zeskanował list Paris do komputera, poka- zując Dwayne’owi, jak to się robi. W liście było: Cześć, Mohammed, Napisałam Ci wiersz na twoje urodziny, nie śmiej się. Pi- sałam go wczoraj w nocy, gdy Półdolarek spał. Strasznie długo to trwało, bo musiałam sprawdzać pisownię w słowniku, który zwinęłam ze szkoły. Jak ciebie kocham? Pozwól, niech wyliczę. Kocham głęboko…* Już po drugiej linijce Dwayne zorientował się, że przy- pisała sobie autorstwo słynnego wiersza Elizabeth Barrett Browning. Był gorzko rozczarowany Paris. – Niezły wiersz – powiedział Lancer. – Ciekawe, gdzie chodziła do szkoły? Wystukał na klawiaturze imię i numer identyfikacyjny Paris, a na ekranie pojawiła się cała historia jej życia: Imię i nazwisko: Paris Butterworth (19). Ojciec: Lee Butterworth (47), recydywista, zapisany metadon, obecnie bezrobotny. Matka: Lorna Butterworth (51), obecnie zatrudniona w Go-Go Grice’a jako babcia klozetowa, wiele wyroków za drobne kra- dzieże. Siostra: Chelsey Butterworth (19), tańczy na rurze. Siostra: Tropez Butterworth (12), Akademia Arthura Grice’a. Brat: Dallas Butterworth (4), przedszkole dla dzieci specjalnej troski. Paris Butterworth: 155 cm, 52 kg. Akta medyczne: Zapalenie oskrzeli każdej zimy, poza tym zdrowa. Cykl miesiączkowy: Pierwszy tydzień miesiąca, skarży się na ostry ból. * Elizabeth Barrett Browning, How do I love thee? Let me count the ways…, przekład Ludmiły Marjańskiej. 35
  • 38. Historia: Niespokojna w przedszkolu, bez przerwy płakała za mamą. W wieku czterech lat nie potrafiła trzymać sztućców. Słownictwo b. ubogie, gdy pokazano jej fotografię krowy, nie potrafiła jej nazwać. Niski poziom higieny, często nosiła brudne ubrania i nieodpowiednie buty przy złej pogodzie. Umieszczona w rejestrze zagrożonych po tym, jak matka nie potrafiła w zadowalający sposób wyjaśnić pochodzenia dużych zasinień na pośladkach i w dolnej części pleców. Jedenaście lat: Oblała państwowe testy z czytania i pisania. Umiejętności: Wykazywała pewne uzdolnienia w kierunku ma- tematyki i sztuki. Akademia Arthura Grice’a: Dzięki korepetycjom nauczycielki angielskiego Paris dogoniła swoich rówieśników. Za projekt poświęcony psu Elizabeth Barrett Browning, Flushowi, otrzy- mała zaliczenie z literatury angielskiej. Oblała jednak pozostałe cztery przedmioty i została ostatecznie wykluczona z akademii w siódmym miesiącu ciąży. Obecna sytuacja: Mieszka sama z dziesięciomiesięcznym dzieckiem płci męskiej, Półdolarkiem Lee Butterworthem. Ojciec dziecka: Nieznany. Obecny chłopak: Mohammed Yousaf, obecnie w bloku o zaostrzonych środkach bezpieczeństwa więzienia Wakefield; odsiaduje wyrok za potencjalną działalność terrorystyczną – nie- zwykle duża ilość nawozu znaleziona w przybudówce w domu rodziców. Ojciec twierdził, że nawóz był do pomidorów. Poste- runkowy meldował o niezwykle dużej ilości pomidorów rosną- cych w szklarni. Mohammed Yousaf został aresztowany, gdyż miał wesołe iskierki w oczach, brodę i był agresywny werbalnie. Przy aresztowaniu stawiał opór, wezwano więc jednostkę anty- terrorystyczną. Dochód Butterworth: Standardowy zasiłek dla samotnej matki – 84,50 funta tygodniowo. Teraz Butterworth spędza czas, opiekując się dzieckiem i oglądając w telewizji ogólno- dostępne programy. Nie pali. 36
  • 39. Status seksualny: Heteroseksualna. Od narodzin syna nie po- dejmowała aktywności seksualnej. Dwayne’a ucieszyła wiadomość o czystości Paris przez tak długi czas. Przewinął stronę i ze zdumieniem odkrył li- stę wszystkich jej zakupów. Wyglądało na to, że kupowała nadmierne ilości chrupków Monster Munch. Gdy wyraził zdziwienie rozmiarami przechowywanych informacji, Lancer oznajmił: – Wulkan wie o nas wszystko, chłopcze. Jest jak cieplut- ka pierzynka w zimną noc. – Wulkan jest bogiem ognia i kowalstwa – odrzekł Dwayne, który jeszcze się nie zorientował, że takie wypo- wiedzi nie zjednają mu sympatii przełożonych. – Wulkan jest najlepszym przyjacielem policjanta – od- parł Lancer. – Czy to nie jest trochę… hm… nietaktowne? – zapytał Dwayne. – Powiem ci, co jest nietaktowne, Lockhart: cholerna bomba terrorystów! – odparł Lancer. – Musisz, chłopcze, wziąć sobie do serca fakt, że żyjemy dziś w świecie jutra. Je- steśmy fantastyką naukową. Amerykańce mają satelity, któ- re mogą przeprowadzić nitkę przez pieprzone igielne ucho! Dwayne spojrzał przez okno na szare, wiszące nad KSZ chmury. Kolejny młody rekrut, Peter Penny, spytał z niepokojem: – Czy satelita szpiegowski widzi przez zasłony, proszę pana? – Przypomniał sobie upokorzenie z poprzedniego wieczoru, gdy przekonywał swoją żonę, trzy lata po ślubie, do wypróbowania nowej, śmiałej pozycji seksualnej. – Zasłony? – spytał z pogardą inspektor Lancer. – Tak – potwierdził Peter Penny. – Grube, aksamitne za- słony z podszewką. Lancer potrząsnął głową. Czy ten nowicjusz jest idiotą? 37
  • 40. – Nowe satelity mogą, cholera, zajrzeć nawet do wnętrza góry! Wyłapują szepty. Teraz też nas słuchają. – Kto? – spytał Dwayne. Lancer uaktywnił kamerę w kącie ogrodu Księcia Karola i chwilę obserwował, jak ten błaga swoje kury, by czasem zniosły jajko. – Amerykańce – powiedział. – Chińczycy. Francuzi. Ara- bowie. Świat. – A my słuchamy ich? – Oczywiście – odparł Lancer. Dwayne nie mógł tego przemilczeć. – Więc wszyscy wiedzą wszystko? – spytał. Lancer przyjrzał się, jak niezadowolony Karol idzie ogro- dową ścieżką i wchodzi do kuchni, po czym powiedział: – Musimy pracować nad tą przesłanką, chłopcze, tak. – Ale o co chodzi? – Ach, teraz nie mogę ci powiedzieć, Dwayne. Jako pra- cownik spółki publiczno-prywatnej jestem zobowiązany do zachowania tajemnicy. Dwayne Lockhart był tubylcem, który wyszedł na ludzi. Nie umiejąc czytać w wieku jedenastu lat, zaczął uczęszczać do Akademii Arthura Grice’a, gdzie został nauczony pod- staw czytania i pisania przez pana Nuttinga, chaotycznego, ekscentrycznego nauczyciela angielskiego, który rozśmieszał dzieci i utrzymywał porządek w klasie jednym uniesieniem brwi. Ku zmartwieniu Dwayne’a, pana Nuttinga wyrzuco- no za „nietrzymanie się narodowego programu nauczania”. Nim odszedł, powiedział swoim klasom, że muszą czytać przynajmniej jedną książkę tygodniowo. – Książki powinny być dla was tak samo ważne jak je- dzenie, picie i powietrze – mówił. Dał każdemu kartkę z listą książek wartych przeczytania. Dwayne wciąż nosił ten kawałek papieru w portfelu. Przeczytał wszystkie książki z listy, ale zachował kartkę, bo 38
  • 41. pod listą pan Nutting nagryzmolił: „Dwayne, nikt nie może wybrać rodziny, w której się rodzi. Oboje moi rodzice byli alkoholikami. Jesteś inteligentnym chłopcem. Nie zmarnuj sobie życia. Twój Simon Nutting”. Dwayne nie powiedział nikomu z klasy, że rodzice pana Nuttinga byli pijakami ani że pan Nutting napisał, że on, Dwayne Lockhart, jest inteligentny, za to czytał sobie te sło- wa, gdy jego rodzice byli pijani i kłócili się na ulicy czy też nazywali go pieprzonym gejem, bo nigdy nie rozstawał się z książkami. Kiedy Dwayne i Peter Penny zostali sami przed rzędem monitorów w pokoju obserwacyjnym, Peter spytał: – Czego szukamy? Przypomniawszy sobie miniwykład inspektora Lancera na temat obserwacji, Dwayne odparł: – Niecodziennych i podejrzanych zachowań. Peter powiedział: – Ale na ekranie każdy wygląda podejrzanie. Dwayne zgodził się, obserwując na monitorze obraz z sa- lonu Karola i Camilli. Karol pisał coś, siedząc przy małym sekretarzyku. Camilla rozmawiała z jednym dużym i dwo- ma małymi psami, jakby nie tylko były istotami ludzkimi, ale też znały się na rzeczy: – Więc sądzisz, że powinnam zrobić sobie pasemka, Leo? Dwayne nie mógł się powstrzymać przed zbliżeniem na pamiętnik pisany przez Karola. 25 września Wciąż brak jajek. Jestem w kropce. Co jeszcze mogę zro- bić? Daję kurom dobrą dietę i wspaniały kojec. Poświęcam im dużo uwagi, ale nie dostaję nic w zamian – ledwo dostrzegają moją obecność. Jestem kompletnie zdruzgotany ich niewdzięcz- nością. 39
  • 42. Wcześniej strasznie pokłóciliśmy się z Camillą. Po wszyst- kim byłem roztrzęsiony i bliski łez. Bóg wie, że jestem najbar- dziej tolerancyjnym z mężczyzn, ale jej niemożność rzucenia palenia coraz bardziej mnie irytuje. Widok Eccles, jednego z niewinnych stworzeń boskich, z papierosem zwisającym z dzioba sprawił mi nieznośny ból. Już się pogodziliśmy z Camillą, ale zauważyłem, że to nie mnie radziła się w kwestii pasemek, tylko Lea – który nie posiada kwalifikacji, by doradzać w sprawie włosów. Futro ma stale potargane, bez względu na to, jak często je czeszę. Dwayne zastanawiał się, czy ktoś kiedyś obserwował go, gdy usiłował tworzyć poezję w swojej sypialni lub grał na powietrznej gitarze przed lustrzanymi drzwiami szafy. Zaczerwienił się na samą myśl o tym, co jeszcze mogli wi- dzieć.
  • 43. 4 Violet Toby, najbliższa sąsiadka, przyjaciółka i powier- niczka, wpadła, by pożalić się Królowej, że Książę Harry nazwał jej wnuczkę Chanel „mielonką” i oświadczył, że je- śli kiedyś zostanie królem, zamknie ją w Tower i każe „ściąć jej mielonkowatą głowę”. Królowa powiedziała: – To nieprawdopodobne, Violet, gdyż mamy republikę. A poza tym Harry zostanie królem tylko po moim trupie. Violet, pedantka, położyła opuchnięte stopy na obitym materiałem podnóżku i poprawiła granatowo-białą sukien- kę w grochy. Królowa zauważyła, że rude włosy przyjaciółki mają siwe odrosty. – Karol będzie królem po twoim trupie – powiedziała Violet. – A jeśli wpadnie pod autobus? Królowa odparła: – Wtedy oczywiście William zostanie królem. – A jeśli William spadnie z jakiegoś rusztowania... – za- częła Violet – …skręci sobie kark i umrze? Królowa odrzekła ponuro: – W tak mało prawdopodobnych okolicznościach Harry byłby królem. Chyba że, oczywiście, w tym czasie William byłby już żonaty i miał dzieci. – Cóż, to chyba mało prawdopodobne, nie? – mruknęła Violet. – On nawet z nikim nie chodzi. Królowa westchnęła ciężko, wyobrażając sobie Harry’ego i jego zakapturzonych kolegów na balkonie pałacu Bucking- ham, jak żłopią piwo z puszek, pokazując zgromadzonym na dole tłumom znak V . – Musimy znaleźć Williamowi żonę – powiedziała. 41
  • 44. Rozmowa przeniosła się na temat bólu zęba Królowej, a później na zęby w ogóle. – Dostałam sztuczną szczękę na dwudzieste pierwsze urodziny – powiedziała Violet. – Mama i tata kupili górną część, a reszta rodziny zrzuciła się na dolną – zazgrzytała porcelanowym uzębieniem. – Dentysta nie chciał mi wy- rwać zębów. Stwierdził, że są doskonałe, ale mój tata po- wiedział: „Nie. Chcę, żeby miała wszystkie zęby wyrwane i używała sztucznej szczęki. To zaoszczędzi jej problemów w przyszłości”. – Co za okropność! – Królowa była przerażona. Violet obruszyła się: – Nie, tata miał rację. Miałam w życiu wiele kłopotów, z pieniędzmi, mężczyznami i naszym Barrym, ale nigdy nie straciłam dnia w pracy ani nie miałam nieprzespanej nocy z powodu bólu zęba. Królowa przez moment poczuła się zazdrosna o zęby Violet. Spędziła bardzo niemiłą noc, nie mogąc odżałować, że pan Barwell, nadworny chirurg szczękowy, nie jest już do jej dyspozycji. Kiedyś przy najlżejszym nawet bólu Barwell przyleciałby królewskim odrzutowcem, gdziekolwiek by przebywała. Teraz – pomyślała gorzko Królowa – nie mam żadnego dentysty. Pan Patel, dentysta z państwowej służby zdrowia, uciekł niedawno z KSZ i nikt go nie zastąpił. Violet powiedziała: – Znam kobietę, która sama wyrywa sobie zęby obcęga- mi. Chcesz, żebym zamieniła z nią słówko? – O Boże, nie, to brzmi strasznie groźnie. – Nie, to całkiem bezpieczne. Najpierw sterylizuje obcęgi w garnku z wrzątkiem. Siedziały w należącym do Królowej malutkim pokoju od ulicy, na wygodnych fotelach Ludwik XVI, przy piecyku gazowym. Czekały, aż w telewizji puszczą Emmerdale. Miał być podwójny odcinek. Ten epizod wlókł się cały tydzień. Wszyscy mieszkańcy Emmerdale Village wybierali się auto- 42
  • 45. karem na wystawę rolniczą w fikcyjnym kraju. Scena przed- stawiała wesoło śpiewających wieśniaków, potem było cię- cie i widok rozbijającego się autobusu, który usiłował omi- nąć bezpańskiego owczarka. Następowały zbliżenia różnych aktorów wieśniaków i scena, gdy pojazd zsuwa się z nasypu na biegnące poniżej tory kolejowe. Królowa i Violet chciały się dowiedzieć, który z ich ulubionych bohaterów przeżył wypadek. Harris i Susan też czekały; były ciekawe, co stanie się z psem. Pies Violet, Micky, rudy mieszaniec z szorstkim pyszczkiem i ogonem zawijającym się na grzbiet, miał zakaz wstępu do domu Królowej. Micky był niezrównoważony emocjonalnie i miewał nagłe, irracjonalne wybuchy agresji. Siedział na schodach pod drzwiami i cierpliwie czekał, aż pojawi się w nich Violet. Chcąc zakończyć temat zębów, Królowa spytała, jak się miewa Barry, czterdziestopięcioletni syn Violet, przestępca. Violet westchnęła: – Teraz ma z opieki społecznej psychiatrę, kobietę. We- dług tego, co mówi Barry, ta kobieta twierdzi, iż problemy Barry’ego to moja wina. Ona mówi, że zamykanie go w sza- fie pod schodami, gdy był małym dzieckiem, wyzwoliło w nim chęć niszczenia autorytetów i stąd ten syndrom. – Karol obwinia mnie i swojego ojca o większość proble- mów, które ma w życiu – powiedziała Królowa. – Twierdzi, że był zaniedbywany, co jest strasznie niesprawiedliwe. Gdy byliśmy w kraju, widywaliśmy się z nim przynajmniej raz dziennie, a niania go uwielbiała. – Myślę, że Barry powinien przebywać w zamknięciu – ciągnęła Violet. – Znów muszę chować wszystkie zapal- niczki i zapałki. Królowa przytaknęła ze współczuciem. Karol był nie- zrównoważony, ale przynajmniej, o ile wiedziała, nie był podpalaczem. Kwitowała wiele obserwacji dotyczących lu- 43
  • 46. dzi formułką: „O ile ktoś wie”. Nawet członkowie jej własnej rodziny zdawali się mieć wiele tajemnic. Sama miała kilka. Nagle natarczywa, dramatyczna muzyka przyciągnęła uwagę obu pań. Pasek z wiadomościami u dołu ekranu gło- sił grubymi, czerwonymi literami: „ Wiadomość z ostatniej chwili”. – Co znowu? – zniecierpliwiła się Violet. Miała powyżej uszu przerywania programów przez rzeczywistość. Nigdy nie oglądała wiadomości z własnej woli. Kto chciałby się dowiadywać o wojnach i katastrofach? Przecież nie mogła nic zrobić, by je powstrzymać, prawda? Więc po co się za- martwiać, już i tak brała codziennie trzy tabletki na nadci- śnienie. Przewodniczący Partii Konserwatywnej, siwy mężczyzna w szarym garniturze, złożył oficjalną rezygnację, by spędzać więcej czasu ze swoją najnowszą rodziną, a jego miejsce za- jął nowy lider, dość młody człowiek z ogorzałą twarzą i bu- rzą bujnych, czarnych włosów. Był to „Boy” English. – Dobry Boże – powiedziała Królowa. – To Boy. Jego oj- ciec uczył w Newmarket, a jego babcia była jedną z moich dam dworu. Boy udzielał wywiadu korespondentowi politycznemu BBC, niemłodemu mężczyźnie w okularach. – A jakie są pana priorytety polityczne, panie English? – zapytał dziennikarz. – Chcę przywrócić monarchię – odparł Boy. – Chcę uj- rzeć Jej Królewską Mość, Królową Elżbietę, z powrotem na tronie, a Jacka Barkera i cromwellistów wyrzuconych na śmietnik historii. Ponieważ Królowa milczała, Violet odezwała się: – Cóż, ja na niego głosować nie będę. Prędzej przypiekę sobie rękę, niż zagłosuję na torysa, a poza tym, nie chcę cię stracić, Elu. Pół godziny później wieśniacy z Emmerdale leżeli uwię- zieni wewnątrz wraku autokaru, po tym, jak wpadł na nich 44
  • 47. rozpędzony pociąg ekspresowy. Królowa wciąż rozmyślała nad prawomyślną deklaracją Boya. Nawet melodramatycz- na śmierć wioskowego idioty, granego przez aktora, które- go nigdy nie lubiła, nie była w stanie zaprzątnąć całej jej uwagi. Camilla stała w kącie ogrodu, w ciemnościach, grzebiąc długim patykiem w tlącym się ognisku z mokrych liści. Za- wsze uwielbiała jesień. Z radością odkładała letnie ciuchy i ubierała się w luźne swetry, dżinsy i kalosze. W dawnych czasach, gdy jej romans z Karolem wciąż był tajemnicą, wy- czekiwała dni polowania na lisa. Wstawała wcześnie i roz- poczynała rytuał ubierania się: w obcisłe bryczesy, białą ko- szulę ze stójką, dopasowaną czerwoną marynarkę z mosięż- nymi guzikami. I wreszcie, najlepsze ze wszystkiego, obcisłe, czarne, sięgające kolan oficerki. Wiedziała, że wygląda dobrze w siodle, a przez towa- rzyszy polowań była uważana za nieustraszoną amazonkę. Gdy kroczyła z domu w stronę stajni, z palcatem w dło- ni, parą oddechu widoczną w mroźnym powietrzu, czuła się zadowolona i silna. A jeśli miała być ze sobą szczera, była w tym odrobina seksualnego podniecenia. Z koniem między nogami i otwierającym się przed nią krajobrazem, w otoczeniu przyjaciół, którym mogła ufać bezgranicznie, doświadczała swego rodzaju ekstazy. A jak cudownie było wracać do ciepłego domu spowitego zmrokiem, leżeć w go- rącej kąpieli z drinkiem, papierosem i, czasami, Karolem. Usłyszała hałas i podnosząc wzrok znad ogniska, ujrzała wpatrującą się w nią parę czarnozłotych oczu. Lis powrócił. Machnęła czarnym końcem kija w jego stronę i wrzasnęła: – Spieprzaj! – Zauważyła, że nie jest sam. Beverley Threadgold krzyknęła przez tylne drzwi swoje- go domu: – Camilla, do cholery, zaraz wyplujemy własne płuca. 45
  • 48. Lisy odwróciły się ogonami i zniknęły w ciemnościach nocy. Kiedy Camilla, zgasiwszy ognisko, weszła do domu, Ka- rol siedział w pokoju od ulicy i pisał list przy małym se- kretarzyku. Zajrzawszy do stojącego obok kosza na śmieci, stwierdziła, że za nim było już kilka wersji na brudno. Postanowiła nie wspominać o lisach; najwyraźniej był w nie najlepszej formie. Zamiast tego spytała: – Do kogo piszesz, kochanie? – Do mleczarza – odparł Karol. – Zrobiłem parę wstęp- nych szkiców, pisałem i przepisywałem tę cholerną rzecz już tyle razy i nie wiem, jak skończyć. Camilla podniosła ostatni brudnopis i przeczytała: Drogi Panie Mleczarzu, Strasznie przepraszam za kłopot, ale czy istniałaby możliwość zmiany naszego zamówienia na dzisiaj (czwartek) i dostarczenia nam dwóch butelek półtłustego mleka zamiast jednej tak jak zwykle? Gdyby ten dodatek do naszego zwykłego zamówienia sprawił jakikolwiek uszczerbek w stanie magazynowym, proszę zigno- rować tę prośbę. Byłbym wprost zdruzgotany, gdyby mój list choćby na moment Pana zirytował lub sprawił Panu jakiś kłopot. Chciałbym tylko dodać, że Pana poranny wesoły gwizdek, niezależnie od pogody, stanowi swego rodzaju przykład niezwy- ciężonego brytyjskiego charakteru. Gdy skończyła czytać, Karol zapytał: – Czy mam podpisać: „Z poważaniem, Karol” czy „Łą- czę pozdrowienia”, a może „Z wyrazami szacunku”, bo przecież go szanuję, nie? Camilla oddarła pasek papieru z dołu listu i szybko na- bazgrała: „Proszę o dodatkową butelkę”. Zwinęła świstek, wepchnęła w szyjkę pustej butelki mleka Grice’a, wyniosła ją na zewnątrz i wystawiła na schody. 46
  • 49. Odezwał się telefon. Dzwonił William, by powiedzieć ojcu, że wrócił ze Swindon. – Kochany chłopcze, czy składanie tych rzeczy na ruszto- waniach było straszne? – zapytał Karol. – Nie, było na swój sposób satysfakcjonujące. Jak tam Leo? – odparł William. – Jest wprost olbrzymi – poinformował Karol. Spojrzał na psa u swych stóp, nieco zawiedziony, że William spytał o psa, a nie wspomniał o Camilli. Zmarszczył brwi: czyż to nie znamienne? William mówił dalej: – Tato, co sądzisz o obietnicy torysów, że przywrócą nas na tron, jeśli zostaną wybrani? To było dla Karola zaskoczenie. Kiedy gruchnęła ta wieść, był w ogrodzie i wzmacniał płot, a poza tym nie miał tego, co nazywał „pudełkiem idioty”, uważając, że za upa- dek moralny narodu niemal w stu procentach jest odpowie- dzialna telewizja. William wyjaśnił, że Boy English, nowy przewodniczący Partii Konserwatywnej, jest gorliwym monarchistą i w razie wygranej obiecał przywrócić Rodzinę Królewską. – Tylko pomyśl, tatku – powiedział. – Moglibyśmy spędzać Boże Narodzenie w Sandringham. Słysząc to, Freddie szczeknął do Toski: – Słyszałaś, Liebling? Boże Narodzenie w Sandringham! Tosca przekręciła się na grzbiet i pokazała Leowi zadek. – Spodobają ci się bory sosnowe i ogniska – odwark- nęła. Freddie zaczął ujadać: – Twój przerośnięty mieszany przyjaciel nie pojedzie z nami, Tosca, zostanie tu, razem z innymi proletariu- szami. – Cisza, małe bydlaki – wrzasnął Karol – próbuję rozma- wiać przez telefon! – Do słuchawki powiedział: – Obawiam się, że Freddie nie dogaduje się zbyt dobrze z Leem, Wills. 47
  • 50. – Absolutna racja! – szczeknął Freddie. – To tępak z Kału. – Skąd jestem tępakiem? – zaskowyczał Leo do Toski. – Dosłowne tłumaczenie – ekskrementy – szczeknęła To- sca. Leo nie zamierzał pytać, co to są ekskrementy, wiedział tylko, że nie brzmi to dobrze.
  • 51. 5 Premier i wicepremier Bill Brazier odbywali w salonie Jacka na Downing Street Dziesięć naradę poprzedzającą posiedzenie rządu. Brazier poprosił o to spotkanie, mówiąc prywatnej sekretarce Jacka, że musi pilnie zobaczyć się z pre- mierem. Brazier był korpulentnym mężczyzną, któremu krawiec powiedział ostatnio, że cena jego garniturów szytych na za- mówienie musi „uwzględniać dodatkowe ilości potrzebnej tkaniny”. Siedział na sofie, dysząc jeszcze po pokonaniu schodów, a w tym czasie premier kręcił się po pokoju, doty- kając różnych przedmiotów. – Więc co jest tak pilne? – spytał, muskając złoconą ramę wiszącego nad kominkiem obrazu, przedstawiającego Olivera Cromwella. – Boy English – powiedział Brazier. – Wiem o nim tyle co nic – mruknął Jack. – To dlatego, że ostatnio masz wszystko w nosie. – Jestem zmęczony – powiedział Jack. – Trzynaście lat to długi czas. Brazier zmarszczył brwi i powiedział: – Cóż, jeśli nie kiwniesz swoim cholernym palcem, Boy English posadzi swój delikatny tyłek na tej kanapie jeszcze przed Bożym Narodzeniem. – Co o nim wiemy? – spytał Jack. – Chłopak z wyższych sfer o lekkich obyczajach – odparł Bill Brazier. – Eton, Oxford, jego ojciec jest właścicielem po- łowy hrabstwa Devon, a jego żona zna się na karczochach. – Wyższe sfery, a gdzie lekkie obyczaje? – zapytał Jack. – On i jego żona mają kolczyki w pępkach i należą do drużyny gry w rzutki w swoim lokalnym pubie. 49
  • 52. – Co sądzi o polowaniu na lisa? – Wstrzymuje się od głosu. – Państwowa służba zdrowia? – Wtajemniczony, przez trzy miesiące pracował jako portier, przekazał wynagrodzenie cholernej Amnesty Inter- national! Jack zaśmiał się: – I wciąż jest torysem? – Od wczoraj jest liderem Nowych Konserwatystów, do- maga się zmniejszenia kompetencji rządu, uważa, że powin- no się pozwolić ludziom, by, jeśli chcą, wpędzali się wcześ- nie do grobu, paląc papierosy. Twierdzi, że na dłuższą metę pozwoli to zaoszczędzić pieniądze państwowej służby zdro- wia. Chce znieść Ustawę o prawach człowieka. – A jaki jest jego stosunek do monarchii? – Chce ją przywrócić. – Wszystkich? Królową i pozostałych? – Najbliższą rodzinę. Królową, Księcia, dzieci, Karola, Camillę, Williama i Harry’ego. – Jest na przegranej pozycji, Bill. Ludzie nigdy na to nie pójdą. To byłoby jak głosowanie za przywróceniem komi- niarzy i podatku wyborczego; oni należą do innej epoki. – Moja własna żona byłaby zadowolona, gdyby Rodzina Królewska wróciła – odparł Bill. – Ma słabość do pompy i ceremonii. – Powinieneś z nią częściej wychodzić – orzekł Jack. – A jak tam sobie radzisz ze sprawą składanych drabinek? Bill Brazier powiedział z satysfakcją: – Kiepsko, Jack, wątpię, czy projekt przejdzie przez pierw- sze czytanie. Ludzie lubią swoje drabiny i nie chcą dzwonić po wykwalifikowanego operatora za każdym razem, gdy malują sufit lub zmieniają głupią żarówkę. – Nie – odparł z goryczą Jack. – Chcą spadać ze swoich cholernych drabin i łamać sobie cholerne kręgosłupy, ręce, nogi i obojczyki, mieć wstrząs mózgu, a potem domagać się 50
  • 53. karetki i cholernego łóżka szpitalnego, zasiłku chorobowego i fizykoterapii. – Nie da się uchwalać ustaw na każdą ewentualność, Jack. Trzeba ludziom pozwolić spadać z drabin. Gdybyś mógł, wprowadziłbyś prawo zabraniające śmierci… – Owszem – odparł Jack, który od dziecka bał się nicości, czarnej otchłani symbolizującej śmierć. – Więc sądzisz, że Boy English jest poważnym rywalem, Bill? – Uważam, że tak – odpowiedział Bill. – Właśnie zgodził się wydać piętnaście tysięcy funciaków na przegląd uzębie- nia, a według mojej żony – będącej znawczynią tych spraw – ma wspaniałe włosy, życzliwe spojrzenie i odpoczywa, oglądając p o d c z a s p r a s o w a n i a opery mydlane. – Prasowanie? – Jack na początku nie zrozumiał. – Czy to jakiś średniowieczny sport? – Prasowanie! – powiedział Bill. – Na przykład prasowa- nie ubrań. – Ach, p r a s o w a n i e – połapał się Jack. – Ponury drań. – Jemu samemu włosy wypadały w zastraszającym tempie, a oczy miał zaczerwienione z braku snu. – Zobaczymy, jaki będzie śliczny, gdy posiedzi na tym stołku kilka lat – powie- dział. – Mówisz, jakby już nas pokonał – zauważył Bill. Jack zapytał: – Mamy coś na niego? – Niewiele – odparł Bill. – Dostał upomnienie za zawa- dzenie o słupek na drodze, kiedy studiował w Oxfordzie, a w 1987 mandat za przekroczenie prędkości na M1. – Jak szybko jechał? – spytał Jack. – Siedemdziesiąt pięć mil na godzinę. Jack powiedział z rozmarzeniem: – Siedemdziesiąt pięć… to były czasy! Dzisiaj masz szczęście, jeśli uda ci się rozpędzić do pięćdziesiątki, wkrót- ce, cholera, na North Street szybciej będzie pójść pieszo. 51
  • 54. – Tak. Okropność, prawda? – przytaknął Bill. – To wina rządu. Wyglądało, jakby Jack przyłączył się do śmiechu Billa, to znaczy rozchylił usta w czymś na kształt uśmiechu i wydał z siebie odpowiedni dźwięk, ale równie dobrze mógł to być płacz. – Poproszę, żeby pokopali nieco głębiej, co? – zapropo- nował Bill. Wlókł się już w stronę drzwi, gdy Jack zatrzymał go, py- tając: – Chcesz, żebyśmy wygrali następne wybory, Bill? Nie byłoby miło przejść do opozycji? Posiedzieć kilka lat na ławce rezerwowych? – I pozwolić Nowym Konserwatystom zepsuć wszystko, co udało się nam osiągnąć? – odparł Bill. – Tak tylko pytam – bąknął Jack. Przez następną godzinę powinien był czytać papiery i od- być konsultację telefoniczną z przewodniczącym Izby Gmin w sprawie ustalenia daty rozmowy o Pokoju, ale odsunął papiery, wyłączył telefon i włączył telewizor. Oglądał Annę i króla Syjamu, tańczących polkę w syjamskiej sali balowej. I mimo usilnych próśb osobistej sekretarki i świadomości, że na dole zbiera się gabinet, nie odrywał wzroku od telewi- zora, póki Anna nie wyśpiewała Yulowi smutnego pożegna- nia, a na ekranie nie pojawiły się napisy końcowe.
  • 55. 6 Gdy pan Anwar obejrzał w wiadomościach, że oryginal- ne kapcie wkrótce przestaną być legalne, poczekał na spadek cen, a następnie zamówił ich pełną ciężarówkę z przyczepą. Stosy kapci wypełniały sklep. Były tam lwy, tygrysy, żyrafy, koty, psy, słonie i inne, trudne do określenia zwierzęta. Były kapcie przedstawiające ludzkie twarze – karykatury poli- tyków i gwiazd filmowych. Były również środki transpor- tu: samochody, samoloty, ciężarówki, łódki, lokomotywa z Tomka i przyjaciół i prom kosmiczny Apollo. Przed sklepem ustawiały się pękate kolejki chętnych nabywców, czekających na otwarcie drzwi o dziesiątej. Wewnątrz widać było państwa Anwar, gorączkowo rozci- nających kartony, wyciągających krzykliwe kapcie z plasti- kowych torebek i wręczających je swoim tłustym córkom, które układały towar na stojakach według rozmiarów: małe, średnie, duże, a nie rodzajów czy przeznaczenia dla konkretnej płci. – Są tu wszystkie stworzenia Allaha – powiedział pan Anwar do żony. – I Szatana – odpowiedziała, biorąc do ręki kapcie z Geor- ge’em Bushem. Gdy pierwsi klienci opuścili sklep z kapciami w rozmia- rach większych niż przeciętne, mówiąc, że pan Anwar sprze- daje pojedyncze sztuki za funta, a parę za dwa, podniósł się szmer oburzenia. Jedyną osobą uważającą, że to sprawiedli- we, był sąsiad Księcia Andrzeja, Feroza Amiz, który w nie- wyjaśnionych okolicznościach stracił nogę w Kurdystanie. Karol i Camilla ustawili się w kolejce zbyt późno i nie zdo- łali kupić najbardziej popularnych modeli. Simpsonowie, teletubisie i psy z piszczącymi nosami już się rozeszły, tak 53
  • 56. samo jak koty ze sztywnymi wąsami. Karol nie mógł się zdecydować na kapcie ze słoniem, z uniesioną w górę pian- kową trąbą i gumowymi kłami. Włożył je i przeszedł się po sklepie w stronę Camilli, która wybierała między Stalinem a King Kongiem, jedynymi modelami pozostałymi w jej rozmiarze. – Co o nich sądzisz, kochanie? – spytał Karol. – Czy są z b y t niepoważne? Camilla powiedziała, ściszając głos: – Czy te trąby nie są troszkę, hm..., falliczne, kochanie? Karol zaczerwienił się i szybko ściągnął gąbczaste kap- cie. Pani Anwar powiedziała: – Mam coś w sam raz dla pana, panie Saxa-Cobury-Ga- tha, i dla pana żony także – wtrąciła się pani Anwar. Po- grzebała w kartonie i dodała: – Sprzedam je państwu po kosztach, pięćdziesiąt pensów za parę, żeby zrobić miejsce dla bardziej popularnych modeli. Trudne do sprzedania kapcie przedstawiały grubiańskie karykatury Karola i Camilli. Wydatne uszy Karola pomalo- wano na czerwono, brwi miał mocno zmarszczone. Karyka- tura Camilli była równie niepochlebna. – Są bardzo zabawne, może zatrzymam parę dla siebie – powiedział pan Anwar. Karol odezwał się gniewnie: – Chcę wykupić cały zapas kapci z Karolem i Camillą. Nie pozwolę, żeby jakiś zwykły cham deptał twarz mojej żony. Kilku ze zwykłych chamów w sklepie na dźwięk podnie- sionych głosów uniosło wzrok, a Maddo Clarke w pianko- wych kapciach Fred Flintstone przepchnął się naprzód, by wdać się w kłótnię. Pan Anwar krzyczał: – Nie sprzeciwiał się pan pojawieniu się łagodnej twarzy Lady Di na ściereczkach do naczyń. 54
  • 57. – Nie miałem kontroli nad handlem, w tym nad ście- reczkami – odparł Karol. Pan Anwar rzekł z uczuciem: – Codziennie myślę o niej, pięknej Królowej Ludzkich Serc. Gdyby była wciąż wśród nas, na świecie panowałby pokój. – Żadne dziecko nie musiałoby iść spać głodne – dodał Maddo Clarke. – Gdyby tylko Di żyła. – Mieszkaniec Pie- kielnego Zaułka, Maddo, mimo że był już po czterdziestce, wciąż nosił strój swego idola, Sida Viciousa. Pan Anwar zwrócił się do gęstniejącego tłumu w skle- pie: – Przypomnijcie sobie, z kim zginęła. Był chrześcijani- nem? Katolikiem? Żydem? Nie, był muzułmaninem! I dla- tego została zabita. – Raczej zamordowana! – krzyknął ktoś z tłumu. Camilla przemówiła z największą godnością, na jaką mogła się zdobyć, mając na nogach kapcie z King Kon- giem: – Zostawmy tych ludzi z ich zakupami, Karolu. Gdy Camilla i Karol opuszczali sklep, pan Anwar krzyk- nął: – Nigdy nie będzie pani Królową Camillą. Ludzie pani nie chcą. Camilla odwiązała psy od płotu, mówiąc: – Wy nas kochacie, prawda, moje kochane? W drodze do domu psy były niezwykle posłuszne, świa- dome, iż ich państwo zostali poniżeni i głęboko zranieni. – W chwilach takich jak te żałuję, że nie mogę im czegoś p o w i e d z i e ć – zaskomlała Tosca. Freddie warknął: – Nie współczuj im tak bardzo, Tosca. Pamiętaj, że my, psy, żyjemy w stanie ciągłego podporządkowania. Bez prze- rwy nam rozkazują. 55
  • 58. Leo wysunął język i polizał dłoń Karola. Miał to być gest pocieszenia i wsparcia, ale Karol burknął: – Na litość boską, Leo! Zatrzymaj tę cholerną ślinę dla siebie.
  • 59. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .