1. Ojciec Kościoła Święty Wincenty z Lerynu
Commonitorium
W obronie wiary katolickiej
przeciw bezbożnym nowościom
wszystkich odszczepieńców
I.
Ponieważ Pismo św. mówi i upomina: "Spytaj ojców twoich, a powiedzą ci, starszych
twoich, a oznajmią ci"; a gdzie indziej: "Nakłoń ucha twego ku słowom mędrców"; to
znowu: "Synu mój, mów tych nie zapominaj, a słowa moje niech chowa serce twe", -
przeto ja, Pielgrzym, najniższy ze wszystkich sług Bożych, myślę, że z pomocą Bożą
nie najmniejszy z tego będzie pożytek, jeśli na piśmie utrwalę to wszystko, com
wiernie od świętych ojców przejął. Dla mnie przynajmniej samego jest to aż nadto
potrzebne: będę miał choć coś pod ręką, w czym bym się ustawicznie rozczytywał i
słabą pamięć odświeżał. Ochoty do tego przedsięwzięcia dodaje mi jednak nie tylko
jego pożyteczność, lecz także wzgląd na czas i na dogodne miejsce pobytu. Czas
pobudza mnie dlatego, bo jak on wszystko, co ludzkie, porywa, tak i my wzajem
powinniśmy wydrzeć mu coś dla żywota wiecznego, zwłaszcza, że straszliwe
oczekiwanie zbliżającego się sądu bożego domaga się spotęgowania żarliwości
religijnej, a chytrość nowych odszczepieńców zaleca wielką troskliwość i czujność.
Zachęca mnie i miejsce pobytu: uciekłem bowiem przed zgiełkiem miast do ustronnej
wioseczki, w której zamieszkuję zaciszną celkę klasztorną; a tu z dala od wszelkiego
rozproszenia dokonać się może to, o czym śpiewa psalm: "Spocznijcie i zobaczcie, żem
ja jest Pan." Lecz i wytyczna mojego życia zbiega się z tym. Przez dość długi czas
unosił mnie wir rożnych bolesnych walk światowych, w końcu zawinąłem z
natchnienia Chrystusa do najpewniejszej zawsze dla każdego przystani religii, by tu
się wyzbyć próżności i pychy, by przebłagać Boga ofiarą chrześcijańskiej pokory i
uniknąć nie tylko rozbicia w życiu doczesnym, lecz także pożarów życia przyszłego.
Zatem przystąpię już w imię Boże do rzeczy: przedstawię przez przodków nam
przekazane i powierzone prawdy raczej z wiernością sprawozdawcy, niż z
samodzielnością oryginalnego pisarza; trzymać się zaś będę przy pisaniu tej zasady,
żeby nie poruszać wszystkiego, lecz tylko co najważniejsze, i to stylem nie tyle
ozdobnym i ścisłym, ile przystępnym i potocznym; potrącę raczej o wiele rzeczy, niż
je rozwinę. Niech piszą wykwintnie i dokładnie ci, których do takiego zadania skłania
nakaz obowiązku albo ufność w siły twórcze. Mnie to wystarczy, jeśli dla wsparcia
swojej pamięci, a raczej jej słabości, sporządzę sobie pamiętnik, który będę się starał
z pomocą Pańską w miarę przypominania tego, czegom się nauczył, zwolna,
stopniowo poprawiać i uzupełniać. Zaznaczam to z góry dlatego, by jeśli przypadkiem
pamiętnik ten wymknie mi się i wpadnie do rąk świętych - by porywczo nie ganili w
nim tego, co jeszcze nie uległo zamierzonemu wygładzeniu.
1
2. II.
(1) Otóż często usilnie i z ogromnym przejęciem wywiadywałem się u wielu
świętością i wiedzą jaśniejących mężów, jakim to sposobem, posługując się jakąś
pewną, a przy tym ogólną i prawidłową metodą, odróżnić mógłbym prawdę wiary
katolickiej od błędów przewrotnych herezji. Na to zawsze, od wszystkich prawie taką
otrzymywałem odpowiedź, że czy to ja czy kto inny zechce wyłowić oszustwa
pojawiających się na widowni heretyków, nie wpaść w ich sidła i zdrowo,
niewzruszenie wytrwać w zdrowej wierze, ten musi dwojakim sposobem wiarę swoją
z pomocą Bożą ubezpieczyć: po pierwsze powagą Prawa Bożego, po drugie podaniem
Kościoła katolickiego. (2) Tu mógłby zapytać ktoś: Jak to, jeżeli kanon Pisma świętego
jest doskonały i pod każdym względem aż nadto sobie wystarcza, to po cóż jeszcze
dołączać do niego powagę kościelnego rozumienia? Otóż dlatego, że Pismo święte,
wskutek właściwej mu głębi, nie wszyscy w jednym i tym samym znaczeniu
przyjmują, lecz ten tak, a ów inaczej jego zwroty wykłada, tak że na pozór niemal ilu
ludzi, tyle pojmowań z niego wysnuć można. Boć inaczej je Nowacjan, inaczej
Sabeliusz, inaczej Donat wyłuszcza; inaczej Ariusz, Eunomiusz, Macedoniusz; inaczej
Fołtyn, Apolinarys, Pryscylian; inaczej Jowinian, Pelagiusz, Celestiusz; inaczej na
koniec Nestoriusz. Wobec takiej ogromnej gmatwaniny błędów jest rzeczą wprost
konieczną wytyczyć linię wykładu pism prorockich i apostolskich według prawidła
kościelnego i katolickiego czucia. (3) W samym zaś znowu Kościele trzymać się trzeba
silnie tego, w co wszędzie, w co zawsze. w co wszyscy wierzyli. To tylko bowiem jest
prawdziwe i właściwie katolickie, jak to już wskazuje samo znaczenie tego wyrazu,
odnoszące się we wszystkim do znamienia powszechności. A stanie się to wtedy
dopiero, gdy podążymy za powszechnością, starożytnością i jednomyślnością.
Podążymy zaś za powszechnością, jeżeli za prawdziwą uznamy tylko tę wiarę, którą
cały Kościół na ziemi wyznaje; za starożytnością, jeżeli ani na krok nie odstąpimy od
tego pojmowania, które wyraźnie podzielali święci przodkowie i ojcowie nasi; za
jednomyślnością zaś wtedy, jeżeli w obrębie tej starożytności za swoje uznamy
określenia i poglądy wszystkich lub prawie wszystkich kapłanów i nauczycieli.
III.
(4). Więc cóż ma uczynić chrześcijanin-katolik, jeśli jakąś cząsteczka Kościoła oderwie
się od wspólności powszechnej wiary? Nic innego, jeno przełoży zdrowie całego ciała
nad członek zakaźny i zepsuty. A jak ma postąpić, jeśliby jakaś nowa zaraza już nie
cząstkę tylko, lecz cały naraz Kościół usiłowała zakazić? Wtedy całym sercem
przylgnąć winien do starożytności: tej już chyba żadna nowość nie zdoła podstępnie
podejść. Cóż zaś, jeśliby w obrębie dawności wyłowiono błąd dwóch czy trzech ludzi
albo jednego miasta albo nawet jakiejś dzielnicy? Wtedy przede wszystkim starać się
będzie nad zuchwalstwo czy nieświadomość kilku osób przełożyć powzięte w
dawnych czasach postanowienia soboru powszechnego, jeśli takie istnieją. A jeśliby
wypłynęła sprawa taka, co do której nic podobnego się nie znajdzie? Wtedy będzie
się starał zebrać poglądy przodków i radzić się ich w tej mierze, rozumie się poglądy
tych tylko przodków, którzy, choć żyli w rożnych miejscach i czasach, wytrwali
jednak w społeczności i wierze jednego Kościoła powszechnego i okazali się przez to
miarodajnymi nauczycielami; a to, co ci wszyscy jak jeden mąż - nie ten lub ów tylko
- w jednym i tym samym duchu, otwarcie, często, wytrwale przyjmowali, pisali i
uczyli - to niech uważa za niewątpliwy drogowskaz wiary.
2
3. IV.
Żeby jednak nasze słowa nabrały większej jasności, musimy je szczegółowo oświetlić
przykładami i nieco szerzej rozwinąć. Przy nadmiernym bowiem dążeniu do
treściwości mógłby wartki prąd wykładu porwać sprzed oczu rzeczy najważniejsze.
(5) Gdy w czasach Donata, od którego wywodzą się donatyści, duża część Afryki
rzuciła się w wiry jego błędu i niepomna chrześcijańskiej godności i wiary nad
Chrystusowy Kościół przełożyła świętokradzkie zuchwalstwo jednego człowieka,
wtedy ci Afrykańczycy, którzy pogardzili haniebnym odszczepieństwem i przyłączyli
się do zespołu kościołów świata, ci jedynie ze wszystkich zdołali się ocalić w
przybytkach wiary katolickiej. Zostawili oni potomności zaprawdę wyborny przykład,
jak to w przyszłości inni mają rozsądnie więcej sobie ważyć zdrowie ogółu, niż obłęd
jednego lub tylko niewielu ludzi. (6) Podobnie gdy trucizna ariańska zakaziła już nie
cząstkę jakąś tylko, lecz prawie cały świat, gdy w błąd wprowadzono to przemocą, to
podstępem wszystkich prawie biskupów łacińskiego świata i jakaś mgła osiadła na
sercach, że nie wiedziano za kim w tym zamęcie pójść, wtedy każdego prawdziwego
miłośnika i czciciela Chrystusa, który przełożył starą wiarę nad nowe
błędnowierstwo, całkowicie ominęła ta zaraza. Niebezpieczeństwo owych czasów
wskazuje dowodnie, jakie to klęski ściąga wprowadzenie nowego dogmatu. Wszak
wtedy nie tylko małe, lecz i największe rzeczy się zachwiały. Nie tylko węzły
pokrewieństwa, powinowactwa, przyjaźni, związki rodzinne się rwały, ale i miasta,
ludy, dzielnice, narody, słowem całe państwo rzymskie zostało wstrząśnięte i z posad
wypchnięte. Bo gdy ta bezbożna nowinka ariańska, jakby jakaś okrutna jędza,
spętawszy nasamprzód samego cesarza, usidliła nowymi prawami najwyższych
dostojników dworu - nie przestawała już odtąd wichrzyć i mącić wszystkiego: spraw
prywatnych i państwowych, świętych i świeckich, za nic mieć prawdę i dobro i jakby
z wyższego miejsca w upatrzone ofiary mierzyć. Wtedy to znieważano małżonki,
lżono wdowy, hańbiono dziewice, burzono klasztory, rozpędzano kleryków, chłostano
lewitów, wleczono na wygnanie duchownych; zapełniły się świętymi kaźnie,
wiezienia i kopalnie. Olbrzymia ich część, nie wpuszczana do miast, tułając się
bezdomnie wśród pustyń, jaskiń, skał, wśród dzikich zwierząt zmarniała z nagości,
głodu i pragnienia. A cały ten bezmiar nędzy z jednego źródła płynie! Stąd, że się
wprowadza ludzkie zabobony na miejsce niebieskiego dogmatu, podważa dobrze
uzasadnioną starożytność zbrodniczą nowością, narusza postanowienia przeszłych
pokoleń, zrywa z uchwałami ojców, niweczy określenia przodków - że owa bezbożna
i namiętna gonitwa za nowinkami nie chce się liczyć z nietykalnymi granicami świętej
i nieskażonej dawności.
V.
(7) Ale może zmyślamy to wszystko z odrazy do tego, co nowe, a upodobania do tego,
co dawne? Kto to przypuszcza, niechże przynajmniej uwierzy błogosławionemu
Ambrożemu. W drugiej księdze dzieła, zwróconego do cesarza Gracjana, ubolewa on
nad tymi smutnymi czasami w tych słowach: "Już dosyć, Boże wszechmocny,
odpokutowaliśmy upadkiem naszym i naszą krwią za rzezie wyznawców, wygnania
kapłanów, za ten ogrom niegodziwej bezbożności. Już dosyć zajaśniała prawda, że kto
wiarę narusza, ten bezpieczeństwo traci." Potem w trzeciej księdze tego dzieła tak
pisze: "Trzymajmy się wskazań naszych przodków i nie naruszajmy w dzikim
3
4. zuchwalstwie odziedziczonych pieczęci. Owej zapieczętowanej księgi prorockiej nie
ośmielili się otworzyć ani starsi, ani moce, ani aniołowie, ani archaniołowie: jedynie
Chrystusowi zastrzeżone jest wyłączne prawo rozwinięcia jej. Któż z nas odważyłby
się rozpieczętować księgę kapłańską, przypieczętowaną przez wyznawców
i poświęconą męczeństwem już tylu? Ci, których zniewolono do rozpieczętowania jej,
potem potępili ten podstęp i zapieczętowali ją z powrotem - a ci, którzy nie ważyli się
jej tknąć, stali się wyznawcami i męczennikami. Jakbyśmy mogli wyprzeć się wiary
tych, których zwycięstwo wysławiamy?" Prawda, wysławiamy też głośno to
zwycięstwo, błogosławiony Ambroży, i serdecznie podziwiamy! Musiałby to być
człowiek bez ducha, który by nie pragnął - nie mogąc już dorównać - przynajmniej
podążać za tymi, których od obrony wiary przodków żadna moc nie odwiodła: ni
groźby ni prośby, ni życie ni śmierć, ni dwór ni dworzanie, ni cesarz ni jego władza,
ni ludzie ni czart; których Pan za wytrwanie przy dawnej wierze uznał za godnych
niezwykłego odznaczenia: przez nich dźwigał obalone kościoły, ożywiał ludy wygasłe
duchowo, kapłanów z powrotem wieńczył, a niegodziwe, pełne bezbożnych nowinek
pisma, a raczej piśmidła zatopił w strumieniach gorących łez, zesłanych z nieba na
biskupów; przez nich wreszcie prawie cały świat, wstrząśnięty nagłą herezji
nawałnicą wywiódł z nowej niewiary do dawnej wiary, z szału nowinek do dawnego
zdrowia, z nowego zaślepienia do dawnego światła. (8) A na tej wprost boskiej
dzielności wyznawców to jest najwięcej godne uwagi, że oni wtedy nie za cząstkę
jakąś w obrębie dawnego Kościoła, lecz za całą powszechność tak mężnie się
zastawiali. Nie godziło się bowiem, by mężowie tej miary z takim sił napięciem
bronili błędnych i sprzecznych pomysłów jednego lub dwóch ludzi i bojowali o
ciasne poglądziki jakiegoś zapadłego kąta. Nie! Trzymali się oni ściśle postanowień i
określeń wszystkich kapłanów świętego Kościoła, spadkobierców apostolskiej
i katolickiej prawdy, i woleli siebie samych raczej poświęcić, niż wiarę starożytnej
powszechności. Dlatego zasłużyli na taką chwałę, że zupełnie słusznie uchodzą nie
tylko za wyznawców, lecz także za książąt wyznawców.
VI.
Wspaniały, wprost boski jest przykład owych błogosławionych. Wszyscy prawdziwi
katolicy powinni go ustawicznie przed oczyma mieć i rozpamiętywać. Ci
błogosławieni, promieniując na kształt siedmioramiennego świecznika siedmiorakim
światłem Ducha Świętego, dali potomnym przejasny wzór, w jaki to sposób należy na
przyszłość wśród czczego rozgwaru błędów powagą świętej dawności tępić zuchwałe,
bezbożne nowinki. (9) Nie ma w tym zresztą nic nowego. Zawsze bowiem w Kościele
ten zwyczaj panował, że im kto był bogobojnieszy, tym bardziej stanowczo
przeciwstawiał się nowym wymysłom. Przykładów na to wszędzie mnóstwo. Dla
krótkości podam tylko jeden, i to z dziejów Stolicy Apostolskiej, aby wszyscy z
bezwzględną jasnością poznali, z jaką siłą, z jakim zapałem i z jakim wysiłkiem
błogosławieni następcy świętych apostołów bronili zawsze nietykalności raz przyjętej
wiary. Dawno już temu czcigodnej pamięci Agrypin, biskup kartagiński, pierwszy z
ludzi wbrew Pismu świętemu, wbrew zapatrywaniom wszystkich kapłanów i
postanowieniom przodków zalecał powtarzanie chrztu. Ten błąd wiele złego
nawarzył; nie tylko wszystkim heretykom dał przykład świętokradztwa, lecz i
niektórym katolikom sposobność do błędu. Więc gdy wszyscy krzyk zewsząd
podnieśli przeciw tej nowości, gdy wszyscy kapłani w miarę swej gorliwości jej się
opierali - wtedy błogosławionej pamięci papież Stefan, zasiadający na Stolicy
Apostolskiej, przeciwstawił się temu, co prawda wraz z wszystkimi
4
5. współtowarzyszami, ale na ich czele. Czuł, jak sądzę, że winien o tyle wszystkich
przewyższać poświęceniem się sprawie wiary, o ile górował nad nimi powagą
stanowiska. W liście, który wtedy do Afryki wysłał, rzucił to święte hasło: "Nic
nowego nie wprowadzać; zachować to, co przekazane!" Wiedział ten święty i mądry
mąż, że prawdziwa pobożność uznaje tylko jedno: przelewanie całej prawdy na
synów z taką samą wiernością, z jaką się ją przyjęło; - że nie nam wodzić religię,
dokąd chcemy, lecz raczej iść za nią, dokąd prowadzi: - że jest znamieniem
chrześcijańskiej skromności i rozwagi nie swoje pomysły podawać potomnym, tylko
zachowywać prawdy, przejęte od przodków. Jakie było wówczas rozwiązanie tej całej
sprawy? Takie, jakie w podobnych wypadkach zawsze następuje: zatrzymano dawne
poglądy, nowości zarzucono. (10) Ale może tak się stało dlatego, że rzeczników
zabrakło temu nowemu wynalazkowi? Owszem, miał on za sobą takie siły ducha,
takie potoki wymowy, taką liczbę obrońców, takie prawdopodobieństwo, tak liczne
orzeczenia Prawa Bożego, ale w całkiem nowy i błędny sposób pojęte, że całe to
sprzysiężenie nie dałoby się chyba w żaden sposób rozbić, gdyby go przyczyna tego
olbrzymiego wysiłku, owa nowa wiara, którą przyjmowano, broniono, chwalono, nie
była sama zawiodła i zdradziła. A jakież były skutki soboru afrykańskiego i jego
orzeczenia? Z łaski bożej - żadne; wszystko jak marzenia, jak puste bajki odrzucono z
pogardą. (11) A obrót sprawy jakiż dziwny! Twórców tego poglądu uznano za
katolików, a zwolenników za heretyków; mistrzów uniewinniono, a uczniów
potępiono; autorowie ksiąg będą synami Królestwa, a obrońców tych pism - gehenna
pochłonie! Bo chyba nie znajdzie się nikt tak nierozumny, żeby wątpił w to, że
błogosławiony Cyprian, ta chluba wszystkich biskupów i męczenników, będzie z
towarzyszami swoimi na wieki królował z Chrystusem; a nie znajdzie się rowniez nikt
tak bezbożny, żeby przeczył, iż donatyści i wszyscy inni gorszyciele, którzy chełpią
się, że za powagą owego soboru chrzty powtarzają, z diabłem wiecznie gorzeć będą.
VII.
Zdaje mi się, że wyrok ten wydał Bóg głównie ze względu na chytrość tych, którzy,
kując pod cudzym imieniem herezje, czepiają się nieco zawiłych pism dawnych
pisarzy, dzięki mglistej treści na pozór zgodnych z ich poglądami, aby tylko wywołać
wrażenie, że nie pierwsi i nie odosobnieni głoszą swoje pomysły. Niegodziwość tych
ludzi na dwukrotne zasługuje potępienie: raz za to, że nie boją się trucizną herezji
innych częstować, po drugie za to, że pamięć któregoś ze świętych mężów niby
przygasły popiół plugawą ręką rozgrzebują i to, co miało być milczeniem pokryte,
wywlekają i rozgłaszają. Idą oni zupełnie ścieżkami swego praojca Chama, który nie
tylko nie nakrył nagości czcigodnego Noego, ale jeszcze na pośmiewisko innym
pokazał. Za tę obrazę czci rodzica na taką zasłużył niełaskę, iż i na potomstwo jego
przeszła klątwa jego grzechu. Jakże inaczej postąpili jego błogosławieni bracia! Nie
chcieli oni nagości czcigodnego ojca ani sami spojrzeniem znieważyć, ani innych do
tego dopuścić: ale odwróciwszy oczy, jak napisano, nakryli go. Przez to upadku tego
świętego męża ani nie pochwalili, ani nie rozgłosili, i dlatego na potomkach ich
spoczęło błogosławieństwo. Lecz wróćmy do naszego przedmiotu. (12) Z wielkim
więc lękiem wystrzegajmy się grzechu zmiany wiary i naruszenia jej treści, od czego
nas odstrasza nie tylko surowość kościelnych zarządzeń, lecz także poważne
upomnienie apostoła. Wiedzą to wszyscy, ja poważnie, jak surowo i stanowczo
błogosławiony apostoł Paweł uderza na niektórych, co z dziwną lekkomyślnością dali
się zbyt rychło odciągnąć od tego, który ich powołał do łaski Chrystusowej, do innej
ewangelii, chociaż nie ma innej; którzy nagromadzili sobie nauczycieli według swoich
5
6. zachcianek, którzy słuch odwrócili od prawdy, a zwrócili się do bajek; i tak ściągnęli
na siebie potępienie, bo pierwszą wiarę złamali. Zwiedli ich ci, o których ten sam
Apostoł pisze do rzymskich braci: "Proszę was zaś, bracia, byście baczyli na tych,
którzy powodują spory i zgorszenia przeciw nauce, którą poznaliście; strońcie od nich;
tacy bowiem nie służą Chrystusowi Panu, lecz swemu brzuchowi, a słodkimi
słówkami i przymilaniem się uwodzą serca niewinnych. Wciskają się oni do domów i
usidlają kobietki, obciążone grzechami, unoszone różnymi namiętnościami; uczą się
ciągle, a do poznania prawdy nigdy nie dochodzą. To puści gadatliwcy i uwodziciele,
którzy całe domy wywracają, ucząc niegodziwych rzeczy dla szpetnego zysku. To
ludzie duchowo skażeni, od wiary odpadli; pyszni, a nic nie rozumiejący, chorujący
na dociekania i walki na słowa; pozbawieni prawdy sądzą oni, że pobożność jest
źródłem zysków. Przy tym też są bezczynni, uczą się włóczyć po domach. Ale nie
tylko bezczynni, lecz gadatliwi i ciekawi, mówiący rzeczy nieprzystojne; postradali oni
dobre sumienie i w wierze się potknęli; ich bezecna, czcza gadanina przyczynia się
wielce do bezbożności, a mowa ich jak rak się szerzy." Dobrze również o nich
napisano: "Ale powodzenia mieć nie będą; nierozum ich wszystkim się ukaże, jak i z
tamtymi było."
VIII.
Pewnego razu ludzie tacy, kupcząc błędami po prowincjach i miastach, dostali się
także do Galatów. Pod ich wpływem Galatowie, obrzydziwszy sobie prawdę, zaczęli
wymiotować (revomentes) mannę apostolskiej i katolickiej nauki, a rozlubowali się w
plugawych nowinkach heretyków. Wtedy to tak się święty Paweł uniósł w poczuciu
swojej władzy apostolskiej, że z największą surowością oświadczył: "Nawet chociażby
my lub anioł z nieba głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy wam, niech
będzie wyklęty." Dlaczego mówi "chociażby my", a nie raczej: "chociażbym ja"? Bo
chce powiedzieć: Chociażby Piotr, chociażby Andrzej, chociażby Jan, chociażby w
końcu cały apostołów chór głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy wam,
niech będzie wyklęty. Co za straszna surowość! By zagrzać do wytrwania w pierwszej
wierze, nie oszczędza ni siebie, ni innych współapostołów! Nie dosyć tego!
"Chociażby, rzecze, anioł z nieba głosił wam inną Ewangelię, niż którą ogłosiliśmy
wam, niech będzie wyklęty." Nie zadowolił się dla ochrony raz przekazanej wiary
wymienieniem istności ludzkiej, musiał on i dostojnych aniołów włączyć. "Chociażby,
rzecze, anioł z nieba..." Nie dlatego, jakoby święci i niebiescy aniołowie grzeszyć
mogli. Chce on powiedzieć: Choćby się stało to, co się stać nie może, choćby nie
wiem kto odważył się zmieniać raz przekazaną wiarę, niech będzie wyklęty. (13) A
może te słowa niebacznie wyrzekł, może je wyrzucił raczej w ludzkiej popędliwości,
niż w Bożym natchnieniu? Nie! W dalszym ciągu tę samą myśl wyraża z ogromnym
naciskiem, znamionującym powtórzone zwroty: “Jakeśmy przedtem powiedzieli, tak i
teraz powtórnie mówię: jeśliby wam ktoś inną Ewangelię głosił, niż którą przyjęliście,
niech będzie wyklęty”. Nie powiedział: jeśliby wam ktoś zwiastował co innego, niż
coście przyjęli, niech będzie błogosławiony, chwalony i przyjęty, lecz wyraźnie:
wyklęty, to jest: odosobniony, wyłączony, wykluczony, by jedna owca swym zgubnym
wpływem nie zaraziła niewinnej owczarni Chrystusa.
IX.
A może tylko Galatom dano te nakazy? To, w takim razie także do nich tylko
odnosiłyby się nakazy, o których wzmianka w dalszym ciągu listu; na przykład ten:
6
7. "Jeśli żyjemy w duchu, postępujmy też w duchu. Nie bądźmy próżnej chwały, chciwi,
nie drażnijmy się wzajem i nie zazdrośćmy sobie wzajem" i tym podobne. A ponieważ
to niedorzeczność, bo te nakazy zwracają się jednako do wszystkich, więc z tego
wniosek, że jak te przykazania moralne, tak też i owe przepisy, tyczące się wiary,
wszystkich jednako obowiązują. Więc jak nie wolno wzajem się drażnić i wzajem
zazdrościć, tak też nie wolno nikomu przyjmować nic poza tym, co zawsze głosi
katolicki Kościół. (14) A może tylko wtedy nakazywano wyklinać głosicieli innych
nauk, niż które ogłoszono, a teraz już nie? W takim razie i to, co również tam święty
Paweł powiada: "Mówię zaś: postępujcie w duchu; pożądliwościom ciała nie
dogadzajcie - miało tylko wtedy moc nakazu, a dzisiaj już nie. Ale pogląd taki jest i
bezbożny, i zgubny; zatem wynika z tego koniecznie, że jak przez wszystkie wieki
przestrzegać należy tego nakazu moralnego, tak i tamten wyrok o nieodmienności
wiary rowniez obowiązuje po wszystkie czasy. Nie godziło się więc nigdy
chrześcijaninowi-katolikowi głosić czegoś poza przyjętą nauką, nie godzi się czynić
tego i dziś, a tak samo i w przyszłości; a potępiać tych, którzy głoszą inną naukę, niż
raz otrzymaną, należało zawsze, należy i dziś, i w przyszłości.. Czy jest wobec tego
ktoś tak zuchwały, by głosił co innego, niż co Kościół głosi, ktoś tak lekkomyślny, by
przyjmował inną naukę, niż otrzymaną z rąk Kościoła? Woła, powtarza wołanie,
woła do wszystkich, zawsze i wszędzie w swych listach to narzędzie wybrane, ten
nauczyciel narodów, ten głos apostołów, ten kaznodzieja świata, ten powiernik Nieba,
by każdego głosiciela nowego dogmatu wyklęto. A przeciwnie żaby, jakieś bąki,
jednodniowe muchy - to jest pelagianie - tak się do katolików odzywają: Za naszą
powagą, za naszym przewodem, za naszym wykładem potępcie to, czegoście się
dotąd trzymali, chwyćcie się tego, coście potępiali, porzućcie dawną wiarę,
postanowienia ojców, prawdę przez przodków powierzoną, a przyjmijcie... cóż
takiego? Strach wypowiedzieć, bo taka z tych rzeczy bije pycha, że ich nie tylko
przyjmować, ale nawet zbijać nie można bez skalania się.
X.
(15) Ale powie ktoś: Dlaczego to często dopuszcza Bóg, że niektóre wybitne, w
Kościele działające osobistości głoszą katolikom nowe rzeczy? Słuszne to jest pytanie,
godne starannego i obszernego roztrząśnięcia. Odpowiedź należy jednak oprzeć nie na
własnym dowcipie, lecz na powadze Prawa Bożego i wskazówkach nauczycielskiego
urzędu Kościoła. Posłuchajmy świętego Mojżesza. Niech nas pouczy, dlaczego uczeni
mężowie, których dla daru wiedzy prorokami nawet Apostoł nazywa, z dopustu
Bożego szerzą nowe dogmaty, które Stary Zakon zwykł nazywać alegorycznie
"bogami cudzymi", dlatego, bo heretycy podobnie swoje mniemania czczą, jak poganie
swoje bóstwa. Pisze więc błogosławiony Mojżesz w Deuteronomium: "Jeśli wystąpi
wśród ciebie prorok albo taki, któryby mówił, że miał sen proroczy...", to znaczy
działający w Kościele nauczyciel, który według przeświadczenia jego uczniów i
słuchaczy naukę swą czerpie z jakiegoś objawienia; a dalej: “...i zapowiedziałby znak i
cud, a stałoby się tak, jak powiedział.." Chodzi to naprawdę nie o byle jakiego
nauczyciela, owszem o tak światłego, że wyda się zwolennikom swoim nie tylko
znawcą rzeczy ludzkich, lecz i jasnowidzem nadludzkich, jakimi też według chwalby
uczniów byli Walentyn, Donat, Fotyn, Apolinaris i tym podobni. A dalej? "I rzekłby ci:
Pójdźmy, przystańmy do bogów obcych, których nie znasz, i służmy im..." Czymże są
"obcy bogowie", jeśli nie cudzymi błędami, których nie znałeś, błędami nowymi i
niesłyszanymi?; a "służmy im" znaczy: wierzmy im i przystańmy do nich. A
zakończenie jakie? "Nie usłuchasz słów owego proroka albo marzyciela." A dlaczego,
7
8. pytam, Bóg nie zabrania głosić tego, w co zabrania wierzyć? "Bo – rzecze –doświadcza
was Pan Bóg wasz, aby jawne było, czy Go miłujecie czy nie, ze wszystkiego serca i
ze wszystkiej duszy waszej." Przejasno wyłuszczono tu, z jakiej przyczyny niekiedy
Opatrzność Boża niektórym kościelnym nauczycielom dozwala głosić nowe dogmaty:
aby was, rzecze, doświadczył Bóg, Pan wasz. I rzeczywiście wielka to pokusa, gdy ten,
którego uważasz za proroka, za ucznia proroków, za nauczyciela i rzecznika prawdy,
którego najwyższym otaczasz uwielbieniem i miłością gdy ten nagle wprowadza
ukradkiem szkodliwe błędy, a ty ich ani rychło wyłowić nie umiesz, bo tkwią w tobie
przesądy czerpanej dotąd nauki, ani też z lekkim sercem potępić, bo nie dopuszcza
przywiązanie do dawnego mistrza.
XI.
(16) Tu może będzie się ktoś domagał, żebym to, co stwierdzają słowa Mojżesza,
unaocznił na przykładach z dziejów Kościoła. Słuszne to żądanie; niepodobna go na
później odsunąć. Więc żeby od najbliższych i znanych rzeczy zacząć - małaż to była
niedawno pokusa, kiedy ten nieszczęsny Nestoriusz, przedzierzgnąwszy się z owcy w
wilka, począł szarpać owczarnię Chrystusa, a ci, których kąsał, mieli go jeszcze
przeważnie za owcę i tym bardziej na kły jego byli narażeni? Bo któżby mógł
przypuścić, że łatwo zbłądzi mąż, tak chlubnie wyrokiem władzy obrany, przez
duchowieństwo z taką tęsknotą oczekiwany, cieszący się taką miłością świętych i
wziętością u ludu; on, który codziennie wyłuszczał ludowi słowa Boże i zbijał
wszystkie szkodliwe błędy żydów i pogan? Jak mógł nie wpoić w każdego tego
przeświadczenia, że prawdy uczy, prawdę głosi, prawdą żyje on, co prześladował
bluźnierstwa wszystkich herezji... niestety, aby wrota dla swojej otworzyć? Otóż mamy
tu to, co Mojżesz mówi: "Doświadcza was Pan Bóg wasz, czy go miłujecie, czy nie."
Ale dajmy pokój Nestoriuszowi; tego podziwiano więcej, niż zasłużył, sławiono ponad
istotne znaczenie; tego w oczach tłumu wyolbrzymiła raczej ludzka łaska, niż boska.
Zajmijmy się raczej tymi, którzy wyposażeni w liczne zalety i wielką dzielność,
nabawili katolików niemałej pokusy. Tak miał Fotyn za naszych przodków kusić
kościół w Sirmium, w Panonii: wśród ogromnej przychylności wszystkich wyniesiony
tam na biskupstwo, przez jakiś czas piastował je w duchu katolickim, aż tu, jak ów zły
prorok lub marzyciel, o którym mówi Mojżesz, począł powierzony sobie lud Boży
namawiać, żeby poszedł za cudzymi bogami, to jest przyjął obce, nieznane mu dotąd
błędy... Ale takie rzeczy bywają. Niebezpieczeństwo tkwiło w tym, że do tego
niegodziwego celu służyły mu nieprzeciętne siły. Był to duch wybitny, w wiedzę
zasobny, mocarz słowa; świetnie, poważnie rozprawiał i pisał w obu językach;
dowodzą tego jego dzieła, napisane częścią po grecku, częścią po łacinie. Na szczęście
powierzone mu owieczki Chrystusowe, bardzo około wiary katolickiej czujne i
ostrożne, przypomniały sobie zawczasu przestrogi Mojżesza i mimo podziwu dla
wymowy swego proroka i pasterza poznały się na pokusie. Przedtem szły za nim, jak
owczarnia za barankiem, teraz zaczęły przed nim umykać, ja przed wilkiem. Nie tylko
zresztą na przykładzie Fotyna, lecz i na Apolinarysie można poznać
niebezpieczeństwo tej pokusy kościelnej i wziąć zachętę do troskliwszej ochrony
wiary. Wtrącił on swoich słuchaczy w wielki zamęt i trudności: tu ciągnęła ich
powaga Kościoła, tam przywiązanie do mistrza, i wahając się tak między jednym a
drugim, nie umieli wyzwolić się z bezradności. A czy był to człowiek wart
lekceważenia? Przeciwnie, bardzo wybitny, podbijający sobie niezmiernie szybko
serca wszystkich! Któż go prześcignął bystrością, biegłością i wiedzą? Ile herezji
stłumił w licznych księgach, ile wrogich wierze błędów zbił, wskazuje to jego sławne
8
9. i iście wielkie, nie mniej, niż trzydzieści ksiąg liczące dzieło, w którym unicestwił
niedorzeczne oszczerstwa Porfiriusza miażdżącymi dowodami. Za dużo czasu
zabrałoby wyliczenie wszystkich jego dzieł: byłby on mógł przez nie dorównać
zaprawdę największym budowniczym Kościoła; niestety lubowanie się w heretyckim
węszeniu naprowadziło go na jakieś pomysły, którymi wszystkie swoje prace jak
trądem oszpecił - i dlatego nauka jego nie nazywa się budowaniem Kościoła, lecz
pokusą.
XII.
Tu zażąda ktoś ode mnie, bym wyłożył błędne nauki dopiero co wspomnianych
mężów: Nestoriusza, Apolinarysa i Fotyna. To nie należy co prawda do rzeczy, o
którą teraz chodzi. Nie postanowiliśmy przecież omawiać poszczególnych postaci
błędu, lecz tylko kilku jego przedstawicieli wskazać, by na ich przykładzie jasno i
przejrzyście unaocznić to, co mówi Mojżesz: że jeśli jakiś nauczyciel Kościoła - choćby
to był prorok, wykładający tajemnicę proroków - usiłuje coś nowego wprowadzić do
Kościoła, to dopuszcza tę rzecz Opatrzność Boża, aby nas doświadczyć. (17) Ale
przyda się - przynajmniej mimochodem - wyłożyć w krótkości poglądy
wspomnianych heretyków, Fotyna, Apolinarysa i Nestoriusza. Odszczepieństwo
Fotyna takie jest: Bóg, twierdzi on, jeden w istocie i osobie; należy go pojmować po
żydowsku. Nie przyjmuje pełni Trójcy; twierdzi, że nie ma ani osoby Słowa Bożego
ani osoby Ducha Świętego. Chrystusa uważa za zwyczajnego tylko człowieka,
biorącego początek z Maryi. To jedynie stanowczo dogmatyzuje, że powinniśmy czcić
tylko osobę Boga-Ojca i tylko Chrystusa, ale jako człowieka. Tyle Fotyn. Apolinarys
chlubi się, że w poglądzie na jedność Trójcy zgadza się z Kościołem, ale i tu wiara
jego jest niezupełnie zdrowa; w sprawie zaś Wcielenia Pańskiego jawnie bluźni.
Mówi, że w ciele Zbawiciela naszego albo w ogóle nie było duszy ludzkiej albo, jeśli
była, to pozbawiona świadomości i rozumu. Zresztą według niego nawet i ciało
Pańskie nie zostało wzięte z ciała Świętej Dziewicy Maryi. Lecz zstąpiło w Nią z
nieba. Chwiejny zawsze i niepewny głosił raz, że jest ono współwieczne ze Słowem
Bożym, to znowu, że zostało stworzone z bóstwa Słowa. Nie chciał bowiem uznać w
Chrystusie dwóch istności, jednej boskiej, a drugiej ludzkiej, jednej z Ojca, a drugiej z
matki, lecz uważał istność Słowa za rozszczepioną w sobie tak, że jedna jej część
zostaje w Bogu, a druga zamieniła się w ciało. Więc gdy prawda głosi, że jeden
Chrystus składa się z dwóch istności, to on na przekór prawdzie twierdzi, że z
jednego bóstwa Chrystusa powstały dwie istności. Tyle Apolinarys. Nestoriusz zaś
popada w błąd biegunowo przeciwny poprzedniemu. Rozróżniając niby dwie istności
w Chrystusie, wprowadza niespodzianie dwie osoby i chce mieć - niesłychana rzecz -
dwóch synów Bożych, jednego Boga, a drugiego człowieka, jednego zrodzonego z
Ojca, drugiego z matki. I dlatego nie należy według niego nazywać Świętej Maryi
Bogarodzicą, lecz Chrystarodzicą; z Niej bowiem nie ów Chrystus-Bóg, lecz Chrystus-
człowiek się narodził. Jeśli zaś ktoś odniósł wrażenie, że on w pismach swoich głosi
jednego Chrystusa, że sławi jedną osobę Chrystusa, to ostrzegam takiego przed
łatwowiernością. Nestoriusz bowiem albo umyślnie, chytrze to wrażenie wywołuje,
aby przez rzeczy dobre nakłonić do złego, jak to Apostoł mówi: "Przez dobro
przyprawił mnie o śmierć"; innymi słowy: albo celem omamienia czytelników w
niektórych miejscach swoich pism podkreśla swoją wiarę w jednego Chrystusa, w
jedną osobę Chrystusa, albo tak rzecz rozumie, że już po dziewiczym porodzeniu
zespoliły się w jednego Chrystusa dwie istności; że zatem w chwili poczęcia czy
dziewiczego porodzenia i przez jakiś czas potem dwóch było Chrystusów. Według
9
10. tego Chrystusa narodził się najpierw pospolitym, zwyczajnym człowiekiem i nie był
jeszcze jednością osoby zespolony ze Słowem Bożym; potem osoba Słowa zstąpiła
nań i przybrała go sobie. Więc chociaż teraz przez Słowo przybrany, żyje w chwale
Bożej, to jednak przez jakiś czas nie było żadnej różnicy między nim a innymi ludźmi.
XIII.
(18) Tak to przeciwko wierze katolickiej Nestoriusz, Apolinarys i Fotyn - te wściekłe
psy - szczekają. Fotyn nie uznaje Trójcy, Apolinarys uważa naturę Słowa za
przemienną, nie uznaje dwóch istności w Chrystusie, przeczy albo w ogóle istnieniu
duszy w Chrystusie albo w najlepszym razie odmawia jej świadomości i rozumu,
twierdzi, że miejsce świadomości zajęło Słowo Boże. Nestoriusz głosi, że zawsze - czy
że przez jakiś czas - dwóch było Chrystusów. Natomiast Kościół katolicki posiada
prawdziwą wiedzę i o Bogu, i o Zbawicielu naszym; więc ani o tajemnicy Trójcy, ani
o Wcieleniu Chrystusa bluźnierstw nie wygłasza. Uwielbia bowiem jedno bóstwo w
pełni Trójcy i równość Trójcy w jednym i tym samym majestacie, wyznaje jednego
Jezusa Chrystusa - nie dwóch - jako Boga i człowieka zarazem. Wierzy, że w Nim
jedna tylko jest osoba, ale dwie istności; dwie istności, ale jedna osoba: dwie istności,
bo Słowo Boże nie jest zmienne, by się mogło na ciało przemienić; jedna osoba, bo
przyjmując dwóch synów, czciłby Kościół nie Trójcę, lecz cztery bóstwa. (19) Przyda
się ten przedmiot jeszcze szczegółowiej i dokładniej rozwinąć. W Bogu jedna jest
istność, ale trzy osoby, w Chrystusie dwie istności, ale jedna osoba. W Trójcy jest:
inny ten, a inny ten, ale nie: inna ta, a inna ta; w Zbawicielu zaś jest: inna ta, a inna
ta, ale nie: inny ten, a inny ten. Dlaczego mówię: "w Trójcy jest: inny ten a inny ten,
ale nie: inna ta a inna ta"? Bo inny jest co do osoby Ojciec, inny Syn, inny Duch
Święty, a jednak i Ojciec, i Syn, i Duch Święty mają nie różną, lecz tę samą naturę.
Dlaczego znowu mówię: "w Zbawicielu zaś jest: inna ta, a inna ta, ale nie: inny ten, a
inny ten"? Bo inna jest istność bóstwa a inna istność człowieczeństwa, a mimo to
bóstwo i człowieczeństwo to nie dwaj, lecz jeden i ten sam Chrystus, jeden i ten sam
Syn Boży, jedna i ta sama osoba Chrystusa, Syna Bożego. Podobnie w człowieku co
innego ciało, a co innego dusza, lecz dusza i ciało tworzą jednego i tego samego
człowieka. W Piotrze czy Pawle co innego dusza, a co innego ciało; a przecież ciało
i dusza to nie dwa Piotry; nie ma też i dwóch Pawłów; jeden dusza, a drugi ciało, lecz
istnieje tylko jeden i ten sam Piotr, jeden i ten sam Paweł, każdy z nich złożony z
dwóch rożnych istności: z duszy i ciała. Tak samo więc w jednym i tym samym
Chrystusie są dwie istności, ale jedna boska, druga ludzka; jedna z Ojca, druga z
Matki- Dziewicy; jedna współwieczna i równa Ojcu, druga z czasu i mniejsza od Ojca;
jedna współistotna z Ojcem, druga równa co do istoty matce; - a jednak w tych obu
istnościach jest jeden i ten sam Chrystus. Nie ma więc dwóch Chrystusów: jeden
Chrystus-Bóg, a drugi - człowiek; jeden niestworzony, a drugi stworzony; jeden
niecierpiętliwy, a drugi cierpiętliwy; jeden równy Ojcu, a drugi mniejszy od Ojca;
jeden z Ojca, a drugi z matki; - lecz jeden i ten sam Chrystus jest zarazem Bogiem
i człowiekiem, ten sam jest niestworzony i stworzony, ten sam niezmienny i
niecierpiętliwy, a zarazem zmienny i cierpiętliwy, ten sam i równy Ojcu, i mniejszy od
Ojca, ten sam przed wiekami z Ojca zrodzony, ten sam w czasie narodzony z matki:
doskonały Bóg, doskonały człowiek. W Bogu zupełność bóstwa, w człowieku pełnia
człowieczeństwa. Pełnia, powtarzam człowieczeństwa, bo posiada ono i duszę i ciało
zarazem; ciało prawdziwe, nasze, z matki wzięte, duszę zaś wyposażoną w intelekt,
obdarzoną świadomością i rozumem. Jest więc w Chrystusie Słowo, dusza i ciało, ale
wszystko to razem stanowi jednego Chrystusa, jednego Syna Bożego, jednego
10
11. Zbawiciela i Odkupiciela naszego. Jednego zaś nie wskutek jakiegoś nietrwałego
zmieszania się pierwiastka boskiego i ludzkiego, lecz wskutek jakiejś nierozerwalnej
i wyjątkowej jedności osoby. To bowiem połączenie nie obróciło, nie przemieniło
jednego pierwiastka w drugi - jest to błąd arian - lecz raczej tak oba w jedno
zespoliło, że jednocześnie z trwaniem w Chrystusie jednej i tej samej osoby trwa
zarazem na wieki i właściwość każdej istności z osobna, że Bóg nigdy nie zaczyna być
ciałem, ani ciało nie przestaje być sobą. Można to sobie unaocznić na przykładzie
ludzkiej natury. Wszak nie tylko w teraźniejszości, lecz i w przyszłości każdy
człowiek składać się będzie z duszy i ciała, i nigdy nie zamieni się ciało na duszę, ani
dusza na ciało; każdy człowiek bez końca żyć będzie; w każdym koniecznie trwać
będzie bez końca różnica tych istności. Tak i w Chrystusie również obu istnościom
przyznać trzeba wieczyste trwanie ich właściwości bez uszczerbku dla jedności
osoby.
XIV.
(20) Wobec tego, że często posługujemy się słowem "osoba" i głosimy, że Bóg przez
osobę (per personam) uczłowieczył się, - poważnie obawiamy się wrażenia, jako
byśmy twierdzili, że Bóg-Słowo tylko przez naśladowanie ludzkiego działania wziął
naszą naturę na siebie i wszystkie czynności ludzkie wykonywał nie jako prawdziwy,
lecz pozorny człowiek. Tak dzieje się w teatrze, gdzie jeden człowiek gra kilka osób
po kolei, nie będąc żadną z nich. Przecież zawsze przy naśladowaniu cudzego
działania tak się wykonuje czyny i prace innych, że grający nie utożsamia się z tym,
którego przedstawia. Gdy aktor tragiczny - że sięgnę po przykład do gier świeckich -
gra kapłana lub króla, nie jest sam ani kapłanem ani królem. Bo po przedstawieniu
zrzuca z siebie osobę, w którą się przyodział. Nie mamy nic wspólnego z tymi
niegodziwymi, zbrodniczymi drwinami! Zostawmy te brednie Manichejczykom, tym
majaczycielom, głoszącym, że Syn Boży-Bóg nie przyjął osoby człowieka istotnie, lecz
udawał ją tylko grą pozornych działań życiowych. Natomiast według wiary katolickiej
Słowo Boże w taki sposób stało się człowiekiem, że wzięło na siebie nasze
właściwości nie złudnie i pozornie, lecz prawdziwie i rzeczywiście; więc nie
naśladowało człowieczeństwa jako czegoś obcego, lecz raczej nosiło je jako swoje,
i było istotnie tym, kim się w działaniu przedstawiało. Podobnie przecież i my przez
to, że mówimy, myślimy, żyjemy i istniejemy, nie naśladujemy ludzi, lecz nimi
jesteśmy. I tak Piotr i Jan - weźmy ich jako przykład - nie przez naśladowanie byli
ludźmi, lecz w rzeczywistości; Paweł nie udawał apostoła, nie grał Pawła, lecz był
apostołem i istniał jako Paweł. Tak też i Bóg-Słowo, przyodziawszy się w ciało,
nauczając, działając i cierpiąc w ciele - bez najmniejszego jednak skażenia swojej
boskiej natury - wszystko to czynić raczył nie na to, aby doskonałego człowieka
naśladować i grać, lecz go urzeczywistnić, nie na to, by wydawać się i uchodzić za
prawdziwego człowieka, lecz nim być istotnie. Jak dusza z ciałem spleciona, a jednak
w ciało nie zamieniona, nie naśladuje człowieka, lecz stanowi człowieka, i to
człowieka nie z pozoru, lecz z rzeczywistej istności, tak i Słowo-Bóg, jednocząc się,
bez żadnej zmiany swej istności, z człowieczeństwem, ale nie zlewając się z nim, stało
się człowiekiem nie przez naśladowanie, lecz rzeczywiste istnienie. Odrzućmy więc
całkowicie to znaczenie słowa "osoba", które odnosi się do naśladowczej gry, gdzie
zawsze co innego jest, a co innego się naśladuje, gdzie ten, co gra, nigdy nie jest tym,
którego przedstawia. Nie wolno wierzyć, że Bóg-Słowo tym złudnym sposobem
przybrał osobę ludzką, lecz raczej tak, że przyjąwszy na się, przy niezmiennym
trwaniu własnej istności, naturę doskonałego w sobie człowieka, sam stał się ciałem,
11
12. człowiekiem, osobą ludzką - nie pozorną, lecz prawdziwą, nie udaną, lecz
rzeczywistą, nie taką, która wraz ze swą czynnością ustaje, lecz taką, która zawsze
w swej istności trwa.
XV.
Ta tedy jedność osoby w Chrystusie zawiązała się i dokonała nie dopiero po
dziewiczym narodzeniu, lecz już w łonie Dziewicy. (21) Powinniśmy bardzo
przestrzegać tego, byśmy wyznawali nie tylko jednego, lecz zawsze jednego
Chrystusa. Nieznośne to bowiem bluźnierstwo przyznawać wprawdzie, że teraz jest
On jednym, a zarazem upierać się, że był kiedyż nie jednym lecz dwoma, mianowicie
jednym po chrzcie, dwoma zaś w czasie narodzenia. Tego strasznego bluźnierstwa
unikniemy jedynie pod warunkiem, jeśli wyznamy, że człowiek zjednoczony został
z Bogiem jednością osoby, nie od wniebowstąpienia dopiero czy zmartwychwstania,
czy chrztu, lecz już w Matce, już w łonie matczynym, co więcej już w samym
dziewiczym poczęciu. Dzięki tej jedności osoby przypisuje się łącznie, bez
rozróżniania boskie właściciwości człowiekowi, a właściwości ludzkie Bogu. Stąd
pochodzą owe zwroty Pisma świętego: "Syn Człowieczy zstąpił z Nieba", "Pan chwały
został ukrzyżowany" na ziemi. Stąd tez pochodzi, że chociaż ciało tylko Pana
uczynione zostało, chociaż ciało tylko Pana stworzone zostało, mimo to powiedziane
jest, że Słowo Boże uczynione zostało, że Mądrość Boża sama napełniona, a
Wszechwiedza stworzona została, jak to też i w przepowiedni mowa jest o przebiciu
Jego rąk i nóg. Następstwem tej jedności osoby jest podobna tajemnica, dzięki której
jest czymś arcykatolickim wierzyć, że gdy ciało Słowa narodziło się z przeczystej
Dziewicy, tedy i sam Bóg-Słowo z Dziewicy się narodził, a bezbożnością przeczyć
temu. Wobec tego nie wolno nikomu odmawiać świętej Maryi przywilejów łaski Bożej
i wyjątkowej chwały. Dzięki szczególnemu darowi Pana i Boga naszego, a Jej Syna,
najprawdziwiej zasługuje ona na to błogosławione wyznanie, że jest theotokos; lecz
nie w tym znaczeniu, jakie dopuszcza pewna bezbożna herezja, twierdząca, że należy
ją nazywać Bogarodzicą tylko przenośnie jako matkę człowieka, który potem stał się
Bogiem. Tak nazywamy jakąś kobietę matką księdza czy biskupa nie dlatego, że
zrodziła go już jako księdza czy biskupa, lecz że na świat wydała człowieka, który
potem został księdzem czy biskupem. Nie w tym znaczeniu zasługuje święta Maryja
na nazwę: theotokos; lecz dlatego, że, jak się wyżej rzekło, w Jej świętym łonie ta
przenajświętsza dokonała się tajemnica, iż wskutek jakiejś szczególnej i wyjątkowej
jedności osoby, jak Słowo w ciele jest ciałem, tak człowiek w Bogu-Bogiem.
XVI.
(22) A teraz powtórzmy to, cośmy krótko powiedzieli o wyżej wspomnianych
herezjach i o wierze katolickiej, dla utrwalenia w pamięci, jeszcze krócej i zwięźlej;
przez to zostaną te rzeczy lepiej zrozumiane i silniej w myśli utkwią. Więc klątwa na
Fotyna, który nie przyjmuje pełności Trójcy i Chrystusa uważa za zwyczajnego
człowieka tylko. Klątwa na Apolinarysa, który przyjmuje spowodowane przemianą
skażenie boskości i znosi swoistość doskonałego człowieczeństwa. Klątwa na
Nestoriusza, który przeczy narodzeniu się Boga z Dziewicy, przyjmuje dwóch
Chrystusów, i zarzuciwszy wiarę w Trójcę, wprowadza na cztery bóstwa. Natomiast
błogosławiony jest Kościół katolicki, który uwielbia jednego Boga w pełni Trójcy
i równość Trójcy w jednej boskości tak, że ani pojedynczość natury nie zaciera
swoistości osób, ani rozróżnienie Trójcy nie rozrywa jedności bóstwa. Błogosławiony
12
13. jest Kościół, który wierzy, że w Chrystusie są dwie prawdziwe i doskonałe natury,
ale jedna osoba, tak, iż ani rozróżnienie natur nie znosi jedności osoby ani jedność
osoby nie zaciera różnicy natur. Błogosławiony jest Kościół, który by móc wyznać, że
jeden zawsze Chrystus i jest, i był, głosi zespolenie się człowieka z Bogiem nie po
narodzeniu, lecz już w samym łonie Matki. Błogosławiony jest Kościół, który rozumie,
że Bóg stał się człowiekiem nie przez zmianę swojej natury lecz przez spójnię osoby,
i to osoby nie pozornej i przemijającej, lecz istotnej i trwałej. Błogosławiony jest
Kościół, który tę jedność osoby za tak silną uważa, iż ze względu na nią na podstawie
dziwnej i niewysłowionej tajemnicy, przypisuje znamiona boskie człowieku, a ludzkie
Bogu. Więc ze względu na nią nie przeczy, że człowiek, jak Bóg, z Nieba zstąpił, ze
względu na nią wierzy, że Bóg sposobem człowieczym urodził się na ziemi, że
cierpiał i ukrzyżowany został; ze względu na nią wreszcie wyznaje człowieka Synem
Bożym, a Boga synem Dziewicy. Jest to błogosławione i czcigodne, chwalebne
i przenajświętsze wyznanie, zupełnie godne porównania z owym niebiańskim pieniem
aniołów, które jednego Pana i Boga jako trzykroć świętego wysławia. Bo przecież
przede wszystkim dlatego Kościół głosi jedność Chrystusa, by nie wyjść poza
tajemnicę Trójcy. Co tutaj mimochodem rzekłem, gdzie indziej, jeśli Bóg pozwoli,
szerzej omówię i wyłuszczę. Teraz wróćmy do głównego wątku.
XVII.
(23) Powiedzieliśmy wyżej, że w Kościele Bożym pokusą dla ludu jest błąd
nauczyciela, pokusą tym większą, im uczeńszy jest twórca tego błędu. Poparliśmy to
najpierw powagą pisma, następnie przykładami z dziejów kościelnych, przywodząc na
pamięć tych mężów, którzy przez pewien czas żyli zdrową wiarą, a jednak w końcu
albo do cudzej sekty przystali, albo sami zapoczątkowali własne odszczepieństwo. Jest
to naprawdę rzecz ważna, wielce pouczająca i godna rozważenia; powinniśmy ją
często jaskrawymi przykładami oświetlać i w dusze wrażać, by wszyscy prawdziwi
katolicy wiedzieli, że mają z Kościołem nauczycieli przyjmować, broń Boże
z nauczycielami wiarę Kościoła porzucać. Wskazać mógłbym wielu, którzy w ten
sposób kusili; żaden z nich jednak, jestem przekonany, równać się nie może pod tym
względem Orygenesowi. Miał ten mąż tyle świetnych, wyjątkowych i cudownych
zalet, że w początkach każdy sądził, iż poglądom Orygenesa można na ślepo
zawierzyć. Bo jeśli życie jest tym, co nadaje powagę, to odznaczał się mąż ten
dzielnością, wielką czystością duszy, cierpliwością, nieugiętością – jeśli natomiast
pochodzenie lub wiedza, to któż był wyższy odeń? Pochodził z rodziny, opromienionej
męczeństwem; dla Chrystusa stracił nie tylko ojca swego lecz i mienie całe; wśród
cieniów zaś świętego ubóstwa tak się udoskonalił, że często, jak wiadomo, katusze
cierpiał za wyznawanie Pana. Ale to nie wszystko! Inne jeszcze jego zalety miały się
potem przyczynić do pokusy: posiadał potężny umysł, tak głęboki, bystry, wykwintny,
że niemal wszystkich o całe niebo przewyższał; posiadał wiedzę i wykształcenie tak
wszechogarniające, że w zakresie filozofii boskiej niewiele było przedmiotów,
w zakresie zaś ludzkiej prawie że żadnych, których by całkowicie nie opanował. Nie
zadowoliła go sama wiedza grecka, więc wziął się i do hebrajszczyzny. Po co
wspominać o jego wymowie? Potok jej był tak uroczy, miły, wdzięczny, iż rzekłbyś,
nie słowa, lecz sama słodycz płynie z jego ust. Jakiego zagadnienia trudnego nie
wyświetlił bystrym rozumowaniem? Jaka rzecz trudna do wykonania nie okazała się
łatwą w jego oświetleniu? A może tylko splotami logicznych dowodów powiązał on
swoje twierdzenia? Przeciwnie, nie było nigdy nauczyciela, który by się częściej
posługiwał przykładami z Prawa Bożego. Czy może napisał mało? Nikt ze
13
14. śmiertelnych nie napisał więcej; wszystkich jego dzieł nie tylko przeczytać, ale nawet
odszukać niepodobna. Żeby mu zaś nie brakło niczego do ogarnięcia wiedzy, dane
mu było długie życie. Więc może do uczniów nie miał szczęścia? Kto w tym
względzie miał większe? Wszak z jego ducha wyszedł niezliczony zastęp nauczycieli,
kapłanów, wyznawców i męczenników? Tego już zaś chyba nikt nie zdoła opisać, jaki
podziw, jaką sławę, jaką wziętość u wszystkich sobie zjednał. Kogo tylko żywiej
poruszały zagadnienia religijne, zlatywał do niego choćby z najdalszych stron świata.
Który chrześcijanin nie uwielbiał go nieledwie jak proroka? Który filozof - jak mistrza?
Jakiej zaś czci zażywał nie tylko u osób prywatnych, ale nawet na dworze cesarskim,
o tym dzieje mówią. Wszak matka cesarza Aleksandra zaprosiła go do siebie,
zachwycona widocznie tą niebieską mądrością, której światłem jaśniał, a którą i ona
gorąco umiłowała. Świadczą o tym także listy, które napisał z powagą przedstawiciela
nauki chrześcijańskiej do cesarza Filipa, pierwszego chrześcijanina w szeregu
rzymskich władców. Co się zaś tyczy jego wprost niewiarygodnej wiedzy, to kto by
nie chciał polegać na moim świadectwie jako chrześcijańskim, niech przynajmniej nie
odmówi wiary głosom filozofów pogańskich. I tak mówi ów bezbożny Porfiriusz, że
pociągnięty sławą Orygenesa wybrał się w chłopięcych prawie latach do Aleksandrii
i poznał go tam już jako starca, ale robiącego jeszcze wrażenie człowieka, który
dźwignął twierdzę wszechnauk. Nie starczyłoby mi czasu, gdybym chciał świetności
tego męża, chociażby po części, omówić: a jednak one wszystkie przyczyniły się nie
tylko do chwały religii, lecz niestety także do spotęgowania pokusy, kto by bowiem
łatwo oderwał się od męża tak genialnego, uczonego i uwielbianego i nie postąpił
raczej według owego powiedzenia: "Wolę błądzić z Orygenesem, niż z innymi prawdę
znać"? Po co dużo mówić? Doszło do tego, że narzucona przez wybitną osobistość
tego mistrza i proroka nie byle jaka, lecz, jak się z następstw okazuje,
arcyniebezpieczna pokusa odwiodła bardzo wielu od czystości wiary. I dlatego ten
wielki Orygenes, ponieważ niepowściągliwie nadużywał łaski Bożej, a swemu
geniuszowi zbytnio hołdując, za wiele na sobie budował; ponieważ lekceważył sobie
dawną prostotę wiary chrześcijańskiej, ponieważ nad innych rozumem się wynosił,
ponieważ gardząc podaniem Kościoła i naukami przeszłości, pewne miejsca Pisma w
nowy sposób wykładał - dla tych wszystkich powodów zasłużył, by i do niego
odnosiły się słowa, wyrzeczone do Kościoła: "Jeżeli wystąpi wśród ciebie prorok...",
a nieco dalej: "to nie słuchaj słów tego proroka;" a potem: "bo doświadcza was Pan,
Bóg wasz, czy go miłujecie czy nie." Zaprawdę była to, mało powiedzieć, pokusa, lecz
wielkie kuszenie, gdy Orygenes zaczął Kościół, tak mu całkowicie oddany, tak
podziwem dla jego geniuszu, wiedzy, wymowy oraz czarem jego osoby ujęty, a od
wszelkich podejrzeń i obaw wolny - niespodzianie od dawnej wiary przeciągać
zwolna w nowe błędy. Ale może ktoś powie, że książki Orygenesa zostały
sfałszowane. Nie sprzeczam się; bodaj tak było! Wielu nie tylko katolików, lecz
i heretyków donosi, że tak jest. Lecz w takim razie musimy stwierdzić, że jeśli nie on
sam, to książki pod jego imieniem wydane są wielką pokusą. Roi się w nich
od bluźnierczych zdań, a czyta się je nie jako cudze, lecz jako jego dzieła. Więc jeśli
nawet błąd nie począł się w głowie Orygenesa, to jednak jego powaga ujemnie
zaciążyła przy szerzeniu błędu.
XVIII.
(24) Podobnie rzecz się ma z Tertulianem. Jak tamten u Greków, tak ten u Rzymian
uchodzi za postać czołową. Kto był od niego uczeńszy, kto bieglejszy w rzeczach
boskich i ludzkich? Przecież objął on swoim dziwnie pojemnym umysłem całą
14
15. filozofię, wszystkie prądy filozoficzne, wszystkie poglądy ich twórców i zwolenników,
objął całą różnorakość wypadków dziejowych i badań naukowych. Odznaczał się zaś
taką głębią i potęgą ducha, że co tylko zbić postanowił, to i bystro przenikał
i mocarnie kruszył. A dalej - kto zdołałby godnie wychwalić jego wymowę, złożoną z
tak zniewalających rozumowań, że nawet tych, których przekonać trudno, zmusza do
przyzwolenia. U niego ile słów, tyle myśli; ile zdań, tyle zwycięstw. Wiedzą to
Marcjon, Apelles, Prakseasz, Hermogenes, żydzi, poganie i wszyscy inni; on to ich
bluźnierstwa w swych licznych i wielkich książkach niby piorunami pogromił.
A jednak po tym wszystkim i on, ten wielki Tertulian, nie utrzymał się należycie przy
dogmacie katolickim, to jest przy powszechnej i starej wierze, i okazał się więcej
wymownym, niż wiernym, bo zmienił zapatrywania i uczynił w końcu to, co o nim
błogosławiony wyznawca Hilary w jednym miejscu pisze: "Późniejszym zbłąkaniem
poderwał powagę swych chwalebnych pism". I on także stał się wielką pokusą
w Kościele. Nie chcę jednak o nim więcej mówić, wspomnę tylko to, że wbrew
przestrodze Mojżesza pojawiające się w Kościele obłędne nowinki Montana
i chorobliwe majaczenia szalonych kobiet uznał za prawdziwe proroctwa i zasłużył
na to, by i do niego, i do jego pism odnosiły się słowa: "Jeśli wystąpi wśród ciebie
prorok", a zaraz potem: "nie będziesz słuchał słów proroka tego". Dlaczego?
"Ponieważ doświadcza was Pan, Bóg wasz czy miłujecie go czy nie".
XIX.
Z tych licznych i innych tym podobnych, a ważkich przykładów z dziejów Kościoła,
oraz ze słów Deuteronomium powinniśmy z bezwzględną jasnością wyrozumieć, że
jeśli kiedykolwiek jakiś nauczyciel kościelny od wiary zboczy, to dzieje się to
z dopustu Bożego dla doświadczenia nas, czy miłujemy Boga z całego serca i z całej
duszy naszej czy tez nie.
XX.
(25) Wobec tego prawdziwym i szczerym katolikiem jest ten, kto prawdę Bożą, kto
Kościół, kto Ciało Chrystusa miłuje, kto nad Boską religię, kto nad wiarę katolicką
niczego wyżej nie ceni, ani niczyjej powagi, ani miłości, ani geniuszu, ani wymowy,
ani filozofii, lecz gardzi tym wszystkim, i niewzruszenie trwa przy wierze,
a postanawia tego tylko się trzymać i w to wierzyć, czego się powszechnie z dawien
dawna Kościół trzyma. Prawdziwy katolik, jeśli spostrzeże, że ktoś później jakąś nową
i nieznaną naukę zaprowadza, poza wszystkimi albo wbrew wszystkim świętym, to
pouczony szczególnie słowami błogosławionego Pawła apostoła, widzi w tym nie
nową religię, lecz pokusę. O tym bowiem pisze Apostoł w pierwszym liście do
Koryntian: "Muszą być herezje, aby utwierdzeni ukazali się wśród was; dlatego Bóg
nie wykorzenia natychmiast twórców herezji, aby utwierdzeni na jaw wypłynęli, to
znaczy, aby się pokazało, w jakim stopniu każdy jest wytrwałym, wiernym
i niezachwianym miłośnikiem wiary. I rzeczywiście, jak tylko jakaś nowość wypłynie,
zaraz odróżnisz ciężkie ziarno od lekkiej plewy; wtedy bez trudu wywiewa wszystko
z klepiska, co na nim lekkiego leżało. Jedni natychmiast całkowicie odlatują; inni
odwiani tylko, lękają się zagłady, ale wstydzą się wrócić, zranieni, półmartwi,
półżywi, bo napili się trucizny w takiej ilości, że ich ani nie zabija ani się strawić nie
daje; ani o śmierć nie przyprawia, ani żyć nie pozwala. Smutny to stan! Jakie fale
niepokojów, jakie odmęty nimi miotają! To pędzą w wirze błędu, dokąd ich wiatr
ponosi; to wszedłszy w siebie, niby fale odbite odskakują! Raz z lekkomyślną
15
16. pewnością siebie rzeczy niepewne przyjmują; to znowu wzdrygają się z nierozumnym
lękiem nawet przed tym, co pewne, niezdecydowani którędy iść, którędy wrócić;
czego chcieć, czego unikać; czego się trzymać, a czego poniechać. Ale ta udręka
zwątpiałego i chwiejnego serca może się stać dla nich lekarstwem z miłosierdzia
Bożego, jeśli się opamiętają. Bo na to nimi poza bezpieczną przystanią wiary
katolickiej miotają, smagają i niemal nie uśmiercają burze sprzecznych myśli, by
rozpięte swobodnie żagle swej pychy, które rozdął wiatr nowości, zwinęli; by
wycofali się w zaciszną przystań łagodnej i dobrej Matki i tam pozostali; by wyrzucili
wprzód z siebie gorzkie męty błędów i mogli pić zdroje żywej i tryskającej wody.
Niech więc ku swemu zbawieniu oduczą się tego, czego się ku zgubie nauczyli, a z
całego dogmatu Kościoła niech to, co da się pojąć, pojmują, a co nie, w to niech
wierzą.
XXI.
(26) Dlatego, gdy często do tych rzeczy myślą wracam, zdumiewa mnie wprost to
szaleństwo, to bezbożne zaślepienie, ta namiętność błądzenia, znamionująca
niektórych ludzi. Nie zadowalają się oni prawidłem wiary, w przeszłości raz
przekazanym i przyjętym, ale ustawicznie czegoś nowego szukają, zawsze usiłują coś
do religii dodać, cos zmienić lub ująć, jakby to nie był niebieski dogmat, raz na
zawsze objawiony, lecz jakiś ziemski pomysł, który trzeba udoskonalać ciągłymi
poprawkami, a raczej ciągłą krytyką. A przecież boskie wyrocznie głoszą: "Nie
przesuwaj granic, które założyli ojcowie twoi", "Nie prawuj się ze sędzią","Kto
rozrzuca płot, tego wąż ukąsi"; zwłaszcza owo słynne powiedzenie apostolskie,
którym niby jakimś duchowym mieczem często już wycinano i w ogóle wycinać
trzeba zbrodnicze nowości wszelakich herezji: "Tymoteuszu, strzeż powierzonej
prawdy (depositum), unikając bezbożnych nowinek i sprzeczności błędnie tak zwanej
wiedzy; bo oto niektórzy, wyznając ją, od wiary odpadli." I mimo tych słów są jeszcze
ludzie tak bezczelni, tak bezwstydni, tak uparci, że nie uginają się pod ciężarem tylu
słów Bożych, nie łamią się pod takim naciskiem, nie kruszą pod takim młotem - że
ich nawet takie gromy nie miażdżą! "Unikaj", rzecze, "bezbożnych nowinek". Nie
mówi: unikaj starożytności, nie mówi: unikaj dawności; owszem zgoła cos
przeciwnego z tamtych słów wynika. Jeśli bowiem należy unikać nowinek, to trzymać
się trzeba dawności; jeśli bezbożna jest nowość, to święta jest dawność. "I sprzeczności"
ciągnie dalej "błędnie tak zwanej wiedzy". Zaprawdę błędną nazwę noszą nauki
heretyków: nieuctwo podaje się tu za naukowość, mglistość za jasność, mroki za
światło. "Te oto", rzecze, "niektóre wyznając, odpadli od wiary". Co takiego wyznając,
odpadli, jeśli nie jakąś nową i nieznaną naukę? Posłuchaj, co niektórzy z nich mówią:
"Przyjdźcie, wy nierozumni i nędzni, których powszechnie nazywają katolikami,
i nauczcie się wiary prawdziwej, której oprócz nas nikt nie zna, która przez wiele
wieków przedtem ukryta była, teraz zaś została objawiona i odsłonięta; lecz uczcie się
ukradkiem i cichaczem, bo tak wam będzie miło. A dalej: Gdy się sami nauczycie,
uczcie drugich potajemnie, by świat nie słyszał, a Kościół nie wiedział. Tylko
nielicznym dane jest pojąć głębie tak wielkiej tajemnicy." Czyż nie są to słowa owej
nierządnicy, która w przypowieściach Salomona "przywołuje do siebie przechodniów,
spieszących drogą swoją"? "Kto z was", mówi ona, "jest najgłupszy, niech zawróci do
mnie". Niespełna zaś rozumu będących zaprasza tymi słowy: "Po chleb kryjomy
z rozkoszą sięgajcie i wodę słodką ukradkiem pijcie." Co następuje dalej? "Ale ów nie
wie, że synowie ziemi marnie giną u niej." Któż to są ci synowie ziemi? Niech wyłoży
Apostoł: "Co", rzecze, "od wiary odpadli".
16
17. XXII.
(27) Ale opłaci się sowicie cały ten wyjątek z Apostoła dokładniej omówić.
"Tymoteuszu", mówi, "strzeż powierzonej prawdy, unikając bezbożnych nowinek." O!
Wykrzyk ten dowodzi zarówno jasnowidztwa, jak i miłości. Przewidywał on przyszłe
błędy i wprzód nad nimi ubolewał. Kto jest dziś Tymoteuszem? Czyż nie albo w ogóle
cały Kościół, albo w szczególności cały stan przełożonych, który i sam powinien
posiadać doskonałą znajomość służby Bożej i drugim jej udzielać? Co zaś znaczy:
"Strzeż powierzonej prawdy"? "Strzeż", powiada, z powodu złodziei, z powodu
wrogów, żeby, gdy ludzie spać będą, nie wsiali kąkolu między dobre ziarno
pszeniczne, które posiał Syn Człowieczy na roli swojej. "Strzeż", mówi, "powierzonej
prawdy". Co znaczy: powierzona prawda? Nic innego, jeno to, co ci poruczono, a nie
to, co sam wynalazłeś; to, coś otrzymał, a nie to, coś wymyślił; rzecz nie genialności,
lecz nauki; nie własnego widzimisię, lecz społecznego podania; rzecz do ciebie
dosnutą, a nie od ciebie wychodzącą, której nie twórcą masz być, lecz stróżem; nie
założycielem, lecz zwolennikiem; nie wodzem, lecz szeregowcem. "Strzeż powierzonej
prawdy". Talent wiary katolickiej zachowaj w nieskażonym i nienaruszonym stanie.
Co ci powierzono, to i zachowaj u siebie, i dalej podawaj. Złoto otrzymałeś, złoto
oddaj. Nie chcę, byś mi coś innego podrzucił; byś zamiast złota bezwstydnie i chytrze
podsunął ołów lub miedź. Nie połysku, lecz istoty złota żądam. O Tymoteuszu,
kapłanie, kaznodziejo i nauczycielu! Jeśli cię łaska Boża przez talent, ćwiczenie
i naukę do tego uzdolniła, bądź Bezeleem duchowego przybytku, rzeźbij drogocenne
gemmy boskiego dogmatu, sumiennie je zestawiaj, mądrze oprawiaj, dorzucaj im
blasku, wdzięku, powabu. W co przedtem nieco mętnie wierzono, to niechaj wykład
twój rozświetli. Dzięki tobie niechaj potomność wglądnie w to, co przeszłość, nie
pojmując, uwielbiała. Tego samego jednak ucz, czegoś się nauczył, byś, mówiąc w
nowy sposób, nowych rzeczy nie mówił.
XXIII.
(28) Może jednak ktoś zapyta: Jak to? Więc nie będzie w Kościele Chrystusowym
żadnego postępu religii? Owszem, powinien być i to jak największy. Bo kto by tak źle
ludziom życzył, a Boga tak nienawidził, żeby usiłował nie dopuścić do tego? Ale ten
postęp niech będzie naprawdę postępem wiary, a nie zmianą. Boć przecież istota
postępu na tym polega, że rzecz jakaś rozrasta się w sobie; istota zaś zmiany na tym,
że rzecz jakaś przechodzi w zupełnie inną. Niechże więc wzrasta i olbrzymie nawet
postępy czyni zrozumienie, wiedza, mądrość tak w każdym z osobna, jak u ogółu, tak
w jednostce, jak w całym Kościele , według poziomu lat i wieków, ale koniecznie w
swojej jakości, to jest w obrębie tego samego dogmatu, w tym samym duchu, w tym
samym znaczeniu. (29) Duchowa dziedzina religii niech się wzoruje na rozwoju
ustrojów; te chociaż z postępem lat roztulają i rozwijają swoje składniki, to jednak
zostają tym samym, czym były. Wielka jest różnica między rozkwitem młodości a
starczą dojrzałością, a przecież starcy są tymi samymi ludźmi, jakimi byli jako
młodzieńcy. Zmienia się wprawdzie stan i powierzchowność człowieka, ale trwa
niemniej jedna i ta sama natura, jedna i ta sama osoba. Małe są członki niemowląt,
wielkie zaś dorosłych, a jednak są te same. Dorośli mają tę samą ilość członków, co
dzieci; a chociaż niektóre z nich pojawiają się dopiero w dojrzalszym wieku, to
istniały one już przedtem w stanie zarodkowym tak, że istotnie organizmy starcze nie
wykazują później nic tak nowego, co by już przedtem nie taiło się w organizmach
dziecięcych. Nie ulega wątpliwości, że wtedy tylko ziszcza się rozumna i zdrowa
17
18. zasada postępu, a rozrost ma prawidłowy i piękny przebieg, gdy czas uwydatnia
zawsze w starszych organizmach te składniki i formy, które w organizmach
zarodkowych zawiązała mądrość Stwórcy. Bo gdyby z czasem postać ludzka
zamieniała się na jakiś twór innego rodzaju lub gdyby liczba członków wzrastała, lub
malała, to musiałoby całe ciało albo zniszczeć, albo spotwornieć albo przynajmniej
osłabić się. Tych prawideł postępu przestrzegać również musi dogmat wiary
chrześcijańskiej. Krzepnąc z biegiem lat, rozrastając się w czasie, rozświetlając w toku
wieków powinien jednak pozostać nieskażony i nienaruszony, powinien być zupełny
i doskonały we wszystkich wymiarach swoich składników, we wszystkich niby
członkach i narządach swoich, a ponadto nie dopuszczać żadnej przemiany, żadnego
uszczerbku swoistości i nie uznawać żadnej płynności granic. (30) Na przykład:
Przodkowie nasi zasiali niegdyś na roli Kościoła pszeniczne ziarna wiary. Byłoby to
czymś niesłusznym i nieodpowiednim, byśmy my, ich potomkowie, zamiast zboża
szczerej prawdy zbierali podrzucony kąkol błędu. Przeciwnie, wymaga tego
konsekwencja, żeby początek nie kłócił się z końcem, by się z posiewu pszenicznej
nauki żęło kłosy również pszenicznego dogmatu. Jeżeli więc z owych pierwiastków
naziemnych coś z postępem czasu się rozwija, a w obecnej chwili bujnie rozkwita, to
niechże przy tym właściwość zarodka nie ulega zmianie. Można przyczyniać wdzięku,
kształtu, zróżnicowania, ale jakość rzeczy musi pozostać ta sama. Uchowaj Boże, by
owe różane szczepki czucia katolickiego miały wyrodzić się w osty i ciernie, uchowaj
Boże, by w owym duchowym ogrójcu z krzewów cynamonu i balsamu wyrosnąć
miały nagle chwasty i trujące zioła. To samo więc, co na tej roli Kościoła Bożego
zasiała wiara ojców, powinni synowie pracowicie hodować i pielęgnować, to samo
powinno rozkwitać i dojrzewać, to samo wzrastać i wydoskonalać się. Godzi się
bowiem owe prastare dogmaty niebieskiej filozofii z postępem czasu pielęgnować,
szlifować, gładzić, ale nie godzi się ich zmieniać, obcinać, kaleczyć. Mogą nabierać
wyrazistości, jasności i zróżnicowania, ale muszą zachować zupełność, nieskażoność
i swoistość. (31) Bo gdyby raz dopuszczono do tej świętokradzkiej swawoli, strach
pomyśleć, jakie by za tym poszło niebezpieczeństwo wykorzenienia i zniweczenia
religii. Po odrzuceniu bowiem jakiejkolwiek cząstki dogmatu katolickiego, już jakby z
nałogu i swawoli, odrzucać się będzie dalsze: to tę, to ową, znowu jakąś inną. A takie
odtrącanie jednej cząstki po drugiej czyż inny może mieć skutek ostateczny, niż
odtrącenie całości? Z drugiej zaś strony, gdy się zacznie mieszać rzeczy nowe ze
starymi, obce ze swojskimi świeckie ze świętymi, to zwyczaj ten musi zakraść się we
wszystko, i nie pozostanie potem w Kościele nic nietkniętego, nic nienaruszonego, nic
niezachwianego, nic nieskażonego, a jaskinia bezbożnych i szkaradnych błędów
będzie tam gdzie, przedtem była świątynia czystej i niepokalanej prawdy. Oby
miłosierdzie Boże uchroniło serca wiernych od tej zbrodni; ten szał niech raczej przy
bezbożnych zostanie! (32) Chrystusowy zaś Kościół, sumienny i przezorny stróż
powierzonych mu dogmatów, niczego w nich nigdy nie zmienia, niczego nie
uszczupla, niczego nie dodaje, nie odcina rzeczy koniecznych, nie dokłada
zbytecznych, nie traci swoich, nie przywłaszcza sobie cudzych, lecz z wszelką
usilnością stara się o to jedno, by dawnymi prawdami wiernie i mądrze zawiadywać;
by to, co przeszłość pozostawiła w postaci nierozwiniętej i zaczątkowej, opracować
i wygładzić; by to, co było już wyrażone i wyłuszczone, skrzepić i utrwalić; a to, co
było już utrwalone i określone, ochronić. Wreszcie do czegóż innego zmierzał Kościół
przez orzeczenia soborów, jeśli nie do tego, by wierni odtąd gorliwiej wierzyli w to,
co przedtem prostodusznie tylko przyjmowali; by głosili dobitniej to, czego dotychczas
dość opieszale nauczano; a zakrzątali się teraz z większą troskliwością około rzeczy,
spokojnie dotąd uprawianych? Reagując na nowinki heretyków, to jedynie, i nic poza
18
19. tym, Kościół przez orzeczenia soborów osiągał, że prawdy otrzymane od przodków
jedynie drogą ustnego podania jeszcze ponadto pisemnie utrwalał, zamykając bogatą
treść w kilku słowach lub oznaczając częstokroć, dla tym większej jasności ,
odpowiednią nową nazwą jakieś nie nowe pojęcia religijne.
XXIV.
(33) Wróćmy do Apostoła. "Tymoteuszu", rzecze, "strzeż powierzonej prawdy, unikając
bezbożnych nowinek". Unikaj, mówi, jak żmii, niedźwiadka, bazyliszka, by cię nie
tylko dotknięciem, ale nawet wzrokiem i oddechem nie poraziły. Co znaczy tu:
unikać? Z ludźmi takimi nawet posiłku nie brać. Co znaczy: unikaj? "Jeśli ktoś",
rzecze, "do was przychodzi i tej nauki nie przynosi... Jakiej nauki? Oczywiście
katolickiej i powszechnej, która dzięki nieskażonemu przekazywaniu prawdy trwa w
tożsamości wśród toku wieków i trwać będzie do końca. "Nie przyjmijcie go", rzecze,
"do domu i nie mówcie doń: witaj. Bo kto mówi doń: witaj, uczestniczy w jego
przewrotnych czynach." "Bezbożnych", rzecze, "nowinek..." Co znaczy: bezbożne? W
których nie ma nic świętego, nic Bożego, które są wewnętrznej istocie Kościoła, tej
świątyni Boga, zupełnie obce. "Bezbożne", rzecze, "nowinki..." Nowinki są to nowe
dogmaty, rzeczy, pojęcia, przeciwne dawności i starożytności; przyjęcie ich
pociągnęłoby z konieczności naruszenie całkowite lub co najmniej bardzo poważne
wiary błogosławionych ojców i równałoby się twierdzeniu, że wszyscy wierzący
wszystkich wieków, wszyscy święci, wszyscy czyści, powściągliwi, dziewiczy, wszyscy
klerycy, lewici i kapłani, tyle tysięcy wyznawców, takie zastępy męczenników, takie
mnóstwo miast i narodów, tyle wysp, prowincji, królów, ludów, państw i szczepów,
słowem że cały prawie okrąg ziemski, przez katolicką wiarę w Chrystusa, swą
Głowę, wcielony przez tak długi przeciąg wieków tonął w nieświadomości i błędach,
bluźnił i nie wiedział, w co wierzyć. (34) "Bezbożnych", rzecze, "nowinek unikaj".
Przyjmowanie ich i przejmowanie się nimi nie znamionowało nigdy katolików,
a zawsze heretyków. W rzeczy samej, która kiedy herezja wynurzyła się inaczej, niż
pod jakimś określonym imieniem, w określonym miejscu i w określonym czasie? Kto
kiedy wszczął jakąś herezję, nie zerwawszy pierw z jednomyślnością, przejawiającą
się w powszechności i starożytności Kościoła katolickiego? Dowodzą tego fakty z
jasnością bezwzględną. Kto kiedy przed owym bezbożnym Pelagiuszem przyznawał
wolnej woli taką dzielność, żeby mógł nie uznać, iż przy każdym czynie w zakresie
rzeczy dobrych konieczna jest łaska Boża dla jej wsparcia? Kto przed jego
dziwacznym uczniem Celestiuszem przeczył, że cały ród ludzki uczestniczy w winie
przestępstwa adamowego? Kto przed bluźniercą Ariuszem śmiał rozrywać jedność
Trójcy; kto przed zbrodniczym Sabeliuszem zacierać Trójcę w jedności? Kto przed
okrutnym Nowacjanem Boga okrutnym nazywał, bo według niego woli śmierć
ginącego, niż by się nawrócił i żył? Kto przed porażonym wyrokiem Apostoła magiem
Szymonem, od którego aż do ostatniego Pryscyliana odmęt plugastw nieprzerwanym i
tajnym tokiem płynie, śmiał nazwać Boga-Stwórcę sprawcą zła: naszych zbrodni,
bezbożności i zdrożności? Twierdzi on, że Bóg sam, własnymi dłońmi tak urobił istotę
ludzką, że sama z siebie, wskutek jakiegoś koniecznego pędu woli nic innego nie
umie, nic innego nie chce, tylko grzeszyć: więc rozdrażniona i rozpłomieniona szałem
wszelakich namiętności z nieugaszoną żądzą rzuca się na oślep we wszystkie
otchłanie hańby. Tym podobnych pomysłów jest mnóstwo, ale pomijamy je dla
krótkości: dowodzą one wszystkie z dostateczną przejrzystością, iż znamiennym rysem
wszystkich prawie heretyków jest to, że kochają się zawsze w bezbożnych
nowościach, a brzydzą sądem starożytności, że z powodu sprzeczności błędnie tak
19
20. zwanej wiedzy stają się rozbitkami w wierze. Przeciwnie zaś to jest istotną
właściwością katolików, że przechowują powierzone im przez świętych ojców
prawdy, że potępiają bezbożne nowości zgodnie z tym, co ciągle powtarza Apostoł:
"Jeśliby ktoś głosił coś innego, niż co przyjęto, wyklnijcie go."
XXV.
(35) Tu może zapyta ktoś, czy i heretycy posługują się świadectwem Pisma świętego.
Owszem, posługują się, i to gorliwie. Zauważyć możesz, jak przebiegają wszystkie
księgi świętego Zakonu: Księgi Mojżesza, Księgi Królów, Psalmy, Apostołów,
Ewangelie i Proroków. Czy wśród swoich czy obcych, czy prywatnie czy publicznie,
czy w rozmowach czy książkach, czy na biesiadach czy na ulicach nie wygłoszą
żadnego poglądu swojego, nie okrasiwszy go słowami Pisma świętego. Czytaj dzieła
Pawła z Samosaty, Pryscyliana, Eunomjusza, Jowiniana i innych uwodzicieli,
a znajdziesz jeden wielki dowód na to, że oni ani jednej prawie stronicy nie przeoczą,
żeby jej nie upstrzyć, nie ubarwić zdaniami ze Starego Testamentu lub Nowego
Testamentu. Lecz tym bardziej strzec się ich i obawiać trzeba, im skryciej czają się za
zasłoną Prawa Bożego. Wiedzą oni, że ich cuchnące wyziewy, same przez się, niczym
nie przytłumione, nikogo nie przynęcą: skrapiają je więc wonnościami niebieskich
słów, żeby ludzie, którzy by łatwo mogli wzdrygnąć przed ludzkim błędem, nie tak
łatwo oparli się słowu Bożemu. Czynią więc, jak ci, którzy chcąc umilić dzieciom
jakiś gorzki napój, brzegi naczyńka wprzód miodem pomazują, żeby te niepodejrzliwe
duszyczki, poczuwszy słodycz, nie odtrąciły goryczy. Do tego samego zmierzają ci,
którzy jadowite zioła i szkodliwe soki okraszają nazwami lekarstw, by nikt nie
domyślił się trucizny, czytając napis: lekarstwa. (36) Dlatego to Zbawiciel nawoływał:
"Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w odzieniu owiec, a
wewnątrz są wilkami drapieżnymi." Co oznacza tu: odzienie owiec? To głosy
proroków i apostołów; ze szczerością owiec uprzędli oni z tych słów owemu
Barankowi niepokalanemu, który gładzi grzechy świata, coś w rodzaju runa. A co
oznaczają: wilki drapieżne? Dzikie i wściekłe instynkty heretyków, którzy wciąż
dobywają się do zagród Kościoła i owczarnie Chrystusową szarpią, jak mogą. Żeby
zaś chytrzej wkraść się między niebaczne owce, zatrzymują wściekłość, ale zzuwają z
siebie postać wilczą i obwijają się w zdania z Prawa Bożego, jak w runo, by nikt,
poczuwszy mięciutką wełnę, nie uląkł się ostrych kłów. Lecz co mówi Zbawiciel? "Z
owoców poznacie ich." Znaczy to: dopiero gdy zaczną owe słowa Boże nie tylko
przytaczać, lecz także wykładać, już nie tylko nimi rzucać, ale i oświetlać, wtedy da
się odczuć owa gorycz, cierpkość i wścieklizna, wtedy nowinkarski jad wypryśnie,
wtedy wychylą się bezbożne nowości." Będziesz miał widowisko, jak się zrywa płot,
przesuwa granice ojców, jak się niweczy wiarę katolicką, jak się dogmat katolicki na
strzępy drze. (37) Takimi byli ci, których apostoł Paweł smaga w drugim liście do
Koryntian tymi oto słowy: "Bo tego rodzaju pseudoapostołowie to zdradliwi robotnicy,
przebierający się na apostołów Chrystusa". Co znaczą słowa: przebierający się na
apostołów Chrystusa? Podawali oto apostołowie przykłady z Zakonu Bożego -
podawali i oni; powoływali się apostołowie na powagę psalmów - powoływali się i
oni; przytaczali apostołowie zdania proroków - przytaczali i oni. Ale gdy to, na co się
jednako powoływali, zaczęli rozbieżnie wykładać, zarysowała się różnica między
prostymi, a podstępnymi, między szczerymi, a obłudnymi, między uczciwymi, a
przewrotnymi, krótko: między prawdziwymi a rzekomymi apostołami. "I niedziw",
rzecze, "sam bowiem szatan przebiera się na anioła światłości. Nic więc w tym
nadzwyczajnego, jeżeli słudzy jego przebierają się jak słudzy sprawiedliwości." Zatem
20
21. według nauki apostoła Pawła, ilekroć czy fałszywi apostołowie, czy fałszywi prorocy,
czy fałszywi nauczyciele powołują się na zdania z Prawa Bożego, aby na ich mylnym
wykładzie oprzeć swoje błędy, to niewątpliwie wzorują się na chytrych matactwach
swego wodza; wszak ten nie byłby ich w ogóle knuł, gdyby nie wiedział, że nie ma
łatwiejszego sposobu uwodzenia dusz, niż zasłaniać się powagą Słowa Bożego
właśnie wtedy, gdy się zdradliwie wprowadza bezbożny błąd.
XXVI.
Lecz zapyta ktoś: Gdzie dowód, że szatan ma zwyczaj posługiwać się przykładami z
Prawa Bożego? Ten niech czyta Ewangelie, w których napisano: "Wtedy wziął go
szatan", to jest Pana naszego i Zbawiciela, "i postawił go na narożniku świątyni, i
rzekł: Jeżeli jesteś Synem Boga, spuść się na dół. Napisano jest bowiem, że aniołom
swoim polecił o tobie, by strzegli cię na wszystkich drogach twoich; na rękach będą
cię nosili, byś przypadkiem nie obraził o kamień nogi swojej." Co uczyni on
z biednymi ludźmi, jeśli w samego Pana chwały godzi cytatami z Pisma? "Jeżeli",
rzecze, "jesteś Synem Boga, spuść się na dół". Dlaczego? "Bo napisano jest..."
Powinniśmy żywo wziąć sobie do serca naukę, płynącą z tego miejsca, i już nie
wątpić, przestrzeżeni tak poważnym ewangelicznym przykładem, że jeśli ktoś
powołuje się przeciw wierze katolickiej na słowa apostołów i proroków, to szatan
przez jego usta mówi. Bo jak wtedy głowa do Głowy, tak i teraz członki do członków
przemawiają: członki szatana do członków Chrystusa, niewierni do wiernych,
świętokradcy do bogobojnych, heretycy do katolików. A cóż takiego mówią? "Jeżeli",
prawi, "jesteś Synem Boga, spuść się na dół." To znaczy: jeżeli chcesz być Synem
Bożym i otrzymać dziedzictwo Królestwa Niebieskiego, spuść się na dół, to jest:
porzuć naukę i podanie tego wzniosłego Kościoła, uważanego za świątynię Boga. A
gdyby ktoś na takie podszepty zagadnął heretyka: jakim dowodem to popierasz, że
powinienem porzucić powszechną i starożytną wiarę Kościół katolickiego? -
natychmiast odpowie: "Napisano jest bowiem..." I już pod ręką ma tysiące dowodów,
tysiące przykładów, tysiące uzasadnień z Prawa, z Psalmów, z Apostołów, z
Proroków, aby przez nowy, a błędny, ich wykład strącić nieszczęsną duszę z twierdzy
katolicyzmu w otchłań herezji. Zwykli nadto heretycy w dziwny sposób nieostrożnych
ludzi takimi oto obiecankami łudzić: Odważają się przyrzekać i uczyć, że w ich
Kościele , to jest w zborze ich wyznawców działa jakaś wielka, szczególna i wprost
osobista łaska Boża; a tych, którzy należą do ich grona, bez wszelkiego z ich strony
trudu, wysiłku i starania, chociażby nie prosili, nie szukali, nie kołatali, Opatrzność
tak wiedzie (tamen ita divinitus dispensantur), że na rękach anielskich noszeni,
anielską opieką chronieni, nie mogą nigdy nogi o kamień obrazić, nigdy się zgorszyć.
XXVII.
(38) Na to powie ktoś: Jeżeli Bożymi słowami, wyrokami i obietnicami szermuje
i szatan, i uczniowie jego, z których jedni są fałszywymi apostołami, drudzy
fałszywymi prorokami i nauczycielami, a wszyscy razem heretykami - to cóż począć
mają katolicy, synowie Matki-Kościoła? Jak odróżnią przy wykładzie Pism świętych
prawdę od fałszu? Oczywista rzecz, że będą się usilnie starali postępować według
wyłuszczonych na początku tego pamiętnika wskazówek świętych i uczonych mężów:
będą Pismo święte wykładali według podania Kościoła powszechnego i prawideł
dogmatu katolickiego, w obrębie zaś tego katolickiego i apostolskiego Kościoła
trzymać się muszą powszechności, starożytności i jednomyślności. A jeżeli jakaś część
21
22. powstanie kiedyś przeciw powszechności, nowość przeciw dawności, niezgoda
jednego lub kilku przeciw jednomyślności wszystkich lub poważnej większości
katolików - to powinni przełożyć nieskażoną powszechność nad zepsutą część; w
obrębie powszechności zbożną starożytność nad bezbożną nowość; również w
obrębie starożytności powinni nad zuchwalstwo jednego lub niewielu ludzi przenieść
w pierwszym rzędzie wszechobowiązujące orzeczenia powszechnego soboru, jeżeli
takie istnieją; a dopiero w razie braku takich niech przyjmą to, co najbliższe,
mianowicie zgodne zapatrywania wielkiej liczby wybitnych nauczycieli. Jeżeli
z pomocą Bożą będziemy sumiennie, rozważnie i troskliwie tego przestrzegać, to bez
wielkiej trudności wyłowimy wszystkie szkodliwe błędy lęgnących się herezji.
XXVIII.
(39) A teraz kolej na to, by zobrazować na przykładach, w jaki sposób można
wyławiać i obalać bezbożne nowości heretyckie, wysuwając i gromadząc przeciw nim
zgodne zapatrywania starych nauczycieli. Tę jednak starożytną jednomyślność
świętych ojców należy z wielką starannością śledzić i uwzględniać nie przy każdym
drobnym zagadnieniu z Prawa Bożego, ale głównie wtedy tylko, gdy chodzi o
prawidło wiary. A przy tym nie zawsze i nie wszystkie herezje można w ten sposób
zwalczać, lecz jedynie nowe, świeże, kiedy się dopiero lęgną, zanim, z samego już
braku czasu, nie zdołają sfałszować prawideł dawnej wiary, zanim szerzej nie rozleją
swego jadu i nie skażą pism ojców. Do rozprzestrzenionych zaś i zastarzałych herezji
nie należy wcale w ten sposób się zabierać; chybiłoby to, bo herezje te miały przez
długi przeciąg czasu za dużo sposobności do okradania prawdy. Wobec tego należy
bezbożne zasady tych dawniejszych odszczepieństw czy herezji, gdy zajdzie potrzeba,
zbijać jedynie powagą Pisma świętego lub w ogóle ich unikać jako dawno już zbitych
i potępionych na powszechnych soborach katolickich kapłanów. Zatem w pierwszej
chwili, gdy błąd zacznie zgnilizną ziać i na swoją obronę wykradać jakieś słowa
z świętego Prawa oraz je błędnie i wykrętnie wykładać, niezwłocznie trzeba, celem
należytego wyłożenia Pisma świętego, zebrać zdania przodków; by przez nie owe
lęgnące się nowinki bez zachodu wyjawić i nieodwołalnie potępić. Należy jednak
zbierać zdania tych tylko ojców, którzy w katolickiej wierze i społeczności
świątobliwie, mądrze, niezachwianie żyli, uczyli i wytrwali - i na to zasłużyli, by albo
z wiarą w Chrystusie umrzeć, albo szczęśliwie życie oddać za Niego. Ale i tym ojcom
wierzyć należy według tej zasady, by za niewątpliwie pewne i obowiązujące uważać
to, co albo wszyscy, albo ich większość w jednym i tym samym duchu wyraźnie,
często i wytrwale jakby jakiś zgodny w sobie sobór nauczycieli przyjmowała,
zachowywała i przekazywała, a tym samym i zatwierdziła. Cokolwiek by zaś któryś z
nich, choćby to był święty i uczony, choćby to był biskup, choćby wyznawca
i męczennik, przyjmował poza wszystkimi lub w przeciwieństwie do nich - wszystko
to trzeba jako jego własne, tajemne i prywatne mniemania odgraniczyć od
stanowiącego powagę, wspólnego i publicznego poglądu ogółu. W przeciwnym
bowiem razie moglibyśmy z wielkim niebezpieczeństwem dla wiecznego zbawienia,
według świętokradzkiego zwyczaju heretyków i odszczepieńców, porzucić starą
prawdę powszechnego dogmatu i popaść w błędną nowinkę jednego człowieka. (40)
Żeby zaś ktoś przypadkiem nie sądził, że wolno mu lekkomyślnie wzgardzić tą świętą
i powszechną jednomyślnością błogosławionych ojców, mówi Apostoł w pierwszym
liście do Koryntian: "Niektórych oto ustanowił Bóg w Kościele po pierwsze
22
23. apostołami", - jednym z nich sam był - "po drugie prorokami" - takim był Agabus,
o którym czytamy w Dziejach Apostołów - "po trzecie nauczycielami"; tych dziś
nazywają kaznodziejami, a ten sam Apostoł nazywa niekiedy także prorokami, bo
udostępniają narodom tajemnice proroków. Kto zatem mężami tymi, w Kościele
Bożym opatrznościowo w rożnych miejscach i czasach rozmieszczonymi, kiedy ich w
sprawie dogmatu katolickiego jakaś jedna myśl w Chrystusie ożywia, pogardza - ten
nie człowiekiem już, ale Bogiem gardzi. Aby się nikt nie odchylił od ich
prawdomównej jedności, upomina usilnie ten sam Apostoł tymi słowy: "Zaklinam zaś
was bracia, byście to samo mówili wszyscy i nie było wśród was rozłamów, byście,
owszem, doskonali byli w tym samym duchu i w tej samej myśli." Jeśliby jednak ktoś
zerwał łączność z ożywiającą tych mężów myślą, usłyszy słowa tegoż Apostoła: "Nie
jest On Bogiem rozterki, lecz pokoju", - to znaczy: Bogiem nie tego, który odpadł od
jednomyślności, lecz tych, którzy wytrwali w pokoju porozumienia - "jak uczę we
wszystkich kościołach świętych," to jest kościołach katolików, które dlatego są święte,
bo trwają we wspólności wiary. Chcąc zaś zapobiec, by przypadkiem ktoś nie
domagał się, żeby z pominięciem innych jego jedynie słuchano i jemu tylko wierzono,
mówi nieco dalej: "Czy od was słowo Boże wyszło, albo do was jedynie dotarło?"
Żeby tych słów lekko nie brano, dorzuca: "Jeśli się kto uważa za proroka lub
człowieka duchowego, niech uzna, że te rzeczy, które wam piszę, są przykazaniami
Pańskimi." Cóż to za przykazania? By ten, kto jest prorokiem lub człowiekiem
duchowym, to jest nauczycielem rzeczy duchowych, był najgorliwszym zwolennikiem
równości i jedności, by swoich zapatrywań nie stawiał nad inne i nie oddalał się od
stanowiska ogółu. Tych przykazań "kto nie zna, tego też znać nie będą"; znaczy to:
kto, nie znając ich, nie zaznajamia się z nimi lub znając je, nimi pogardza, ten nie
będzie godzien, by go Bóg policzył do zjednoczonych wiarą i zrównanych pokorą, a
gorszego nieszczęścia nie można sobie wyobrazić. Spotkało to jednak, jak wiemy,
według pogróżki Apostoła owego pelagianina Juliana, który albo omieszkał
przyłączyć się do stanowiska swoich współtowarzyszy albo nawet zuchwale z nim
zerwał. Ale już czas na obiecanym przykładzie zobrazować, gdzie to i jak zebrano
zdania świętych ojców, by na ich podstawie, mocą wyroku i powagi kościelnego
soboru, ustalić prawidło wiary. Aby to zrobić z tym większą swobodą, zakończymy
na tym ten pamiętnik, a dalszy ciąg snuć będziemy w innej księdze.
Drugi pamiętnik zaginął; i nic z niego więcej nie zostało oprócz ostatniej części,
to znaczy samego streszczenia, które teraz następuje.
XXIX.
(41) Wobec tego już czas, byśmy to, co oba pamiętniki zawierają, krótko streścili na
końcu tego drugiego. Mówiliśmy wyżej, że taki był zawsze i jest po dziś dzień zwyczaj
katolików, że prawdziwą wiarę tymi dwoma sposobami stwierdzają: po pierwsze
powagą Pisma świętego, po wtóre podaniem Kościoła katolickiego. Nie dlatego, żeby
Pismo święte samo nie wystarczało sobie we wszystkim, lecz że niektórzy według
swego widzimisię słowa Boże wykładają i błędy wszczynają. I dlatego trzeba
rozumienie niebieskiego Pisma oprzeć na jednym prawidle czucia kościelnego, ale w
tych tylko głównie zagadnieniach, na których spoczywają podwaliny całego dogmatu
katolickiego. Mówiliśmy także, że w samym Kościele uwzględnić trzeba
jednomyślność, przejawiającą się zarówno w powszechności, jak i starożytności, żeby
z nieskażonej jedności nie popaść w odszczepieństwo i nie stoczyć się z wyżyny
starożytnej religii w heretyckie nowości. Powiedzieliśmy również, że w obrębie
23
24. dawności Kościoła bardzo bacznie przestrzegać trzeba dwóch zasad, którymi przejąć
się winni wszyscy unikający herezji: po pierwsze zbadać, czy wszyscy kapłani
Kościoła katolickiego w dawnych czasach nie wydali mocą powagi soboru
powszechnego jakichś orzeczeń; po wtóre uciec się w razie pojawienia się jakiegoś
nowego zagadnienia nie rozstrzygniętego jeszcze w taki sposób, do zapatrywań
świętych ojców, ale tylko tych, którzy - każdy w swoim czasie i miejscu - przez
wytrwanie w jedności obcowania i wiary stali się miarodajnymi nauczycielami,
i uznać bez żadnych wątpliwości za prawdziwą katolicką naukę to, czego się ci
ojcowie jednoznacznie i jednomyślnie trzymali. (42) By uniknąć zarzutu, że metodę tą
opieramy raczej na podmiotowym przeświadczeniu, niż na powadze Kościoła,
zobrazowaliśmy ją na przykładzie Świętego Soboru, który odbył się przed trzema
prawie laty w Azji, w Efezie za konsulatu Dostojnych Mężów Bassusa i Antiocha. Gdy
rozprawiano tam nad ustaleniem prawideł wiary, wszyscy kapłani, których się tam
zeszło około dwustu, obawiając się, by bezbożna nowość nie wkradła się, jak przy
owym odstępstwie w Ariminum - wszyscy uznali za najbardziej katolickie,
niezawodne, za najlepsze pociągnięcie rozpatrzyć zdania tych ojców, którzy byli albo
męczennikami albo wyznawcami, a przy tym zarazem aż do ostatniego tchu
katolickimi kapłanami, oraz formalnie i uroczyście na podstawie ich jednomyślnego
wyroku utwierdzić dawny dogmat religijny, a potępić bluźnierstwa bezbożnej
nowinki. Gdy to nastąpiło, osądzono zupełnie słusznie Nestoriusza za wroga
katolickiej dawności, a błogosławionego Cyryla za wyraziciela nietykalnej przeszłości.
Żeby zaś do uwiarygodnienia tych rzeczy niczego nie brakowało, podaliśmy także
imiona i liczbę ojców - co prawda zapomnieliśmy ich następstwo - według których
całkowicie zgodnej nauki wyłożono słowa Prawa Bożego i ustalono prawidło
świętego dogmatu. Nie będzie wcale rzeczą zbyteczną, dla wrażenia w pamięć,
wymienić tych ojców i w tym streszczeniu.
XXX.
Oto mężowie, których pisma czy to jako sędziów, czy to jako świadków na owym
Soborze odczytano: święty Piotr, biskup aleksandryjski, znakomity nauczyciel
i błogosławiony męczennik; święty Atanazy, pasterz tego samego miasta, wierny
mistrz i dostojny wyznawca; święty Teofil, również biskup tego miasta, mąż dość
sławny ze swej wiary, życia i wiedzy, po którym nastąpił czcigodny Cyryl,
opromieniający teraz kościół aleksandryjski. Żeby zaś może nie sądzono, że jest to
nauka jednego miasta i prowincji, uwzględniono także owe gwiazdy Kapadocji,
świętego Grzegorza, biskupa i wyznawcę z Nazjanzu, świętego Bazylego, świętego
Grzegorza, biskupa Nyssy, dorównującego godnie wiarą, czynami, nieskazitelnością
i mądrością swemu bratu Bazylemu. Na dowód zaś, że nie tylko Grecja i wschód, lecz
także zachód i świat łaciński zawsze tak samo czuł, odczytano tam także niektóre listy
świętego Feliksa męczennika i świętego Juliusza, biskupów miasta Rzymu. Nie tylko
jednak stolica świata, lecz i wszystkie strony świata miały temu wyrokowi
przyświadczyć: pociągnięto zatem z południa błogosławionego Cypriana biskupa
kartagińskiego i męczennika, z północy zaś świętego Ambrożego, biskupa
mediolańskiego. Tych to więc wszystkich - w świętej liczbie dekalogu - powołano na
nauczycieli, doradców, świadków i sędziów. Święty Sobór usłuchał ich nauki, poszedł
za ich głosem, uwierzył ich świadectwu, przyjął ich wyrok - i bez jakichkolwiek
niechęci, uprzedzeń lub względów wypowiedział się w sprawie prawidła wiary.
Można było wprawdzie uwzględnić znacznie większą liczbę przodków, ale nie było to
konieczne: ani nie chciano mnożeniem świadków skracać czasu, przeznaczonego na
24
25. obrady, ani w ogóle nie wątpiono, że stanowisko tych dziesięciu mężów nie różni się
niczym od stanowiska wszystkich innych ich towarzyszy w urzędzie.
XXXI.
Po tym wszystkim dorzuciliśmy także słowa błogosławionego Cyryla, które znajdują
się w aktach kościelnych. Po odczytaniu listu świętego Karpeola, biskupa Kartaginy,
który jedynie o to gorąco błagał, by stłumiono nowości, a broniono dawnych zasad -
przemówił biskup Cyryl i złożył oświadczenie, które nie od rzeczy będzie i tutaj także
przytoczyć. Czytamy oto na końcu aktów: "I ten list czcigodnego i głęboko religijnego
biskupa kartagińskiego Karpeola, który został odczytany, należy włączyć do aktów
sprawy. Zdanie jego jest jasne: żąda, by wzmocniono dogmaty dawnej wiary
i potępiono stanowczo nowe, zbyteczne, bezbożnie rozgłoszone wymysły. Wszyscy
biskupi zawołali: To jest głos wszystkich, to wszyscy mówimy, to jest życzeniem
wszystkich." Jakiż to jest głos wszystkich, jakie życzenie? Oczywista, by zatrzymano
dawną tradycję, a wypleniono niedawne wymysły. Potem z podziwem wysławialiśmy
wielką pokorę i świętość tego Soboru. Ci tak liczni kapłani, przeważnie metropolici,
ludzie tak wykształceni i uczeni, że prawie wszyscy rozprawiać mogli o dogmatach,
którym więc to zejście się w jednym miejscu mogło tylko dodać bodźca do śmiałych
poczynań - ci mimo tego nic nowego nie głosili, żadnych zgoła ani uprzedzeń ani
uroszczeń nie mieli; przeciwnie, wszelkimi sposobami o to tylko dbali, żeby
potomności nic takiego nie przekazać, czego sami od ojców nie otrzymali; a pragnęli
przy tym nie tylko na teraz dobrze sprawę załatwić, lecz i potomnym zostawić
przykład, jak mają kochać dogmaty świętej dawności, a potępiać wymysły
bezbożnych nowinek. Zgromiliśmy także niegodziwą zarozumiałość Nestoriusza, który
się chełpił, że on pierwszy i jedyny Pismo święte rozumie, a nie pojmowali go ci
wszyscy, którzy przed nim, piastując urząd nauczycielski, roztrząsali słowo Boże,
zatem wszyscy kapłani, wszyscy wyznawcy i męczennicy, z których jedni Prawo Boże
wykładali, drudzy zaś wykład ten z wiarą przyjmowali; zgromiliśmy Nestoriusza,
który śmiał twierdzić, że Kościół i teraz bladzi i przedtem błądził, ponieważ jego
zdaniem szedł zawsze za nieoświeconymi i omylnymi nauczycielami.
XXXII.
(43) Chociaż to wszystko aż nadto wystarcza do bezwzględnego obalenia wszelkich
bezbożnych nowości, to jednak żeby nic nie brakowało do zupełności, dorzuciliśmy
na samym końcu dwukrotny wyrok Stolicy Apostolskiej, mianowicie świętego papieża
Sykstusa, który obecnie chwałą opromienia Kościół rzymski, i jego poprzednika,
błogosławionej pamięci papieża Celsestyna. Nie od rzeczy będzie słowa ich i w tym
miejscu przytoczyć. Mówi oto papież Sysktus w liście do biskupa Antiochii: "Ponieważ
więc, jak mówi Apostoł, wiara jest jedna i jawnie zwycięstwo odniosła, przeto
wierzmy w to, co trzeba wypowiedzieć, a wypowiedzmy to, czego się trzeba trzymać."
W cóż to takiego wierzyć i co wypowiedzieć trzeba? Papież ciągnie dalej tymi słowy:
"Na przyszłość na nic nowości nie pozwalać, bo nie godzi się nic dodawać do
dawności. Świetlanej wiary i wierności przodków nie mącić domieszką błota!" Iście po
apostolsku nazwał on wierność przodków świetlaną jasnością, a bezbożne nowinki
napiętnował jako domieszkę błota. Lecz i święty papież Celestyn wyraża się w
podobny sposób i w tym samym duchu. Wysłał on list do kapłanów galickich, w
którym wyrzuca im patrzenie przez palce: przez przemilczanie bowiem zdradzają
starożytną wiarę i pozwalają bujać bezbożnym nowościom. W liście tym mówi:
25