SlideShare ist ein Scribd-Unternehmen logo
1 von 19
Downloaden Sie, um offline zu lesen
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .
1978




                                                                                  styczeń




                                                                                   Ja i Mirek
6 stycznia, piątek
                  Gdyby tak mieć swój pokój, choć na parę godzin dziennie. Wynajmowany
              jak garsoniera na rozpustę. Niestety nigdy nie miałam zamkniętego miejsca,
              zawsze na widoku, pod kontrolą rodziców. Wciąż to hasło dzieciństwa, Bóg
              jest wszędzie i widzi wszystko. Tylko myśli mają zamkniętą przestrzeń, dlate-
              go tak trudno mi je sprzedawać publiczności. Mam je na intymną wyłączność.
              Może gdyby nie było wojny i bolszewii, mój
              ojciec byłby bogatym kapitalistą, fabrykan-
              tem, może miałabym swój pokój, ale czy
              byłabym w dobrobycie pisarką? Tak, tak
              byłabym.
10 stycznia, wtorek
                 Przez ostatnie dni pracowałam i rysowa-
              łam bez przerwy. Około dziesiątej telefon *.
              O dwunastej poszłam z nim do „Czytelni-
              ka”. Chodziliśmy potem jeszcze po parku,
              rozmawiając, nie rozumiejąc się, i nagle
              coś się zmieniło. Bez słów. Nie ma sensu
              widywać się dalej. Zawiłości, komplikacje,
              ucieczki, powroty – nikomu niepotrzebne
              bez dalszego ciągu. Co więc w tym jest,
              czego nie można pojąć?
11 stycznia
                 Cały dzień pisanie, wieczorem rysuję.
                                                                               Biegnący ptak
1978                                                                                        6


13 stycznia
                 Zaczęłam pisać to nowe. Idzie mi dobrze. Tytuł dla mnie „Największe po-
              dwórko”. Otworzyły mi się oczy i uszy. Pamięć chlusnęła czystą wodą dzieciń-
              stwa. Przed stalinizmem byłam chroniona przez rodziców, ale i tak mówili mi
              wiele.
16 stycznia, poniedziałek
                  Wciąż piszę „Największe podwórko”, właściwie to zawsze mówiliśmy duże
              podwórze, bo nasze było największe, obejmowało trzy klatki schodowe od stro-
              ny Sienkiewicza, żelazną bramę od Asnyka. Naprzeciw był warsztat, gdzie cho-
              dziliśmy do wuja na smrodyle, czyli czarną porzeczkę. Tytuł jeszcze nieustalony,
              codziennie piszę, dziś sześć stron czystego tekstu. Potem piszę po południu, aż
              do wieczora.
                  Późnym wieczorem szkicuję to podwórko, klatki, krzewy, gdzie bawiliśmy
              się kiedyś dawniej na kocu, w ojca i matkę. Brukowany kostką środek, ziemia,
              gdzie mieliśmy „kraje”: Polska wywołuje! Wywołuje wojnę przeciwko Rosji!,
              trzepak drewniany, drugi drąg żelazny, siatka oddzielająca nasze podwórko od
              tego spod czwórki i ogrodu, jakie były drzewa owocowe? Pamiętam wszystko
              tak dobrze! Mistyczne doznanie, ten rodzaj odtworzenia. Obraz, dźwięk łączę
              z myślą. I jest gotowa powieść. Całość. Tamten świat nie umarł, choć odszedł.
              Stworzyłam go na obraz i podobieństwo, ożył w powieści.
18 stycznia
                 Jest tak, że pociągają mnie ludzie, którzy mają pociąg do mnie, choć nie ma
              w tym mojego uczucia, grzeję się w cudzym cieple. Wiem, że to skrajny egoizm,
              wiem również, że wiele ludzkich miłości tak wygląda, tylko nie mówią o tym,
              cedzą prawdę przez gęste sito. Ja przynajmniej wiem, że nie kocham za samą
              miłość. Wzajemność jest dość obrzydliwym rodzajem symetrii, jeśli nie jest głę-
              boka. Wystarczy mi to, co mam. Idę więc z kimś takim na spacer do Łazienek,
              robię przerwę na haust powietrza. Kiedy jednak mówię komuś, kto wyznał mi
              przed chwilą uczucie: zazdroszczę ci tej nieszczęśliwej miłości, wścieka się na
              mnie, a przecież dzięki temu rozwija się chłopiec i zamienia w mężczyznę.
                 Pracę przerwaną odrobię później.
                 Tak się też stało. Po południu szkic powieści i nowy, już dokładnie rozryso-
              wany plan sytuacyjny podwórka.
                 Przedział czasowy, postaci podwórkowe, wszystko to mam już gotowe, na-
              wet nie wiedziałam, że można tak przepisywać z własnej głowy!
19 stycznia, czwartek
                  Telefon: Ziątek, Włodek Z. Jonasz przyszedł o czternastej, Anka B. o szes-
              nastej. Przeczytała ten dwudziestostronicowy fragment, powiedziała, że może
              to być „wielka powieść”, o ile uda mi się utrzymać wszystko w takim natężeniu
              jak dotąd. Na razie czuję w sobie moc, ale nigdy nikomu nie udało się napisać
              wielkiej powieści bez błędu.
                  Wieczorem Profesorek; śmiejemy się do łez z cyrku, jaki rozpocznie się
              jutro, określam to jako deutsche vita. Do Jonasza przyjeżdża reżyser jego sztuki
              z żoną aktorką. Jonasz ani be, ani me w żadnym języku. Trochę może parluje,
1978                                                                                        7



              uczyła nas ta sama Cynkówna w liceum plast. Tylko że ja uczyłam się wcześniej,
              od szóstego roku życia. Teraz też mam kłopoty.

                 Byliśmy u S. obejrzeć małą Julkę, która wygrała los na tej wściekłej życiowej
              loterii. Oby kapitał procentował. Maleństwo jest do nich podobne. Zawsze wy-
              dawało mi się, że niemowlęta mają coś z każdego, dlatego tak łatwo wmówić
              mężczyźnie, że to jego dziecko. Adoptowane dzieci mogą być jak własne.
                 Jednak czuję się szczęśliwa, że Wawrzyn jest nasz, że nikt, powiedzmy eu-
              femistycznie, nie przyłożył do tego ręki. Długo nie widziałam związku między
              ciążą a fizyczną miłością. Nawet kiedy byłam już uświadomiona. Dopiero teraz.
21 stycznia, sobota
                 W Teatrze Narodowym z Jonaszem i Niemcami. Sen srebrny Salomei (Samolei,
              jak mówi Jonasz), kolor, łuny, żelastwo, krzyki aktorów. Potem Goswin i Ingrid
              u nas, siedzimy do trzeciej, pijąc i gadając w różnych językach, nawet w tych,
              których nie znamy.
24 stycznia
                 Wawrzyn musi mieć wakacje, wyjeżdżamy więc z nim do Kazimierza, gdzie
              czeka na nas Ander z Marią.
25 stycznia
                 Mirek wyjeżdża na psychologiczną szkołę zimową.
                 Z Anderem na dalekim spacerze. Opowiada mi, że ma napisać coś na temat
              łowienia ryb, scenariusz czy nowelę, która nigdy nie będzie zrobiona, pójdzie
              do kosza, ale mu za to zapłacą. Biorę wreszcie środek uspokajający serce, zapi-
              sany przez panią doktor No, i wmawiam sobie, że mi pomoże.
26 stycznia, czwartek
                 Z Marią długie rozmowy, dro-
              biazgowe opowieści z jej tragicz-
              nego w sumie, choć ciekawego,
              życia.
27 stycznia
                  Ander siedzi u mnie całymi no-
              cami, jak pielęgniarz. Daje mi to
              dość wyrafinowany spokój. Mówi,
              a ja słucham. I odwrotnie. Pijemy
              wino. Jednak w nocy budzę się,
              pulsując w środku, mam wizje.
30 stycznia, poniedziałek
                  Robię rysunki przez cały czas
              pobytu, trochę piszę. Ostatnio
              w rysunku zmienił mi się warsz-
              tat. Cieszę się nieomylnością ręki,
              ale i głowa lepiej, mimo depresji,
              pracuje.
                                                                            Rozpasana ptaszyca
1978                                                                                         8


31 stycznia, wtorek
                Piszę parę stron tekstu, ale bez maszyny to nie jest tekst, nie obiektywizuje
            się.


                                                                                          luty
                   Mam mało czasu na zadręczanie.
4 lutego, sobota
                Wracamy z Kazimierza.
                Z Profesorkiem u Wedla. Stylizowana kawiarnia z czasów Wokulskiego, tro-
            chę zanadto jak na to spotkanie. Potem do nas, Wawrzyn bawił się zabawkami
            dawno niewidzianymi, a my rozmową. Mirek przyjechał z Wrocławia wcześniej,
            opowiedział mi parę rzeczy. Jakaś dziewczyna chyba się w nim zakochała. Oka-
            zało się, że i pocałunki były, a więc czuję się od razu rozgrzeszona. Ktoś miał być
            stały, ktoś miał być constans. I nie miałam to być ja.
5 lutego, niedziela
                No bo jeżeli to, co uważałam za stałe, zaczyna ewoluować, to ja tracę rów-
            nowagę. Dotąd uważałam M. za swoje ja idealne, za sumienie, które trzyma
            mnie w jako takiej formie moralnej – w sensie ogólnie przyjętej moralności. Na
            szczęście od niedawna to moja praca zajęła pozycję tej jedynej niepodważalnej
            wartości, a co dodatkowo: jest tylko i wyłącznie zależna ode mnie, pochodzi ze
            mnie, a więc krańcowa autonomia, wyzwolenie nawet bolesne, „Arbeit macht
            frei” (wiem, gdzie ten napis wisiał), wyzwolenie poprzez pisanie. Nie chcę już
            od nikogo nigdy – nic. Nikt nie będzie wiedział, jak łatwo urazić moje uczucia.
            Jakim drobiazgiem, bo wymagania moje są nieludzkie, przesadne i niemożliwe.
            Całą noc dyskutujemy z Mirkiem. Rozumiem go. Jego uzależnienie ode mnie,
            którego chce się pozbyć. Jednak to jest uzależnienie uczuciowe, jeśli chodzi
            o pracę, jest całkowicie autonomiczny.
6 lutego, poniedziałek
                Recital Jonasza. Piętnastolecie. Krótko: „wszyscy byli”. Byli i poszli. Mena-
            żeria, ale nie tylko. Wielki „demi monde”. Potem dyskoteka do trzeciej. Dużo
            tańczyłam, sporo wypiłam. Około pierwszej miałam moment ciężkiej depresji,
            chciałam go zalać, ale to nie wychodzi. Depresja. Patrzę na tych podekscytowa-
            nych ludzi, niby ze sobą rozmawiających, a w rzeczywistości rozglądających się
            tylko, kto obok kogo siedzi, kto z kim przyszedł. Życie pozorne bywa niekiedy
            prawdziwsze niż wewnętrzne. Przeszło mi, bo tańczyłam obłędnie, zwalczyłam
            kryzys fizycznie bardziej niż psychicznie. W końcu siadłam z Profesorkiem pod
            filarem i przyglądaliśmy się tańczącym, odpoczywając. Tak jak to czasami bywa
            nad ranem, rozmowa nabiera innego wymiaru i smaku. Jonasz poznał Mirka
            z jakąś Tamarą, śliczną młodą dziewczyną, podobno „na telefon”, którą Jonasz,
            chce rzekomo, jak oni wszyscy, „sprowadzić na dobrą drogę”. Prosił Mirka, żeby
            się z nią spotkał, pomógł jej „psychologicznie”. Głównie chodzi o to, żeby Mir
            nie był ode mnie tak uzależniony. Mężczyzna, mąż nie może być przez tyle lat
            zapatrzony w żonę. To wszystkim przeszkadza.
                Miałam śmieszny epizod z Januszem Głowackim i coca-colą. Myślę, że chyba
            mu się spodobałam, trochę udawałam, że nie wiem, kim jest.
1978                                                                                    9




8 lutego, środa
                  Sześć stron tekstu.
                  Początek rysunku żółwia. Skorupę trzeba mieć, to pewne.
9 lutego, czwartek
                  Sześć stron tekstu – niecałe.

               Potem wizyta u ciotki-babci Geni, siedzimy przez cały czas na gałęzi drze-
            wa genealogicznego. Jej opowiadanie o filozofie z dużą głową, który nigdy
            w W-wie nie mógł kupić kapelusza. Wyjechał do Ameryki i tam został milione-
            rem, produkując właśnie kapelusze, pod firmą Tenihaed, bo nazywał się Tenen-
            baum. Zapisuję, bo to świetna opowieść.
10 lutego
               Tych opowieści rodzinnych jest więcej, dziś mój teść wyznał (to chyba dobre
            słowo) nam, że ma nieślubną córkę z A. swoją sekretarką, kochanką, o którą
            Marusia była tak bardzo zazdrosna. Pamiętam jej gorzkie żale, żywe jeszcze
            trzydzieści lat po rozwodzie, że „poprawiał jej błędy w sprawozdaniach, a mnie
            nigdy nie pomógł, jak miałam kłopoty z pisaniem po polsku”. Czasami robi się
            żal Marusi, takiej wyobcowanej, cudzoziemki na naszym gruncie, uratowała
            Mietkowi życie, wywożąc go w głąb Sojuza, musiała za to zapłacić. Tego się nie
            wybacza. Gdybyśmy mieszkali osobno, miałabym tylko to współczucie, może
            sympatię.
               Mietek jest ojcem Joanny (chyba), pierwszej żony Łukasza. Tak więc historia
            zatoczyła koło.
               Czytam Mirkowi i Mietkowi fragment powieści, którą piszę. Cieszę się, że
            robi to nich takie duże wrażenie.
1978                                                                                       10


11 lutego, sobota
                Ciężko mi idzie praca, choć wiem, co mam dalej robić. Myślę o swoich boha-
            terach, przez cały czas poruszam się w środku powieści. Cieszę się z tego, ale
            niewiele do mnie dociera z zewnątrz. Nawet permanentnie podniesiony głos
            Marusi, krzyczącej w słuchawkę, przestał mnie denerwować, tłumaczę sobie,
            że jest przecież głucha, łagodnieję. Już nie pytam, dlaczego nie nosi aparatu,
            dlaczego oszukuje się, że słyszy. Widocznie wierzy w to. Kropka. Nie ona jest
            tu winna, tylko warunki zmuszające nas do wspólnego mieszkania. Chciałam
            przenieść się na Jelonki, ale Mirek nie chce. Zresztą jedna wizyta tam u tych
            śmiesznych ludzi, u tego faceta, który wszystkiego uczył się z podręczników,
            pływania, gry w tenisa, robót na drutach, bo i to umie, pokazała mi nędzę, brud,
            ta toaleta na kilkanaście osób! Nie mogłabym siąść na tym klozecie. A na wyna-
            jęcie czegokolwiek nie stać nas.

                Wieczorem na party. Och te party, nic tylko pić wódkę, żeby nie zacząć
            wyć. Choć jeden, reżyser K., był w porządku. Długo gadaliśmy, aż jego żona
            pojawiła się ubrana do wyjścia i powiedziała głosem określanym w powieściach
            jako nieznoszący sprzeciwu, podczas gdy tutaj jej głos był raczej na granicy łez:
            Idziemy! On: Siądź jeszcze na chwilę, widzisz, że rozmawiamy. Ona wściekła:
            Powiedziałeś, że idziemy, a teraz siedzisz jak idiota. I rusza do korytarza.
                Wszystko w mojej przytomności. Po chwili przychodzi pan B., gospodarz.
            Tłumaczy, że ona stoi tam i zalewa się łzami. Nic nie mówiłam, ale teraz mówię
            do K.: Idź już lepiej. To było jedyne wydarzenie wieczoru, nie chciałam być jego
            bohaterką. Po prawdzie nie wiedziałam nawet, że jest tu z żoną.
                Sama złościłam się po tańcach Mirka z tą jakąś Tatianą, czy jak jej tam, Ta-
            marą! Co za pretensjonalne imię z romansów! Tatiana to inna bajka, „i tak ona
            zwałas’ Tatianoj”, znałam kiedyś na pamięć duże fragmenty Oniegina po rosyj-
            sku, jaka to piękna muzyka, ta poezja.
                Kiedy się wie, że jest taka piękna poezja, proza do czytania, proza do napisa-
            nia, obrazy do oglądania i do namalowania, wtedy wszystko nabiera właściwych
            proporcji, nieważne jest bardziej nieważne, ważne staje się ważniejsze.
                Bo te zazdrostki, to niby prawdziwe życie, ta szarpanina duchowa strasz-
            nie wyjaławia. Takie miotanie się od ściany do ściany, jest niszczące, ale mało
            szlachetne to zniszczenie. Złapałam się na tym, że kołują moje myśli szare jak
            ptactwo ciężkie, nażarte na śmietnisku zgniłym żarciem.
                Po godzinie takiego kołowania pomyślałam, że przecież mam robotę, że
            powieść czeka, i nagle poczułam, że spada ze mnie tamto napięcie, że ogarnia
            mnie wewnętrzny śmiech: czy to ty, ta sama, która miałaś za nic męskie gry, ty,
            która odwracałaś się na pięcie, gdy nie spodobało ci się, że ktoś miał kawałek
            zielonej pietruszki na zębach, więc go porzuciłaś? Oczywiście, to nie był jedy-
            ny powód, ale potrafiłam porzucić każdego. Każdego, bez względu na to, jak
            bardzo mi się wcześniej podobał, jeżeli zagrażał mojej wolności albo naraził się
            głupotą, fałszem, złym traktowaniem innych, wcale nie mnie. Przypomniałam
            sobie ten dzień, kiedy szliśmy razem z Mirkiem, jeszcze w Poznaniu, do barku
            przy Paderewskiego i Mirek na środku jezdni powiedział do mnie coś, co mi
            się nie spodobało, coś upokarzającego. Odwróciłam się i poszłam w przeciwną
            stronę, szybko. Został na ulicy, nie wiem, co robił, nie oglądałam się za siebie.
1978                                                                                        11



               Żal mi było tej kobiety, żony K., ale nie czuję winy, nigdy jej nie czuję, także
            nigdy nie obciążam winą kobiet, które chcą zainteresować sobą Mirka. Może
            dlatego, że nie miałam wielu powodów, ważnych i prawdziwie dręczących.
            Gdybym je miała, to raczej krótko. Ludzie muszą czuć się wolni w małżeńskiej
            niewoli.
12 lutego, niedziela
                Rano na naszym podwórku przy Mokotowskiej grał harmonista: pieśni pa-
            triotyczne, stare komunistyczne i „ostatnie tango w Paryżu”.
                Jakie to w klimacie tego, co piszę – na Sienkiewicza także przychodzili grać,
            pamiętam zwłaszcza staruszka grającego na pile przerażająco piskliwą melodię,
            mój ojciec zatykał uszy, dawał mi pieniążek i mówił: Szybko biegnij, zanieś mu,
            jak zbierze na flaszkę, to przestanie.
                Lubię, jak ktoś ma autentyczną potrzebę twórczości, nawet jeśli związaną
            z potrzebą napicia się za to wódki.
                Nic nie robiłam dziś przy powieści, nic też nie rysuję. Trzęsionka, niepokój
            mnie nie opuszcza. Stosuje więc swoją technikę myśli puszczonych wolno, bo
            ostatnio za dużo było na temat powieści. Potrzeba lenistwa przebija się, orga-
            nizm staje w obronie dolce farniente.
16 lutego, czwartek
               W południe był Ander. Po koniaczku, po kieliszku nalewki. Piłam koniak
            z sokiem cytrynowym. Wycisnęłam z czterech cytryn, tak jak lubię. Co to za
            zastrzyk witamin! Pełen luz w rozmowie, bez tych absurdalnych niedomówień.
            On ma momenty szczerości, przestaje grać, kiedy nie ma widzów. Jak każdy.
17 lutego, piątek
               Telefonował ojciec Paweł, palotyn. Umówiliśmy się, przyniesie mi książki.
            Nawet nie wstydzę się tego, co zrobiłam. Zatrzymałam go nad przepaścią. Iwo
            miał dziś habilitację.
               Siedem stron czystego tekstu, ile wyrzuciłam, to moje.
               Iwo z Grażyną. Iwo opowiada o przebiegu kolokwium habilitacyjnego,
            śmiesznie i poważnie. Iwo trochę musztruje Grażynę, ona jest pogodna, jakby
            tego nie traktowała serio. Potem mówił o moim zwyczaju picia martella z cytry-
            ną, wspominał też Znikający punkt, na którym byliśmy razem, i ja w najbardziej
            emocjonującym momencie powiedziałam, że muszę wyjść. No to co, mówię,
            chciałam pójść siusiu, czy to grzech? Przecież wróciłam!
20 lutego, poniedziałek
                Od rana piszę, muszę wykorzystać to, że jakoś mi idzie. Do trzeciej pięć
            stron. Ta część jest momentami jeszcze zabawna, jest w niej śmiech dziecięcy,
            choć chmury stalinizmu nad podwórkiem także wiszą, nic nie jest wolne od
            tego klimatu. Matka, ojciec i ich lęki były moimi lękami, nawet jeśli gadali ze
            sobą po niemiecku, żebym nie rozumiała. Kto poszedł siedzieć i za co, komu
            wlepiono domiar, kto się powiesił, a kto donosi i na kogo, setki informacji nie
            dla dzieci były przez dzieci omawiane po zmroku na podwórku. Siedzieliśmy na
            ryczkach, małych stołkach z dziurką, we wnęce wejścia do piwnicy, i wałkowa-
            liśmy wszystko, co udało nam się podsłuchać. Piszę o tym tak, jakbym wstała
            ze stołka na wołanie matki: Krysia, do domu! Idę z ociąganiem, bo chcę jeszcze
1978                                                                                    12



           usłyszeć, co mówią. Zaraz, zaraz!, odpowiadam. Idę, bo matka nie lubi drugi
           raz wołać.
               Piszę ręcznie, w bloku listowym, to co pamiętam o bohaterach, w tym sa-
           mym stopniu wymyślonych, co prawdziwych. Córka ubowca. Dzieciaki spod
           czwórki, spod ósemki. Blokowa, o tak, to postać, i Stróżka, jej córka. Są tu
           wszyscy. Mówią, śmieją się, płaczą. Strach pojawiał się o zmierzchu. Wampiry
           i inne stwory, zboczeńcy. Ten wstrętny dziad na rowerze. Nawet teraz wstrząsa
           mną obrzydzenie.
               Pisz.
               Piosi nie ma, a więc od maszyny do włoszczyzny, ale póki Marusia nie gada
           mi nad uchem, to i marchew kroję w absolutnym skupieniu na powieści, stąd
           pewnie przesolony rosół, od czego jednak jest woda? Moja matka w grobie się
           przewraca: wody do rosołu dolać? Można zrobić rosolnik ze śmietaną, u nas
           w „Wielkopolszcze”, jak pisał Mickiewicz, nieznany.
               Odebrałam Wawrzyna ze szkoły, on bawi się cicho, a ja w skupieniu i samot-
           ności myślę, piszę z pamięci.


                                                                                 marzec
10 marca, piątek
              Codziennie piszę, nie mam czasu nawet na dziennik, bo intensywnie żyję,
           dziecko, gotowanie, sprzątanie, cały dom na głowie, oprócz tego tyle się dzieje,
           że nie mam siły wieczorem siąść i zapisywać.
11 marca, sobota
               Wielka impreza, zbyt dużo ludzi, jak na to mieszkanie, ale udana, pełna ży-
           cia, nie chce mi się jej teraz opisywać. Wciąż zajęta jestem pisaniem powieści,
           nawet kiedy nie piszę.
12 marca, niedziela
              Daleki, rodzinny spacer nad Wisłą. Pachnie już wiosną, lada dzień wszyst-
           ko zacznie się od początku, obumarłe drzewa zmartwychwstaną na naszych
           oczach, w tym jest przeczucie nieskończoności.
13 marca, poniedziałek
              Najwcześniej * z życzeniami, każdy miał się zabrać do swojej pracy, on
           w przyszłą środę zdaje egzamin doktorski z matematyki, ale po dwudziestu mi-
           nutach znów telefon, odwiózł dziecko do matki. Nie może się skupić, nie może
           pracować. Poszliśmy na dwie godziny do parku, a potem pojechaliśmy kawałek
           za Warszawę, zobaczyć wiosnę, którą tam widać bardziej. Więcej słońca! Pragnę
           słońca!
              Telefonował z życzeniami Komoljan, godzina zeszła na rozmowie. Potem
           Ander z Kielc. Szapiro wieczorem z gitarą, śpiewał mi z okazji imienin.
14 marca, wtorek
             Odebrałam pieniądze z „Czytelnika”! Profesorek zawiózł mnie tam, wypili-
           śmy herbatę na dole. Ma do mnie jakiś żal, problem w tym, że nie wiem o co.
1978                                                                                     13



           Smaki trzeba umieć odróżniać, a nauczyć się można tylko przez próbowanie
           różnych. Ciekawe, czy sama sobie też tak dobrze radzę?
              Zamówiłam wizytę u lekarza w spółdzielni i byłam tam, co uważam za
           osiągnięcie. Niestety mam jakieś szmery w sercu i wstępnie pani doktor No
           podejrzewa nerwicę serca, ale najpierw trzeba zrobić EKG i zdjęcia. Mam się
           oszczędzać, ale jak to zrobić, kiedy muszę tyle pracować, a poza tym nie chcę
           życia na pół gwizdka. Mogę żyć krócej, ale intensywnie. Nie mogę zamienić
           swojego szarpiącego życia na jedzenie klusek. Zresztą nawet kluchy muszę też
           sama zrobić.
              Rozmawiam w nocy godzinę z * , chciał się dowiedzieć, co z moim sercem.
15 marca, środa
              W ramach oszczędzania się sprzątnęłam kuchnię, zrobiłam przepierkę i za-
           bieram się do pracy, która jednak mi nie idzie. Niecała strona kiepskiego tekstu,
           do kosza. Serce, doktor, i nocny telefon *, to wszystko wybiło mnie z rytmu.
           W końcu nie jestem niewolnikiem na plantacji bawełny, który śpiewa, żeby pra-
           cować. Choć tak się czasem czuję. Nie potrafię śpiewać bluesa. Pani doktor No
           kazała mi się oszczędzać. Jak z wolnością, oszczędzać się od czy do?
16 marca, czwartek
               Z * znów rozmawiam półtorej godziny przez telefon. Już nie mogę. Szamo-
           czemy się między racjami, każdy ma swoje, ale fakty świadczą przeciw racjom.
           Uczucie jest niechcianym dzieckiem, które i tak się kocha.
               Moje serce wciąż się miota, czuję ciągle jego nagłe zrywy, pulsowania, biorę
           te leki i wapno, bo znów pojawiło się uczulenie na skórze, wykwita przy lada
           wahaniu nastroju. Tak trudno mi przyjąć, że mogę być chora, odrzucam to po
           prostu.
               Cud zdarza się bez względu na długość rozstania, mówi *. Wszystko jest jak
           sprzed chwili. Nic nie dam za cenę zdrowia. Myślę o tym, że powinnam napisać
           jeszcze ze cztery książki. Dlaczego cztery? Może siedem? I c’est tout. Nie mówię
           tego, bo i tak mącę mu życie, teraz, kiedy czeka go wyzwanie.
17 marca, piątek
              Mężczyźni, jeden obrażony, drugi zakochany. Mirek nieobecny. Usprawiedli-
           wiony? Praca, kariera. To wszystko dla mnie? Naprawdę? Jestem rozstrojona.
           Uspokajam się nocną rozmową, długą jak bezsenność.
18 marca, sobota
              Piszę wciąż, korzystając z tego ciągu. Powinnam pójść na EKG i na zdjęcie
           serca z profilu. Zabawne to jest: profil serca. Zwłaszcza mojego! Pójdę do spół-
           dzielni, prywatnie, choć żal mi pieniędzy, bo kiepsko.
27 marca, poniedziałek wielkanocny
               Spacer dla higieny bardziej niż dla przyjemności, tak dobrze siedzi się
           w domu, rodzinnie, tylko my i Wawrzyn.
               Przyjechał Komoljan, on jest blisko, jak rodzina. Siedzimy wszyscy przy stole
           i gadamy, ja nic nie piję, a oni suto zakrapiają ze wszech miar udaną szynkę,
           ugotowaną w domu, tak jak robiła to moja matka na Sienkiewicza.
1978                                                                                    14


28, wtorek
                 Mirek w Instytucie, a my z Komoljanem o literaturze, a raczej o warsztacie
             i osobistym podejściu do pisania. Dobrze przy tym jemy.
30 marca, czwartek
                Komoljan wczoraj wyjechał.
                Dziś dostałam autorskie egzemplarze Wizjera. Odebraliśmy je z Mirkiem
             z „Czytelnika”. Spotkaliśmy Andrzeja Heidricha, rozmawiamy o okładce, na
             której są moje rysunki. Jest z niej zadowolony, uważa, że farba mogłaby być
             bardziej czarna. Ja inaczej, sądzę, wypadło lepiej, niż oczekiwałam.




31 marca, piątek
                 Szapiro dumny jak paw z fotografii na
             okładce Wizjera, którą mi zrobił. Jest dzi-
             waczna, tajemnicza, technicznie wygląda jak
             zdjęcie zrobione z legitymacji partyzanckiej.
             Jest na niej coś na moim ramieniu, jakaś ręka,
             nie wiadomo czyja. Ja wiem, to łapka Waw-
             rzyna.
                 Był mój teść. Dla niego wydrukowana
             książka to jest coś, sacrum druku.




                                Z Wawrzynkiem w Łazienkach
1978                                                                                           15



                                                                                      kwiecień
1 kwietnia
                Wiadomo, jaka rocznica, zmarła matka pyta, czy ją pamiętam, Boże, jak jesz-
             cze! Nie dają o sobie zapomnieć. Przynajmniej moi umarli.
                Z Profesorkiem w Łazienkach, wiosennie, i wciąż o książce. Komentarze
             jego matki, relacje z jej czytania: „Ta Krysia wygląda jak aniołek, a pisze takie
             okropności, przerażające, co to jednak siedzi w człowieku, jak to nigdy nie
             wiadomo”.
3 kwietnia, poniedziałek
                Małgosia Winiewska, po niej Julek, Zygmunt Ziątek, dostał egzemplarz
             z dedykacją. Wzruszył się. Był także Iwo, poruszony, bo przecież na okładce
             wplecione w rysunek kawałki jego doktoratu.
                Urwanie głowy, nie mogę pracować, ale muszę nacieszyć się książką, choć
             chyba inni, ci co dostali z dedykacją, cieszą się bardziej niż ja. Jestem w środku
             nowego tworzonego świata, a tamten zostawiłam za sobą, i jak Bóg nie intere-
             suję się nim już. Eee tam.
4 kwietnia, wtorek
                Zygmunt Ziątek zachwycony książką.
                Spotykam się z *. Daję mu książkę z dedykacją, którą tu zapisuję:
                Pamięć ludzka jest selektywna; jednak na szczęście albo niestety, przechowuje cza-
             sami to, co bardzo chcielibyśmy wyrzucić.

                 Tak się dzieje, kiedy ktoś męczy się i chce znaleźć wyjście z sytuacji nie do
             rozwiązania. On jest godny szacunku jak mało kto, prostolinijny, a przez to
             bezbronny, choć uczciwość wytrąca szpadę z ręki takim jak ja. Był zszokowany,
             kiedy przedstawiłam mu swój pogląd na zasady. Tym sposobem nie podlegasz
             żadnej, najmniejszej ocenie, jesteś poza nią, mówi. Z pewnością nie jest to
             mieszczańskie pojmowanie niektórych pryncypiów. Mirek mówi, że jestem po-
             ganką kierującą się intuicją. To nieprawda. Intuicja obywa się bez kodyfikacji,
             a ja mam swoje reguły. Kiedy chcę zgorszyć jakiegoś Tartuffe’a albo epatować
             drobnomieszczan, mówię, że mam zasady, a przynajmniej jedną: nigdy nie prze-
             chodzę na czerwonym świetle. Mam też inną: nie krzywdzić słabych, biednych,
             pomagać im na wszelkie możliwe sposoby. Z tego jednak wyłączam poboczne
             układy uczuciowe. Układ główny rządzi się innymi prawami.

                Wieczorem był znów Ten Istny (ulubione określenie mojej matki). Do niego
             pasuje jak ulał. Mówiło się o próżności. Mojej, choć jemu nikt w próżności nie
             dorówna, nie jest w stanie oderwać się od siebie nigdy ani też skupić na cudzej
             biedzie. Zwracam mu na to uwagę, ale on nie czuje, w czym rzecz.
                Z „Czytelnika” wiadomość, że podnoszą mi wstecz stawkę za arkusz. Prezes
             Bębenek uważa, że Wizjer to bardzo dobra powieść. Zna się na tym, więc to dla
             mnie prawdziwa pochwała. No i bardzo miły gest.
1978                                                                                       16


6 kwietnia, czwartek
                Telefony, wyłączam w końcu telefon, nie dać się zwariować. U Geni na
            wątróbce po żydowsku. Mietek po teatrze, gdzie był z Wawrzynem na Krako-
            wiakach i góralach. Wartka ramota. Rozmawiamy o Wizjerze, o tym, czy OSOBA
            może się rozpoznać. Odpowiadam: Nie może, bo nie widzi się taką jak opisana,
            nie wie, jaka jest, nie wie, jak my ją widzimy, czy więc zewnętrzność jest aż taka
            istotna? Zastanawiam się nad tym, czasami wydaje mi się, że niektórzy ludzie
            są tylko zewnętrzni. Jak wiadoma OSOBA. Niemożliwe, przecież głęboko gdzieś
            w nich coś sieje się i wschodzi, coś, o czym nie wiemy, czego nie widać; stąd
            biorą się niesprawiedliwe oceny. Szlachetność ukryta, czy jej wcale nie ma?
8 kwietnia, sobota
               Z * odbieramy moje wyniki EKG i zdjęcia. Wszystko prawidłowe. Co czcimy.
            Cuba libre, czyli rum z coca-colą. Colę mój organizm toleruje wyłącznie z ru-
            mem. Trudno wytrzymać przy tym całym balaście stawianych sobie ograniczeń,
            zwłaszcza gdy tak pachnie wiosną.
               Dawanie nauczki Temu Istnemu. Zapomniał już o sytuacji sprzed paru mie-
            sięcy, kiedy mówił, że będzie „szczęśliwy, jeśli się z nim spotkam, nawet gdyby
            nie miało z tego wyniknąć nic więcej”. Oswoił się ze spotkaniami i teraz chciałby,
            żebym myślała o nim, telefonuje z pretensją w głosie: „Mam grypę, a ty nawet
            nie zadzwonisz!”. Ma grypę! Tu ludzie chorują ciężko, stale mam w otoczeniu
            kogoś, z kim muszę być w kontakcie, pełno śmierci dookoła, a ten ma grypę!
               Komoljan telefonuje: przeczytał Wizjer. Podobał mu się. Jak mawia mój
            szwagier Stefan: było mi owszem przyjemnie. Słowo trafiło kulą w płot, i to
            lubimy, bo takie słowa nie oddają nic. Mówię o tym Komoljanowi. Język, język,
            pokazuje nam czasem język.
11 kwietnia, wtorek
               Z * od rana w Białobrzegach, w Ryni, na powietrzu, którego potrzebujemy
            oboje. Po drodze jemy coś w jakimś dziwnym lokalu, gdzie sami Murzyni. Je-
            stem nieszczęśliwy i idzie po mojej myśli, mówi *. Chce być nieszczęśliwy, to
            będzie. Ja jestem szczęśliwa, powiedzmy, zadowolona, kiedy kończy się coś
            rujnującego. To uszlachetnia, jemu jednak nie szlachetności trzeba, bo ma jej
            nadmiar. Cynizmu, może stoicyzmu, przydałoby się. Zbyt dobry, zbyt prawy.
            Ciekawe, że nie jest w tym nudny. Może dlatego, że się tak miota, od ściany
            grzechu do ściany wierności. Małżeńskiej. Rodzinnej.
               Potem, podjeżdżając pod górę, zaryliśmy się w lesie. Udało się jakoś wyje-
            chać i zdążyłam po Wawrzynka do szkoły.
13 kwietnia, czwartek
                Szapiro spał u nas, źle się czułam, wczoraj wieczorem znów miałam atak
            trzęsionki. Szapiro jak brat, może z lekka kazirodczy braciszek, urodziliśmy
            się tego samego dnia, tylko on parę lat później. Uczucie bezinteresowne, o ile
            istnieje, jest bezpłciowe. Znam takie uczucia, ale tylko w stosunku do potrze-
            bujących pomocy.
14 kwietnia, piątek
               Leje wstrętnie, my z Mirkiem do apteki na Filtrową. Tylko tam jest signopam,
            który zapisała mi pani doktor No, na uspokojenie serca. Wyrównanie jego pracy.
1978                                                                                       17



            Ma jakieś dodatkowe uderzenia. Nic takiego. Niech wali, jego prawo. Doktor
            No jest świetną kobietą. Mówi, że zawsze mogę do niej zatelefonować, nawet
            w nocy. Czytała Wizjer, dałam jej w prezencie. Mówi, że przy takiej wrażliwości
            te łomoty to nic dziwnego. Uspokoiłam się. To był strach, że mam wrodzoną
            wadę, po ojcu, który miał cztery zawały.
                Dziś po powrocie piszę scenę lepienia bałwana na podwórku. Bałwana z fają
            w zębach, z wąsem, z oczami z węgielków. Dzieci go lepią, polewają wodą, żeby
            był twardy. To ten bałwan, który tak przerazi Marycha.
                Profesorek wyjeżdża do Oksfordu, leci jutro o dziesiątej, przyszedł się po-
            żegnać. Pojechaliśmy razem do Swissów. Oni plotkują nieprzytomnie na temat
            Iwa i Grażyny. Zwłaszcza ona ma małą satysfakcję, że to się nie udało. Mała
            mieszczka, zazdrości każdej kobiecie niezależności.
17 kwietnia, poniedziałek
                Ludzie bardzo prostolinijni pożądają grzechu bardziej niż zepsuci, bo zepsu-
            ci oddychają zgnilizną, mają grzech na co dzień, a chcieliby czystości. Nie moż-
            na być poza czasem i historią, choć slogan chwytliwy, nie zapobiega skaleczeniu
            się szkłem z szyby okiennej, przez którą spogląda się na grzeszną miłość. Zasła-
            niam okna. Zawsze. Zamykam drzwi. Zawsze. I nie ma tego, co było.
18 kwietnia, wtorek
                Dużo dziś pisałam.
                Przełamał się, załamał się. Czy możemy się spotkać? Pytanie. Odpowiedź.
            W „Czytelniku”, i tak muszę tam być, mam kilka spotkań umówionych. Szczę-
            ście na spiętej twarzy wygładza ją. Zmęczenie. A do mnie mówi, że jestem
            „wypoczęta i młodziutka”. To znaczy, że jestem nieczuła i nie przejmuję się?
            Chyba tak. Tego nie mówi, tak myśli. Idziemy na spacer, nad nami pełne niepo-
            koju deszczowe niebo. A gdzieś leje deszcz. Zbliża się, już jest. Włosy mokre,
            chronimy się do samochodu, jedziemy. Mam mu pomóc zwalczyć to, co czuje!
            Jestem tylko widzem solidarnie czującym? To dopiero perwersja.
                Wieczorem w domu, pełna troski, spokojna, oddalam każdą myśl o deszczu
            przedpołudniowym.
20 kwietnia, czwartek
               Z Wawrzynkiem u lekarki, z jego uchem. Ma po Mirku skłonność do zapaleń.
            Na szczęście nic poważnego. Trochę przeziębiony, trzy dni w domu.
24 kwietnia, poniedziałek
               Co to jest zły wpływ? To tylko tyle, ile ktoś potrafi w kimś ujawnić, ale prze-
            cież to w nim jest, nieprzebudzone, ale jest.
               Odbieram z „Czytelnika” pieniądze. Przynajmniej raz jest więcej, niż myśla-
            łam. Na rękę 8160 złotych. Bez podatku byłoby 8750. Głupio płacić na system,
            którego się nie lubi.
               Wieczorem Ander z Marią. Ander dostał Wizjer, prosił o ilustrowaną dedy-
            kację, więc zarysowałam mu dwie strony w ptaki. Wyprodukowałam bibliofilski
            egzemplarz.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
                      pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio,
e-booki .

Weitere ähnliche Inhalte

Mehr von e-booksweb.pl

Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebooke-booksweb.pl
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebooke-booksweb.pl
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebooke-booksweb.pl
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebooke-booksweb.pl
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebooke-booksweb.pl
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebooke-booksweb.pl
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebooke-booksweb.pl
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebooke-booksweb.pl
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...e-booksweb.pl
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebooke-booksweb.pl
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebooke-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...e-booksweb.pl
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebooke-booksweb.pl
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebooke-booksweb.pl
 
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebook
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebookTeksty piramid z piramidy Unisa - ebook
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebooke-booksweb.pl
 
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebook
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebookTeatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebook
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebooke-booksweb.pl
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebooke-booksweb.pl
 
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...e-booksweb.pl
 
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebook
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebookSynagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebook
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebooke-booksweb.pl
 

Mehr von e-booksweb.pl (20)

Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebookZostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
Zostań Kopernikiem! - Halina Gumowska - ebook
 
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebookZnaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
Znaki i przepowiednie nadchodzącego końca świata - ebook
 
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebookZłote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
Złote pocałunki. Opowieści niezwykłe - ebook
 
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebookZłodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
Złodziejka pamięci - Krystyna Kofta - ebook
 
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebookZdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
Zdobycie sandomierza (rok 1809) - Walery Przyborowski - ebook
 
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebookZbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
Zbuduj trwałą i szczęśliwą przyjaźń - Anna Grabka - ebook
 
Zarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebookZarządzanie pracą - ebook
Zarządzanie pracą - ebook
 
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebookZakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
Zakłady sportowe i bukmacherskie kontra multilotek - ebook
 
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
Zagadki ludzkiej natury huna - tajemna wiedza kahunów, hipnoza, duchy, zjawy,...
 
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebookWypełnianie dokumentów ZUS - ebook
Wypełnianie dokumentów ZUS - ebook
 
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebookWymiar i rozkład czasu pracy - ebook
Wymiar i rozkład czasu pracy - ebook
 
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
Warsztaty edukacji twórczej. Jak rozwijać osobowość przez sztukę. Program int...
 
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebookWarsztaty edukacji teatralnej - ebook
Warsztaty edukacji teatralnej - ebook
 
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebookUdręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
Udręczeni przez demony. Opowieści o szatańskim zniewoleniu - ebook
 
Teogonia - ebook
Teogonia - ebookTeogonia - ebook
Teogonia - ebook
 
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebook
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebookTeksty piramid z piramidy Unisa - ebook
Teksty piramid z piramidy Unisa - ebook
 
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebook
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebookTeatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebook
Teatr szkolny. część 2 – akcent, intonacja, intencja - ebook
 
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebookTatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
Tatarzy w sandomierzu - Ferdynand Kuraś - ebook
 
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...
Tam Lin i Królowa Elfów. Prastare podania, legendy i opowieści z Wysp Brytyjs...
 
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebook
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebookSynagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebook
Synagoga Szatana - Stanisław Przybyszewski - ebook
 

Monografia grzechów. Z dziennika 1978-1989 - Krystyna Kofta - ebook

  • 1.
  • 2. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .
  • 3.
  • 4.
  • 5.
  • 6. 1978 styczeń Ja i Mirek 6 stycznia, piątek Gdyby tak mieć swój pokój, choć na parę godzin dziennie. Wynajmowany jak garsoniera na rozpustę. Niestety nigdy nie miałam zamkniętego miejsca, zawsze na widoku, pod kontrolą rodziców. Wciąż to hasło dzieciństwa, Bóg jest wszędzie i widzi wszystko. Tylko myśli mają zamkniętą przestrzeń, dlate- go tak trudno mi je sprzedawać publiczności. Mam je na intymną wyłączność. Może gdyby nie było wojny i bolszewii, mój ojciec byłby bogatym kapitalistą, fabrykan- tem, może miałabym swój pokój, ale czy byłabym w dobrobycie pisarką? Tak, tak byłabym. 10 stycznia, wtorek Przez ostatnie dni pracowałam i rysowa- łam bez przerwy. Około dziesiątej telefon *. O dwunastej poszłam z nim do „Czytelni- ka”. Chodziliśmy potem jeszcze po parku, rozmawiając, nie rozumiejąc się, i nagle coś się zmieniło. Bez słów. Nie ma sensu widywać się dalej. Zawiłości, komplikacje, ucieczki, powroty – nikomu niepotrzebne bez dalszego ciągu. Co więc w tym jest, czego nie można pojąć? 11 stycznia Cały dzień pisanie, wieczorem rysuję. Biegnący ptak
  • 7. 1978 6 13 stycznia Zaczęłam pisać to nowe. Idzie mi dobrze. Tytuł dla mnie „Największe po- dwórko”. Otworzyły mi się oczy i uszy. Pamięć chlusnęła czystą wodą dzieciń- stwa. Przed stalinizmem byłam chroniona przez rodziców, ale i tak mówili mi wiele. 16 stycznia, poniedziałek Wciąż piszę „Największe podwórko”, właściwie to zawsze mówiliśmy duże podwórze, bo nasze było największe, obejmowało trzy klatki schodowe od stro- ny Sienkiewicza, żelazną bramę od Asnyka. Naprzeciw był warsztat, gdzie cho- dziliśmy do wuja na smrodyle, czyli czarną porzeczkę. Tytuł jeszcze nieustalony, codziennie piszę, dziś sześć stron czystego tekstu. Potem piszę po południu, aż do wieczora. Późnym wieczorem szkicuję to podwórko, klatki, krzewy, gdzie bawiliśmy się kiedyś dawniej na kocu, w ojca i matkę. Brukowany kostką środek, ziemia, gdzie mieliśmy „kraje”: Polska wywołuje! Wywołuje wojnę przeciwko Rosji!, trzepak drewniany, drugi drąg żelazny, siatka oddzielająca nasze podwórko od tego spod czwórki i ogrodu, jakie były drzewa owocowe? Pamiętam wszystko tak dobrze! Mistyczne doznanie, ten rodzaj odtworzenia. Obraz, dźwięk łączę z myślą. I jest gotowa powieść. Całość. Tamten świat nie umarł, choć odszedł. Stworzyłam go na obraz i podobieństwo, ożył w powieści. 18 stycznia Jest tak, że pociągają mnie ludzie, którzy mają pociąg do mnie, choć nie ma w tym mojego uczucia, grzeję się w cudzym cieple. Wiem, że to skrajny egoizm, wiem również, że wiele ludzkich miłości tak wygląda, tylko nie mówią o tym, cedzą prawdę przez gęste sito. Ja przynajmniej wiem, że nie kocham za samą miłość. Wzajemność jest dość obrzydliwym rodzajem symetrii, jeśli nie jest głę- boka. Wystarczy mi to, co mam. Idę więc z kimś takim na spacer do Łazienek, robię przerwę na haust powietrza. Kiedy jednak mówię komuś, kto wyznał mi przed chwilą uczucie: zazdroszczę ci tej nieszczęśliwej miłości, wścieka się na mnie, a przecież dzięki temu rozwija się chłopiec i zamienia w mężczyznę. Pracę przerwaną odrobię później. Tak się też stało. Po południu szkic powieści i nowy, już dokładnie rozryso- wany plan sytuacyjny podwórka. Przedział czasowy, postaci podwórkowe, wszystko to mam już gotowe, na- wet nie wiedziałam, że można tak przepisywać z własnej głowy! 19 stycznia, czwartek Telefon: Ziątek, Włodek Z. Jonasz przyszedł o czternastej, Anka B. o szes- nastej. Przeczytała ten dwudziestostronicowy fragment, powiedziała, że może to być „wielka powieść”, o ile uda mi się utrzymać wszystko w takim natężeniu jak dotąd. Na razie czuję w sobie moc, ale nigdy nikomu nie udało się napisać wielkiej powieści bez błędu. Wieczorem Profesorek; śmiejemy się do łez z cyrku, jaki rozpocznie się jutro, określam to jako deutsche vita. Do Jonasza przyjeżdża reżyser jego sztuki z żoną aktorką. Jonasz ani be, ani me w żadnym języku. Trochę może parluje,
  • 8. 1978 7 uczyła nas ta sama Cynkówna w liceum plast. Tylko że ja uczyłam się wcześniej, od szóstego roku życia. Teraz też mam kłopoty. Byliśmy u S. obejrzeć małą Julkę, która wygrała los na tej wściekłej życiowej loterii. Oby kapitał procentował. Maleństwo jest do nich podobne. Zawsze wy- dawało mi się, że niemowlęta mają coś z każdego, dlatego tak łatwo wmówić mężczyźnie, że to jego dziecko. Adoptowane dzieci mogą być jak własne. Jednak czuję się szczęśliwa, że Wawrzyn jest nasz, że nikt, powiedzmy eu- femistycznie, nie przyłożył do tego ręki. Długo nie widziałam związku między ciążą a fizyczną miłością. Nawet kiedy byłam już uświadomiona. Dopiero teraz. 21 stycznia, sobota W Teatrze Narodowym z Jonaszem i Niemcami. Sen srebrny Salomei (Samolei, jak mówi Jonasz), kolor, łuny, żelastwo, krzyki aktorów. Potem Goswin i Ingrid u nas, siedzimy do trzeciej, pijąc i gadając w różnych językach, nawet w tych, których nie znamy. 24 stycznia Wawrzyn musi mieć wakacje, wyjeżdżamy więc z nim do Kazimierza, gdzie czeka na nas Ander z Marią. 25 stycznia Mirek wyjeżdża na psychologiczną szkołę zimową. Z Anderem na dalekim spacerze. Opowiada mi, że ma napisać coś na temat łowienia ryb, scenariusz czy nowelę, która nigdy nie będzie zrobiona, pójdzie do kosza, ale mu za to zapłacą. Biorę wreszcie środek uspokajający serce, zapi- sany przez panią doktor No, i wmawiam sobie, że mi pomoże. 26 stycznia, czwartek Z Marią długie rozmowy, dro- biazgowe opowieści z jej tragicz- nego w sumie, choć ciekawego, życia. 27 stycznia Ander siedzi u mnie całymi no- cami, jak pielęgniarz. Daje mi to dość wyrafinowany spokój. Mówi, a ja słucham. I odwrotnie. Pijemy wino. Jednak w nocy budzę się, pulsując w środku, mam wizje. 30 stycznia, poniedziałek Robię rysunki przez cały czas pobytu, trochę piszę. Ostatnio w rysunku zmienił mi się warsz- tat. Cieszę się nieomylnością ręki, ale i głowa lepiej, mimo depresji, pracuje. Rozpasana ptaszyca
  • 9. 1978 8 31 stycznia, wtorek Piszę parę stron tekstu, ale bez maszyny to nie jest tekst, nie obiektywizuje się. luty Mam mało czasu na zadręczanie. 4 lutego, sobota Wracamy z Kazimierza. Z Profesorkiem u Wedla. Stylizowana kawiarnia z czasów Wokulskiego, tro- chę zanadto jak na to spotkanie. Potem do nas, Wawrzyn bawił się zabawkami dawno niewidzianymi, a my rozmową. Mirek przyjechał z Wrocławia wcześniej, opowiedział mi parę rzeczy. Jakaś dziewczyna chyba się w nim zakochała. Oka- zało się, że i pocałunki były, a więc czuję się od razu rozgrzeszona. Ktoś miał być stały, ktoś miał być constans. I nie miałam to być ja. 5 lutego, niedziela No bo jeżeli to, co uważałam za stałe, zaczyna ewoluować, to ja tracę rów- nowagę. Dotąd uważałam M. za swoje ja idealne, za sumienie, które trzyma mnie w jako takiej formie moralnej – w sensie ogólnie przyjętej moralności. Na szczęście od niedawna to moja praca zajęła pozycję tej jedynej niepodważalnej wartości, a co dodatkowo: jest tylko i wyłącznie zależna ode mnie, pochodzi ze mnie, a więc krańcowa autonomia, wyzwolenie nawet bolesne, „Arbeit macht frei” (wiem, gdzie ten napis wisiał), wyzwolenie poprzez pisanie. Nie chcę już od nikogo nigdy – nic. Nikt nie będzie wiedział, jak łatwo urazić moje uczucia. Jakim drobiazgiem, bo wymagania moje są nieludzkie, przesadne i niemożliwe. Całą noc dyskutujemy z Mirkiem. Rozumiem go. Jego uzależnienie ode mnie, którego chce się pozbyć. Jednak to jest uzależnienie uczuciowe, jeśli chodzi o pracę, jest całkowicie autonomiczny. 6 lutego, poniedziałek Recital Jonasza. Piętnastolecie. Krótko: „wszyscy byli”. Byli i poszli. Mena- żeria, ale nie tylko. Wielki „demi monde”. Potem dyskoteka do trzeciej. Dużo tańczyłam, sporo wypiłam. Około pierwszej miałam moment ciężkiej depresji, chciałam go zalać, ale to nie wychodzi. Depresja. Patrzę na tych podekscytowa- nych ludzi, niby ze sobą rozmawiających, a w rzeczywistości rozglądających się tylko, kto obok kogo siedzi, kto z kim przyszedł. Życie pozorne bywa niekiedy prawdziwsze niż wewnętrzne. Przeszło mi, bo tańczyłam obłędnie, zwalczyłam kryzys fizycznie bardziej niż psychicznie. W końcu siadłam z Profesorkiem pod filarem i przyglądaliśmy się tańczącym, odpoczywając. Tak jak to czasami bywa nad ranem, rozmowa nabiera innego wymiaru i smaku. Jonasz poznał Mirka z jakąś Tamarą, śliczną młodą dziewczyną, podobno „na telefon”, którą Jonasz, chce rzekomo, jak oni wszyscy, „sprowadzić na dobrą drogę”. Prosił Mirka, żeby się z nią spotkał, pomógł jej „psychologicznie”. Głównie chodzi o to, żeby Mir nie był ode mnie tak uzależniony. Mężczyzna, mąż nie może być przez tyle lat zapatrzony w żonę. To wszystkim przeszkadza. Miałam śmieszny epizod z Januszem Głowackim i coca-colą. Myślę, że chyba mu się spodobałam, trochę udawałam, że nie wiem, kim jest.
  • 10. 1978 9 8 lutego, środa Sześć stron tekstu. Początek rysunku żółwia. Skorupę trzeba mieć, to pewne. 9 lutego, czwartek Sześć stron tekstu – niecałe. Potem wizyta u ciotki-babci Geni, siedzimy przez cały czas na gałęzi drze- wa genealogicznego. Jej opowiadanie o filozofie z dużą głową, który nigdy w W-wie nie mógł kupić kapelusza. Wyjechał do Ameryki i tam został milione- rem, produkując właśnie kapelusze, pod firmą Tenihaed, bo nazywał się Tenen- baum. Zapisuję, bo to świetna opowieść. 10 lutego Tych opowieści rodzinnych jest więcej, dziś mój teść wyznał (to chyba dobre słowo) nam, że ma nieślubną córkę z A. swoją sekretarką, kochanką, o którą Marusia była tak bardzo zazdrosna. Pamiętam jej gorzkie żale, żywe jeszcze trzydzieści lat po rozwodzie, że „poprawiał jej błędy w sprawozdaniach, a mnie nigdy nie pomógł, jak miałam kłopoty z pisaniem po polsku”. Czasami robi się żal Marusi, takiej wyobcowanej, cudzoziemki na naszym gruncie, uratowała Mietkowi życie, wywożąc go w głąb Sojuza, musiała za to zapłacić. Tego się nie wybacza. Gdybyśmy mieszkali osobno, miałabym tylko to współczucie, może sympatię. Mietek jest ojcem Joanny (chyba), pierwszej żony Łukasza. Tak więc historia zatoczyła koło. Czytam Mirkowi i Mietkowi fragment powieści, którą piszę. Cieszę się, że robi to nich takie duże wrażenie.
  • 11. 1978 10 11 lutego, sobota Ciężko mi idzie praca, choć wiem, co mam dalej robić. Myślę o swoich boha- terach, przez cały czas poruszam się w środku powieści. Cieszę się z tego, ale niewiele do mnie dociera z zewnątrz. Nawet permanentnie podniesiony głos Marusi, krzyczącej w słuchawkę, przestał mnie denerwować, tłumaczę sobie, że jest przecież głucha, łagodnieję. Już nie pytam, dlaczego nie nosi aparatu, dlaczego oszukuje się, że słyszy. Widocznie wierzy w to. Kropka. Nie ona jest tu winna, tylko warunki zmuszające nas do wspólnego mieszkania. Chciałam przenieść się na Jelonki, ale Mirek nie chce. Zresztą jedna wizyta tam u tych śmiesznych ludzi, u tego faceta, który wszystkiego uczył się z podręczników, pływania, gry w tenisa, robót na drutach, bo i to umie, pokazała mi nędzę, brud, ta toaleta na kilkanaście osób! Nie mogłabym siąść na tym klozecie. A na wyna- jęcie czegokolwiek nie stać nas. Wieczorem na party. Och te party, nic tylko pić wódkę, żeby nie zacząć wyć. Choć jeden, reżyser K., był w porządku. Długo gadaliśmy, aż jego żona pojawiła się ubrana do wyjścia i powiedziała głosem określanym w powieściach jako nieznoszący sprzeciwu, podczas gdy tutaj jej głos był raczej na granicy łez: Idziemy! On: Siądź jeszcze na chwilę, widzisz, że rozmawiamy. Ona wściekła: Powiedziałeś, że idziemy, a teraz siedzisz jak idiota. I rusza do korytarza. Wszystko w mojej przytomności. Po chwili przychodzi pan B., gospodarz. Tłumaczy, że ona stoi tam i zalewa się łzami. Nic nie mówiłam, ale teraz mówię do K.: Idź już lepiej. To było jedyne wydarzenie wieczoru, nie chciałam być jego bohaterką. Po prawdzie nie wiedziałam nawet, że jest tu z żoną. Sama złościłam się po tańcach Mirka z tą jakąś Tatianą, czy jak jej tam, Ta- marą! Co za pretensjonalne imię z romansów! Tatiana to inna bajka, „i tak ona zwałas’ Tatianoj”, znałam kiedyś na pamięć duże fragmenty Oniegina po rosyj- sku, jaka to piękna muzyka, ta poezja. Kiedy się wie, że jest taka piękna poezja, proza do czytania, proza do napisa- nia, obrazy do oglądania i do namalowania, wtedy wszystko nabiera właściwych proporcji, nieważne jest bardziej nieważne, ważne staje się ważniejsze. Bo te zazdrostki, to niby prawdziwe życie, ta szarpanina duchowa strasz- nie wyjaławia. Takie miotanie się od ściany do ściany, jest niszczące, ale mało szlachetne to zniszczenie. Złapałam się na tym, że kołują moje myśli szare jak ptactwo ciężkie, nażarte na śmietnisku zgniłym żarciem. Po godzinie takiego kołowania pomyślałam, że przecież mam robotę, że powieść czeka, i nagle poczułam, że spada ze mnie tamto napięcie, że ogarnia mnie wewnętrzny śmiech: czy to ty, ta sama, która miałaś za nic męskie gry, ty, która odwracałaś się na pięcie, gdy nie spodobało ci się, że ktoś miał kawałek zielonej pietruszki na zębach, więc go porzuciłaś? Oczywiście, to nie był jedy- ny powód, ale potrafiłam porzucić każdego. Każdego, bez względu na to, jak bardzo mi się wcześniej podobał, jeżeli zagrażał mojej wolności albo naraził się głupotą, fałszem, złym traktowaniem innych, wcale nie mnie. Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy szliśmy razem z Mirkiem, jeszcze w Poznaniu, do barku przy Paderewskiego i Mirek na środku jezdni powiedział do mnie coś, co mi się nie spodobało, coś upokarzającego. Odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę, szybko. Został na ulicy, nie wiem, co robił, nie oglądałam się za siebie.
  • 12. 1978 11 Żal mi było tej kobiety, żony K., ale nie czuję winy, nigdy jej nie czuję, także nigdy nie obciążam winą kobiet, które chcą zainteresować sobą Mirka. Może dlatego, że nie miałam wielu powodów, ważnych i prawdziwie dręczących. Gdybym je miała, to raczej krótko. Ludzie muszą czuć się wolni w małżeńskiej niewoli. 12 lutego, niedziela Rano na naszym podwórku przy Mokotowskiej grał harmonista: pieśni pa- triotyczne, stare komunistyczne i „ostatnie tango w Paryżu”. Jakie to w klimacie tego, co piszę – na Sienkiewicza także przychodzili grać, pamiętam zwłaszcza staruszka grającego na pile przerażająco piskliwą melodię, mój ojciec zatykał uszy, dawał mi pieniążek i mówił: Szybko biegnij, zanieś mu, jak zbierze na flaszkę, to przestanie. Lubię, jak ktoś ma autentyczną potrzebę twórczości, nawet jeśli związaną z potrzebą napicia się za to wódki. Nic nie robiłam dziś przy powieści, nic też nie rysuję. Trzęsionka, niepokój mnie nie opuszcza. Stosuje więc swoją technikę myśli puszczonych wolno, bo ostatnio za dużo było na temat powieści. Potrzeba lenistwa przebija się, orga- nizm staje w obronie dolce farniente. 16 lutego, czwartek W południe był Ander. Po koniaczku, po kieliszku nalewki. Piłam koniak z sokiem cytrynowym. Wycisnęłam z czterech cytryn, tak jak lubię. Co to za zastrzyk witamin! Pełen luz w rozmowie, bez tych absurdalnych niedomówień. On ma momenty szczerości, przestaje grać, kiedy nie ma widzów. Jak każdy. 17 lutego, piątek Telefonował ojciec Paweł, palotyn. Umówiliśmy się, przyniesie mi książki. Nawet nie wstydzę się tego, co zrobiłam. Zatrzymałam go nad przepaścią. Iwo miał dziś habilitację. Siedem stron czystego tekstu, ile wyrzuciłam, to moje. Iwo z Grażyną. Iwo opowiada o przebiegu kolokwium habilitacyjnego, śmiesznie i poważnie. Iwo trochę musztruje Grażynę, ona jest pogodna, jakby tego nie traktowała serio. Potem mówił o moim zwyczaju picia martella z cytry- ną, wspominał też Znikający punkt, na którym byliśmy razem, i ja w najbardziej emocjonującym momencie powiedziałam, że muszę wyjść. No to co, mówię, chciałam pójść siusiu, czy to grzech? Przecież wróciłam! 20 lutego, poniedziałek Od rana piszę, muszę wykorzystać to, że jakoś mi idzie. Do trzeciej pięć stron. Ta część jest momentami jeszcze zabawna, jest w niej śmiech dziecięcy, choć chmury stalinizmu nad podwórkiem także wiszą, nic nie jest wolne od tego klimatu. Matka, ojciec i ich lęki były moimi lękami, nawet jeśli gadali ze sobą po niemiecku, żebym nie rozumiała. Kto poszedł siedzieć i za co, komu wlepiono domiar, kto się powiesił, a kto donosi i na kogo, setki informacji nie dla dzieci były przez dzieci omawiane po zmroku na podwórku. Siedzieliśmy na ryczkach, małych stołkach z dziurką, we wnęce wejścia do piwnicy, i wałkowa- liśmy wszystko, co udało nam się podsłuchać. Piszę o tym tak, jakbym wstała ze stołka na wołanie matki: Krysia, do domu! Idę z ociąganiem, bo chcę jeszcze
  • 13. 1978 12 usłyszeć, co mówią. Zaraz, zaraz!, odpowiadam. Idę, bo matka nie lubi drugi raz wołać. Piszę ręcznie, w bloku listowym, to co pamiętam o bohaterach, w tym sa- mym stopniu wymyślonych, co prawdziwych. Córka ubowca. Dzieciaki spod czwórki, spod ósemki. Blokowa, o tak, to postać, i Stróżka, jej córka. Są tu wszyscy. Mówią, śmieją się, płaczą. Strach pojawiał się o zmierzchu. Wampiry i inne stwory, zboczeńcy. Ten wstrętny dziad na rowerze. Nawet teraz wstrząsa mną obrzydzenie. Pisz. Piosi nie ma, a więc od maszyny do włoszczyzny, ale póki Marusia nie gada mi nad uchem, to i marchew kroję w absolutnym skupieniu na powieści, stąd pewnie przesolony rosół, od czego jednak jest woda? Moja matka w grobie się przewraca: wody do rosołu dolać? Można zrobić rosolnik ze śmietaną, u nas w „Wielkopolszcze”, jak pisał Mickiewicz, nieznany. Odebrałam Wawrzyna ze szkoły, on bawi się cicho, a ja w skupieniu i samot- ności myślę, piszę z pamięci. marzec 10 marca, piątek Codziennie piszę, nie mam czasu nawet na dziennik, bo intensywnie żyję, dziecko, gotowanie, sprzątanie, cały dom na głowie, oprócz tego tyle się dzieje, że nie mam siły wieczorem siąść i zapisywać. 11 marca, sobota Wielka impreza, zbyt dużo ludzi, jak na to mieszkanie, ale udana, pełna ży- cia, nie chce mi się jej teraz opisywać. Wciąż zajęta jestem pisaniem powieści, nawet kiedy nie piszę. 12 marca, niedziela Daleki, rodzinny spacer nad Wisłą. Pachnie już wiosną, lada dzień wszyst- ko zacznie się od początku, obumarłe drzewa zmartwychwstaną na naszych oczach, w tym jest przeczucie nieskończoności. 13 marca, poniedziałek Najwcześniej * z życzeniami, każdy miał się zabrać do swojej pracy, on w przyszłą środę zdaje egzamin doktorski z matematyki, ale po dwudziestu mi- nutach znów telefon, odwiózł dziecko do matki. Nie może się skupić, nie może pracować. Poszliśmy na dwie godziny do parku, a potem pojechaliśmy kawałek za Warszawę, zobaczyć wiosnę, którą tam widać bardziej. Więcej słońca! Pragnę słońca! Telefonował z życzeniami Komoljan, godzina zeszła na rozmowie. Potem Ander z Kielc. Szapiro wieczorem z gitarą, śpiewał mi z okazji imienin. 14 marca, wtorek Odebrałam pieniądze z „Czytelnika”! Profesorek zawiózł mnie tam, wypili- śmy herbatę na dole. Ma do mnie jakiś żal, problem w tym, że nie wiem o co.
  • 14. 1978 13 Smaki trzeba umieć odróżniać, a nauczyć się można tylko przez próbowanie różnych. Ciekawe, czy sama sobie też tak dobrze radzę? Zamówiłam wizytę u lekarza w spółdzielni i byłam tam, co uważam za osiągnięcie. Niestety mam jakieś szmery w sercu i wstępnie pani doktor No podejrzewa nerwicę serca, ale najpierw trzeba zrobić EKG i zdjęcia. Mam się oszczędzać, ale jak to zrobić, kiedy muszę tyle pracować, a poza tym nie chcę życia na pół gwizdka. Mogę żyć krócej, ale intensywnie. Nie mogę zamienić swojego szarpiącego życia na jedzenie klusek. Zresztą nawet kluchy muszę też sama zrobić. Rozmawiam w nocy godzinę z * , chciał się dowiedzieć, co z moim sercem. 15 marca, środa W ramach oszczędzania się sprzątnęłam kuchnię, zrobiłam przepierkę i za- bieram się do pracy, która jednak mi nie idzie. Niecała strona kiepskiego tekstu, do kosza. Serce, doktor, i nocny telefon *, to wszystko wybiło mnie z rytmu. W końcu nie jestem niewolnikiem na plantacji bawełny, który śpiewa, żeby pra- cować. Choć tak się czasem czuję. Nie potrafię śpiewać bluesa. Pani doktor No kazała mi się oszczędzać. Jak z wolnością, oszczędzać się od czy do? 16 marca, czwartek Z * znów rozmawiam półtorej godziny przez telefon. Już nie mogę. Szamo- czemy się między racjami, każdy ma swoje, ale fakty świadczą przeciw racjom. Uczucie jest niechcianym dzieckiem, które i tak się kocha. Moje serce wciąż się miota, czuję ciągle jego nagłe zrywy, pulsowania, biorę te leki i wapno, bo znów pojawiło się uczulenie na skórze, wykwita przy lada wahaniu nastroju. Tak trudno mi przyjąć, że mogę być chora, odrzucam to po prostu. Cud zdarza się bez względu na długość rozstania, mówi *. Wszystko jest jak sprzed chwili. Nic nie dam za cenę zdrowia. Myślę o tym, że powinnam napisać jeszcze ze cztery książki. Dlaczego cztery? Może siedem? I c’est tout. Nie mówię tego, bo i tak mącę mu życie, teraz, kiedy czeka go wyzwanie. 17 marca, piątek Mężczyźni, jeden obrażony, drugi zakochany. Mirek nieobecny. Usprawiedli- wiony? Praca, kariera. To wszystko dla mnie? Naprawdę? Jestem rozstrojona. Uspokajam się nocną rozmową, długą jak bezsenność. 18 marca, sobota Piszę wciąż, korzystając z tego ciągu. Powinnam pójść na EKG i na zdjęcie serca z profilu. Zabawne to jest: profil serca. Zwłaszcza mojego! Pójdę do spół- dzielni, prywatnie, choć żal mi pieniędzy, bo kiepsko. 27 marca, poniedziałek wielkanocny Spacer dla higieny bardziej niż dla przyjemności, tak dobrze siedzi się w domu, rodzinnie, tylko my i Wawrzyn. Przyjechał Komoljan, on jest blisko, jak rodzina. Siedzimy wszyscy przy stole i gadamy, ja nic nie piję, a oni suto zakrapiają ze wszech miar udaną szynkę, ugotowaną w domu, tak jak robiła to moja matka na Sienkiewicza.
  • 15. 1978 14 28, wtorek Mirek w Instytucie, a my z Komoljanem o literaturze, a raczej o warsztacie i osobistym podejściu do pisania. Dobrze przy tym jemy. 30 marca, czwartek Komoljan wczoraj wyjechał. Dziś dostałam autorskie egzemplarze Wizjera. Odebraliśmy je z Mirkiem z „Czytelnika”. Spotkaliśmy Andrzeja Heidricha, rozmawiamy o okładce, na której są moje rysunki. Jest z niej zadowolony, uważa, że farba mogłaby być bardziej czarna. Ja inaczej, sądzę, wypadło lepiej, niż oczekiwałam. 31 marca, piątek Szapiro dumny jak paw z fotografii na okładce Wizjera, którą mi zrobił. Jest dzi- waczna, tajemnicza, technicznie wygląda jak zdjęcie zrobione z legitymacji partyzanckiej. Jest na niej coś na moim ramieniu, jakaś ręka, nie wiadomo czyja. Ja wiem, to łapka Waw- rzyna. Był mój teść. Dla niego wydrukowana książka to jest coś, sacrum druku. Z Wawrzynkiem w Łazienkach
  • 16. 1978 15 kwiecień 1 kwietnia Wiadomo, jaka rocznica, zmarła matka pyta, czy ją pamiętam, Boże, jak jesz- cze! Nie dają o sobie zapomnieć. Przynajmniej moi umarli. Z Profesorkiem w Łazienkach, wiosennie, i wciąż o książce. Komentarze jego matki, relacje z jej czytania: „Ta Krysia wygląda jak aniołek, a pisze takie okropności, przerażające, co to jednak siedzi w człowieku, jak to nigdy nie wiadomo”. 3 kwietnia, poniedziałek Małgosia Winiewska, po niej Julek, Zygmunt Ziątek, dostał egzemplarz z dedykacją. Wzruszył się. Był także Iwo, poruszony, bo przecież na okładce wplecione w rysunek kawałki jego doktoratu. Urwanie głowy, nie mogę pracować, ale muszę nacieszyć się książką, choć chyba inni, ci co dostali z dedykacją, cieszą się bardziej niż ja. Jestem w środku nowego tworzonego świata, a tamten zostawiłam za sobą, i jak Bóg nie intere- suję się nim już. Eee tam. 4 kwietnia, wtorek Zygmunt Ziątek zachwycony książką. Spotykam się z *. Daję mu książkę z dedykacją, którą tu zapisuję: Pamięć ludzka jest selektywna; jednak na szczęście albo niestety, przechowuje cza- sami to, co bardzo chcielibyśmy wyrzucić. Tak się dzieje, kiedy ktoś męczy się i chce znaleźć wyjście z sytuacji nie do rozwiązania. On jest godny szacunku jak mało kto, prostolinijny, a przez to bezbronny, choć uczciwość wytrąca szpadę z ręki takim jak ja. Był zszokowany, kiedy przedstawiłam mu swój pogląd na zasady. Tym sposobem nie podlegasz żadnej, najmniejszej ocenie, jesteś poza nią, mówi. Z pewnością nie jest to mieszczańskie pojmowanie niektórych pryncypiów. Mirek mówi, że jestem po- ganką kierującą się intuicją. To nieprawda. Intuicja obywa się bez kodyfikacji, a ja mam swoje reguły. Kiedy chcę zgorszyć jakiegoś Tartuffe’a albo epatować drobnomieszczan, mówię, że mam zasady, a przynajmniej jedną: nigdy nie prze- chodzę na czerwonym świetle. Mam też inną: nie krzywdzić słabych, biednych, pomagać im na wszelkie możliwe sposoby. Z tego jednak wyłączam poboczne układy uczuciowe. Układ główny rządzi się innymi prawami. Wieczorem był znów Ten Istny (ulubione określenie mojej matki). Do niego pasuje jak ulał. Mówiło się o próżności. Mojej, choć jemu nikt w próżności nie dorówna, nie jest w stanie oderwać się od siebie nigdy ani też skupić na cudzej biedzie. Zwracam mu na to uwagę, ale on nie czuje, w czym rzecz. Z „Czytelnika” wiadomość, że podnoszą mi wstecz stawkę za arkusz. Prezes Bębenek uważa, że Wizjer to bardzo dobra powieść. Zna się na tym, więc to dla mnie prawdziwa pochwała. No i bardzo miły gest.
  • 17. 1978 16 6 kwietnia, czwartek Telefony, wyłączam w końcu telefon, nie dać się zwariować. U Geni na wątróbce po żydowsku. Mietek po teatrze, gdzie był z Wawrzynem na Krako- wiakach i góralach. Wartka ramota. Rozmawiamy o Wizjerze, o tym, czy OSOBA może się rozpoznać. Odpowiadam: Nie może, bo nie widzi się taką jak opisana, nie wie, jaka jest, nie wie, jak my ją widzimy, czy więc zewnętrzność jest aż taka istotna? Zastanawiam się nad tym, czasami wydaje mi się, że niektórzy ludzie są tylko zewnętrzni. Jak wiadoma OSOBA. Niemożliwe, przecież głęboko gdzieś w nich coś sieje się i wschodzi, coś, o czym nie wiemy, czego nie widać; stąd biorą się niesprawiedliwe oceny. Szlachetność ukryta, czy jej wcale nie ma? 8 kwietnia, sobota Z * odbieramy moje wyniki EKG i zdjęcia. Wszystko prawidłowe. Co czcimy. Cuba libre, czyli rum z coca-colą. Colę mój organizm toleruje wyłącznie z ru- mem. Trudno wytrzymać przy tym całym balaście stawianych sobie ograniczeń, zwłaszcza gdy tak pachnie wiosną. Dawanie nauczki Temu Istnemu. Zapomniał już o sytuacji sprzed paru mie- sięcy, kiedy mówił, że będzie „szczęśliwy, jeśli się z nim spotkam, nawet gdyby nie miało z tego wyniknąć nic więcej”. Oswoił się ze spotkaniami i teraz chciałby, żebym myślała o nim, telefonuje z pretensją w głosie: „Mam grypę, a ty nawet nie zadzwonisz!”. Ma grypę! Tu ludzie chorują ciężko, stale mam w otoczeniu kogoś, z kim muszę być w kontakcie, pełno śmierci dookoła, a ten ma grypę! Komoljan telefonuje: przeczytał Wizjer. Podobał mu się. Jak mawia mój szwagier Stefan: było mi owszem przyjemnie. Słowo trafiło kulą w płot, i to lubimy, bo takie słowa nie oddają nic. Mówię o tym Komoljanowi. Język, język, pokazuje nam czasem język. 11 kwietnia, wtorek Z * od rana w Białobrzegach, w Ryni, na powietrzu, którego potrzebujemy oboje. Po drodze jemy coś w jakimś dziwnym lokalu, gdzie sami Murzyni. Je- stem nieszczęśliwy i idzie po mojej myśli, mówi *. Chce być nieszczęśliwy, to będzie. Ja jestem szczęśliwa, powiedzmy, zadowolona, kiedy kończy się coś rujnującego. To uszlachetnia, jemu jednak nie szlachetności trzeba, bo ma jej nadmiar. Cynizmu, może stoicyzmu, przydałoby się. Zbyt dobry, zbyt prawy. Ciekawe, że nie jest w tym nudny. Może dlatego, że się tak miota, od ściany grzechu do ściany wierności. Małżeńskiej. Rodzinnej. Potem, podjeżdżając pod górę, zaryliśmy się w lesie. Udało się jakoś wyje- chać i zdążyłam po Wawrzynka do szkoły. 13 kwietnia, czwartek Szapiro spał u nas, źle się czułam, wczoraj wieczorem znów miałam atak trzęsionki. Szapiro jak brat, może z lekka kazirodczy braciszek, urodziliśmy się tego samego dnia, tylko on parę lat później. Uczucie bezinteresowne, o ile istnieje, jest bezpłciowe. Znam takie uczucia, ale tylko w stosunku do potrze- bujących pomocy. 14 kwietnia, piątek Leje wstrętnie, my z Mirkiem do apteki na Filtrową. Tylko tam jest signopam, który zapisała mi pani doktor No, na uspokojenie serca. Wyrównanie jego pracy.
  • 18. 1978 17 Ma jakieś dodatkowe uderzenia. Nic takiego. Niech wali, jego prawo. Doktor No jest świetną kobietą. Mówi, że zawsze mogę do niej zatelefonować, nawet w nocy. Czytała Wizjer, dałam jej w prezencie. Mówi, że przy takiej wrażliwości te łomoty to nic dziwnego. Uspokoiłam się. To był strach, że mam wrodzoną wadę, po ojcu, który miał cztery zawały. Dziś po powrocie piszę scenę lepienia bałwana na podwórku. Bałwana z fają w zębach, z wąsem, z oczami z węgielków. Dzieci go lepią, polewają wodą, żeby był twardy. To ten bałwan, który tak przerazi Marycha. Profesorek wyjeżdża do Oksfordu, leci jutro o dziesiątej, przyszedł się po- żegnać. Pojechaliśmy razem do Swissów. Oni plotkują nieprzytomnie na temat Iwa i Grażyny. Zwłaszcza ona ma małą satysfakcję, że to się nie udało. Mała mieszczka, zazdrości każdej kobiecie niezależności. 17 kwietnia, poniedziałek Ludzie bardzo prostolinijni pożądają grzechu bardziej niż zepsuci, bo zepsu- ci oddychają zgnilizną, mają grzech na co dzień, a chcieliby czystości. Nie moż- na być poza czasem i historią, choć slogan chwytliwy, nie zapobiega skaleczeniu się szkłem z szyby okiennej, przez którą spogląda się na grzeszną miłość. Zasła- niam okna. Zawsze. Zamykam drzwi. Zawsze. I nie ma tego, co było. 18 kwietnia, wtorek Dużo dziś pisałam. Przełamał się, załamał się. Czy możemy się spotkać? Pytanie. Odpowiedź. W „Czytelniku”, i tak muszę tam być, mam kilka spotkań umówionych. Szczę- ście na spiętej twarzy wygładza ją. Zmęczenie. A do mnie mówi, że jestem „wypoczęta i młodziutka”. To znaczy, że jestem nieczuła i nie przejmuję się? Chyba tak. Tego nie mówi, tak myśli. Idziemy na spacer, nad nami pełne niepo- koju deszczowe niebo. A gdzieś leje deszcz. Zbliża się, już jest. Włosy mokre, chronimy się do samochodu, jedziemy. Mam mu pomóc zwalczyć to, co czuje! Jestem tylko widzem solidarnie czującym? To dopiero perwersja. Wieczorem w domu, pełna troski, spokojna, oddalam każdą myśl o deszczu przedpołudniowym. 20 kwietnia, czwartek Z Wawrzynkiem u lekarki, z jego uchem. Ma po Mirku skłonność do zapaleń. Na szczęście nic poważnego. Trochę przeziębiony, trzy dni w domu. 24 kwietnia, poniedziałek Co to jest zły wpływ? To tylko tyle, ile ktoś potrafi w kimś ujawnić, ale prze- cież to w nim jest, nieprzebudzone, ale jest. Odbieram z „Czytelnika” pieniądze. Przynajmniej raz jest więcej, niż myśla- łam. Na rękę 8160 złotych. Bez podatku byłoby 8750. Głupio płacić na system, którego się nie lubi. Wieczorem Ander z Marią. Ander dostał Wizjer, prosił o ilustrowaną dedy- kację, więc zarysowałam mu dwie strony w ptaki. Wyprodukowałam bibliofilski egzemplarz.
  • 19. Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym e-booksweb.pl - Audiobooki, ksiązki audio, e-booki .